Hothatch to chyba jeden z najfajniejszych rodzajów samochodów. Niby jest to tylko kompakt, czyli auto dla tych, którzy nie chcą już jeździć typowym mieszczuchem, ale na klasę średnią ich nie stać. W dodatku z zazwyczaj nudną stylistyką, bo skoro jest to najbardziej popularny segment rynku motoryzacyjnego, to nie ma co kombinować, tylko trzeba dać klientom coś, co nie będzie szokowało, a jednak z jako taką przyjemnością będzie można na to spojrzeć. O ile będzie się turlało na alufelgach. Alufelgi w kompaktach dają + 40% do wyglądu.
Ale hothatchy nie można rozpatrywać w kategorii klasy kompaktowej, bo mimo, że wymiarowo do niej należą, to jednak ideologicznie nie mają z nią zupełnie nic wspólnego. Ok, wciąż są to samochody, które posiadają niemalże dokładnie takie same możliwości transportowe jak ich pierwowzory, czyli w miarę pojemny bagażnik, 5 pełnoprawnych miejsc w dość obszernym wnętrzu itd. Ale w tym miejscu podobieństwa się kończą, bo nie dla tych przymiotów te auta się kupuje.
Je się kupuje by zapierdalać. Gdzie się da i jak się da.
To nie są auta dla rodziny. One mają spełniać funkcje aut kompaktowych, będąc samochodami półsportowymi. Czyli mówiąc krótko – na zakupy pojedziesz tak szybko, że żona nie zdąży obejrzeć odcinka Seksu w Wielkim Mieście. Gdybyś jeździł Octavią w dieslu, to pewnie kończyłaby drugi odcinek w momencie twojego powrotu.
Te auta to idealny kompromis między świetnymi osiągami i prowadzeniem, a możliwościami normalnego użytkowania. Żadne inne usportowione samochody tego nie oferują. Coupe nie zmieści na pokład 5 osób i bagażu, usportowione limuzyny i (tfu!) SUV-y natomiast nie są tak sprawne w normalnej, miejskiej jeździe ze względu na swoje gabaryty.
Hothatche to dla mnie auta idealne właśnie dlatego, że można z nimi robić wszystko – jechać na tor i jechać na wakacje. Idealny balans, każdy znajdzie w tych autach coś dla siebie mimo, że ich moc w wersjach standardowych sięga już 280KM (Leon Cupra). To da się jeszcze okiełznać.
Sęk w tym, że producenci zaczęli stawiać sobie za cel, by hotchatche biły kolejne rekordy czasów na Nurburgringu. A im więcej mocy w tego typu aucie, zazwyczaj przednionapędowym, tym więcej trzeba zmieniać w zawieszeniu i innych podzespołach, co skutkuje tym, że auta te powoli stają się niemożliwe do użytkowania w normalnych, codziennych warunkach. Całość zaczął bodajże ford ze swoim Focusem RS. Za nim poszli inni.
Do tego dołączyło więc bardzo mocne Renault Megane RS Trophy-R 275 (powyżej) i jeszcze mocniejszy Seat Leon Cupra Sub8. W międzyczasie swój najlepszy czas stracił i tak już niesamowicie mocny Golf R.
Ale i te 300KM w R-ce nie wystarczyły. Każdemu producentowi widmo najlepszego czasu na Nurburgringu przysłoniło oczy, VW także. Więc z tej zawiści powstał Golf R400, najmocniejszy aktualnie produkowany seryjnie kompakt, który osiągami zbliża się niebezpiecznie do granic naznaczonych przez typowe samochody sportowe. Faktycznie, na zdjęciach wygląda imponująco:
I ten tyłek jak na Golfa jest całkiem, całkiem…
A takie kubełki to bym sobie do salonu sprawił. Albo do komputera, jeszcze lepiej. Miałbym swoje własne motoryzacyjne centrum dowodzenia.
Problem w tym, że oprócz tego że to auto zapewne jest niewiarygodnie szybkie (3,9 do setki, prędkość oczywiście ograniczona elektronicznie) to jest równie bardzo idiotyczne, bo zatraciło charakter prawdziwego hothatcha. Nie będzie ono już wygodne i szybkie. Będzie tylko szybkie, a to już nie ma sensu. Ta wojna na coraz mocniejsze hothatche osiąga powoli granice absurdu, bo powstają samochody, które nadają się tylko i wyłącznie na tor, a nie do codziennej jazdy. A nie o to w wypadku tych super-kompaktów chodzi. One, tak jak pisałem wyżej, mają być złotym środkiem między wygodą użytkowania, a osiągami. Przy mocy 400KM i takich gabarytach trudno to osiągnąć.
A na koniec wygra i tak jedno auto. Innego zwycięzcy być nie może, to oczywiste. Nie ma lepiej wyglądającego hothatcha. O zdolności jezdne się nie boję. One muszą być fantastyczne, w końcu to Honda.
Ten pomysł z tylnymi światłami połączonymi ze spoilerem, wygladającymi jak rogi diabła… I ask, HOW GOOD IS THAT?! Coś przepięknego.
No i jeszcze jedna ważna wiadomość – Porsche kończy produkcję 918 Spyder, więc śpieszcie się do salonów, ostatnie sztuki można zamawiać. Szczególnie, że nie ma żadnych nowych informacji odnośnie modelu, który mógłby ten supersamochód zastąpić. Nie ma więc na co czekać, wysupłajcie ten kilkaset tysięcy euro i już. W Polsce jest taki tyko jeden, więc szpan na dzielni macie zapewniony.
Taaa… przynajmniej sobie popatrzmy.
Btw, wiecie co najbardziej mi się w Porsche 918 Spyder podoba? Że w porównaniu do takiego Veneno, P1 czy innych supercarów wygląda mega skromnie. Nie jest wyzywające, nie ma absurdalnych lotek, wlotów itd. Wyważone, niskie, ale w szarym, nieprzesadnie rzucającym się w oczy kolorze. O ile oczywiście można tutaj mówić o tym, że takie auto nie rzuca się w oczy.