Jak człowiek spędza codziennie trochę czasu w korkach to i percepcja zaczyna mu się zmieniać. Inaczej patrzy na rzeczy, które wcześniej wydawały mu się zupełnie błahe lub istnienia których do tej pory nie zauważał. Tutaj każde 5 minut zaczyna mieć znaczenie. Idąc spać masz świadomość, że jeśli chociaż trochę zaśpisz, z jakiegokolwiek powodu, to twoja droga do pracy może się przedłużyć o dobre 20 minut. Bo tak, bo niewiadomo czemu, bo złośliwość losu i całego uniwersum. Znaczenie ma wszystko: to, ile czasu twoja kobieta suszy włosy, czy kanapka spadnie Ci masłem do dołu, czy spotkasz wyjątkowo gadatliwego sąsiada pod klatką, który zacznie Ci opowiadać o tym, że w 20-leciu międzywojennym mieszkał tutaj Pan Doktor z Torunia, który miał dzikiego kota w mieszkaniu i dlatego te dachowce są aż takie duże tutaj. True story. Każdy detal ma znaczenie. I każda obsuwa, oczywiście o odpowiedniej porze dnia, prowadzi Cię do niechybnej czasowej katastrofy, w której każda minuta równa się minimum kilku minutom dodatkowej jazdy. Tylko wyższa matematyka jest to w stanie wytłumaczyć. Ja to przyjmuję z pokorą, zamiast walczyć trzeba się dopasować.

Staram się więc, przynajmniej w tych newralgicznych drogowych godzinach, trzymać się rozkładu i raczej nie wychodzić z mieszkania później, niż o 9.35. Wiem już, że w momencie, kiedy wjadę na skrzyżowanie o 9.43 zamiast równo o 9.40, to mój dojazd do pracy będzie katorgą. Na jednopasmowym zwężeniu światło będzie bardziej czerwone, to pomarańczowe coraz krótsze, zielone zaniknie, a samochodów będzie coraz więcej. Wszyscy, zamiast ruszać jak jeden mąż, będą czekali jak na zbawienie i wrzucali ‘jedynkę’ dopiero wtedy, kiedy poprzedzający samochód jest już od kilku sekund w ruchu (o jak ja tego nie cierpię!). Wszystko będzie przeciwko mnie, za karę, że zgubiłem gdzieś po drodze te 3 minuty. Cóż, mój błąd.

Jeśli chodzi o drogę powrotną, koło godziny 16, czasem 17, sytuacja jest podobna. Dobrze, że przynajmniej zwężenia już nie ma w tą stronę.

Są jednak takie sytuacje, kiedy nawet najlepiej dopracowany plan nie zadziała. Nawet, jeśli zostały wzięte pod uwagę wszelkie roboty drogowe, objazdy, zwężenia, zmiany w organizacji ruchu. Nawet, jeśli jesteś osobą punktualną do bólu, u której każde kilkusekundowe spóźnienie w planie rujnuje cały dzień i powoduje skoki ciśnienia. W takim momencie nie masz totalnie nic do gadania.

Bo jakiś palant postanowił się pobawić telefonem

Taka sytuacja: stoisz sobie grzecznie, jakieś 12 samochodów przed Tobą. Jesteś spokojny, wiesz przecież, że zdążysz. Wyszedłeś o 9.35, na skrzyżowaniu byłeś o 9.40, perfect timing. Wszyscy powinni przejechać na 2 razy, nie ma co się stresować. Zapala się zielone światło, załączasz jedynkę, wciskasz sprzęgło, wskazówka obrotów idzie w górę, maska unosi się delikatnie ku górze…

Ale jednak stoisz. Mrugasz światłami.

I stoisz. Trabnięcie nr.1.

Wciąż stoisz. Trąbnięcie nr.2, dłuższe.

Zapala się pomarańczowe, 6 samochodów przejechało, a temu przed Tobą raptem się przypomniało, że trzeba ruszyć. Stanął znowu na światłach, piąty w kolejce. Nie reagujesz, myślisz ‘czasem się zdarza, nie ma problemu’.

Mijają  2 minuty, znowu zielone, znowu sprzęgło, jedynka, obroty i maska w górę…

A Ty stoisz.

Znowu stoisz.

Wychodzisz z samochodu, już chcesz puknąć w szybkę, kiedy facet szybko odkłada telefon na fotel pasażera i z piskiem opon rusza, przejeżdżając na światłach w momencie,  kiedy pomarańczowe jest już bardziej czerwone, niż jakiekolwiek inne. A Ty stoisz jak ten debil i niezbyt wiesz, co ze sobą zrobić.

I tak mniej więcej kilka razy w tygodniu. Nie zawsze się to wiąże z wyjściem z samochodu. Czasem wystarczy mrugnięcie światłami, czasem mniej lub bardziej uporczywe trąbienie. Ale to się zdarza i to, według mnie, zdecydowanie zbyt często. Zbyt często muszę czekać, aż ktoś z łaski swojej ruszy, bo musi coś sprawdzić w telefonie. Nieważne, że za 10 minut będzie siedział za biurkiem gdzieś w korpo i dokładnie to samo zobaczy na ekranie monitora. Nie. On to musi zobaczyć tu i teraz, dokładnie na tym skrzyżowaniu, gdzie za nim czekają dziesiątki innych osób, które jakoś  jednak ten poranek sobie ułożyły. I które teraz tracą czas, bo tak, bo telefon, bo nie wiem co. Ale to już nie jest złośliwość losu i całego uniwersum. To ludzki egoizm i idiotyzm w czystej postaci.

Czasem mam ochotę otworzyć delikwentowi drzwi, zabrać ten telefon, zobaczyć co majstruje na ekranie i wyrzucić go gdzieś pod koła jadącego tira. Nawet, jeśli na ekranie widniałoby Just Well Driven – wtedy pewnie bym się pod nosem uśmiechnął i pogratulował gustu. A potem wyrzuciłbym, bo drogowy egoizm czasem bywa gorszy od piractwa.