Każdy, kto sprzeciwia się ingerencji informatyki w motoryzację, jest z góry skazany na porażkę. Byłem bliski nazwania tego idiotyzmem, ale aż tak radykalny nie będę, bo sam nie patrzę na to specjalnie przychylnym okiem. Wiem jednak, że jest to proces, którego odwrócić się już nie da i tylko można mieć nadzieję, że nie zabije on radości, jaką daje prowadzenie samochodu. Tak długo, jak elektronika nas wspiera, tak długo nie mam nic przeciwko temu. Pewnie, wciąż chciałbym mieć w garażu muscle cara z gaźnikowym silnikiem ale… no, trudno odmówić aktualnym samochodom tego, że są w sumie bezobsługowe i znacznie wygodniejsze. Znak czasów, nic więcej.

Gorzej jednak, kiedy systemy elektroniczne nie tylko wspomagają, ale zaczynają zastępować kierowcę. Ostrzeganie, asystenci hamowania, światełka i diodki, które ostrzegają o innym użytkowniku ruchu w martwym punkcie, to wszystko jest jeszcze do przełknięcia. Nawet ten system City Safety, który montuje u siebie Volvo, mogę jeszcze zrozumieć, bo to rzeczywiście działa na korzyść kierującego, chroniąc go przed zwykłym gapiostwem. Chociaż tutaj muszę Wam się do czegoś przyznać – Volvo z takimi systemami jeździłem niejednokrotnie, ale jednak mam ogromny opór, by z premedytacją go wypróbować. No nie mogę się przełamać, boję się, że w coś wjadę i koniec. Chociaż to chyba o mnie dobrze w sumie świadczy.

Zostańmy jednak przy Volvo, bo jest to marka, która staje się pionierem nie tylko rozwiązań związanych z bezpieczeństwem ale właśnie, niestety, rozwiązań zastępujących kierowcę. Pomijając City Safety, jedno z nich jest dla mnie zupełnie genialne i chciałbym je mieć już teraz, zaraz. Chodzi mi o automatyczne parkowanie – zostawiasz auto, ono Ci samo wjeżdża na parking i ogarnia sobie miejsce, a Ty już latasz po centrum handlowym. A potem, jak skończysz, aplikacja przywołuje Ci auto w ustalone miejsce, np. przy wyjściu. Genialne. I podobno jest już w beta-testach, działa świetnie, wypadków nie ma. Chcę to totalnie, niech to wprowadzą jak najszybciej.

3 lata do zagłady?

Volvo postanowiło pójść jednak jeszcze dalej i przekracza granicę, której moim zdaniem, przekraczać się nie powinno. Jakoś parę dni temu ogłosili, że już za 3 lata w szwedzkim Goeteborgu pojawi się pierwszy zupełnie autonomiczny samochód.

Co to znaczy? Otóż oznacza to dokładnie to, że te samochody będą po określonych trasach, lub po określonym obszarze, poruszały się zupełnie bez ingerencji kierowcy. Siadasz, nic nie dotykasz i jedziesz. Patrzysz, jak za oknami mijają kolejne domy i drzewa, przerzucasz ze stacji na stację, z płyty na płytę, czytasz gazetę, sięgasz po książkę, docierasz do celu. Fajnie?

Postawcie się sami w takiej sytuacji jak ta linijkę wyżej. Pomyślcie, czy bylibyście w stanie się oddać 2 tonom metalu i plastiku, których jazda oparta jest na skrupulatnie wyliczonych i biorących wszystko pod uwagę algorytmach, przy których pracowały setki osób, które ocierają się o geniusz w swoich dziedzinach?
Ja wiem, że nie będę w stanie. Nie jestem w stanie zaufać systemowi City Safety, który przecież ‘tylko’ hamuje. Nie jestem w stanie zaufać czujnikowi martwego pola i tak obracam się przez ramię. Nie jestem w stanie nie ingerować w to, co sam robi mój samochód. Tak, lubię też sam zmieniać biegi w automatycznej skrzyni z manetkami.

Jestem więc także pewien, że nie zaufam autu, które samo będzie za mnie jechało, nawet, jeśli ma to być tylko w mieście i w korku, jak planuje Volvo. Nie skupię się na muzyce, ani tym bardziej na książce. Będę czuwał, będę niemalże wyczekiwał błędu, które to samoczynnie jeżdżące auto popełni.

Pewnie nigdy tak się nie stanie, pewnie to auto będzie niemalże nieomylne. Może tak. A może samo wjedzie w grupkę osób na przystanku, bo to uzna za mniejsze zło, niż przejechanie przebiegającego przez ulicę kotka. Tego nie wiem. Wiem jednak, że bardziej ufam sobie niż czemuś, na co nie mam w zasadzie żadnego wpływu. To jest właśnie zagłada.