„A teraz jest VW Golf VII, do którego podchodziłem trochę jak pies do jeża. Przeświadczony tym, co gdzieś tam widziałem, przesiąknięty zdaniem, które wyrobiłem sobie w oparciu o poprzednie generacje i tym, co generalnie sądziłem o VW, choć to zdanie już jakiś czas temu mocno się na korzyść zmieniło.
Zobaczyłem więc, wsiadłem do środka i powiedziałem sobie w duchu cytując Thorina Dębową Tarczę: I have never been so wrong.”
Tak pisałem dokładnie 12 miesięcy temu, kiedy Golfem siódmej już generacji przejechałem pierwsze 4 tysiące kilometrów. Sądziłem, że jest to wystarczająca ilość, by wyrobić sobie zdanie lepsze, niż to, które mam po standardowych kilkuset kilometrach. Przy standardowym teście bowiem zawsze pojawia się trochę emocji związanych z obcowaniem z czymś zupełnie nowym. I, prawdę mówiąc, choćbym nie wiem jak sam siebie przekonywał, że nowe samochody już na mnie tak mocno nie działają, to jednak te lepsze, nowsze i droższe konstrukcje trochę wciąż potrafią zakręcić mi w głowie.
Wtedy jednak sądziłem, że te cztery tysiące akurat wystarczą, by obiektywnym okiem ocenić wtedy dość świeżego jeszcze VW Golfa VII.
Teraz Golf ma na cyferblacie dokładnie 31894km (stan na 25.11.15r). Byłem nim w Amsterdamie, na mazurach, w górach, miesięcznie robię nim kilka tysięcy kilometrów. I dopiero teraz, dokładnie po roku użytkowania i tych ponad trzydziestu tysiącach kilometrów jestem w stanie stwierdzić, co tak naprawdę w tym samochodzie jest dobre, a co jest zdecydowanie do poprawy.
Silnik 1.4 TSI
To z pewnością wywołuje najwięcej kontrowersji na dzień dzisiejszy w przypadku VW. Ale pomijając całe to gadanie o wynikach spalin, a biorąc ten silnik taki, jaki po prostu człowiek dostał w ręce, to po raz kolejny powiem jedno – trudno nie być zadowolonym.
Oczywiście, gdyby była to zabawka do jazdy po torze to musiałbym mówić zupełnie inaczej, ale jeśli mówimy o samochodzie, który ma człowiek bezpiecznie i w miarę szybko dowieźć z punktu A do B, to trudno wymagać wiele więcej. 122KM zupełnie wystarczają, auto reaguje na gaz bardzo dobrze w niskim zakresie obrotów i tylko wyższe obroty potrafią nie do końca przekładać się na odpowiednią elastyczność. Całość jednak jest wystarczająco harmonijna, by bez większych problemów przejechać jednym ciągiem kilkaset kilometrów.
Problem jednak pojawia się przy spalaniu – o ile jest ono na niezłym poziomie do prędkości rzędu 120km/h i oscyluje poniżej 7l/100km, tak każda prędkość powyżej tej granicy znacznie zwiększa ubytki w baku. Przy 140km/h jest to już ponad 8l/100km, nie wspominając o prędkościach tą wartość przekraczających.
Potwierdza się więc moja obserwacja – silniki małe przy wyższych prędkościach może i radzą sobie w kwestii mocy (choć przykład fordowskiego 1.0 pokazuje, że niekoniecznie tak jest), ale spalania oszukać się nie da i w tym wypadku downsizing działa wręcz w odwrotną stronę. Podejrzewam wręcz, że stare, dobre 2.0 (np. Mazdowski SkyActiv) poradziłoby sobie w tej materii znacznie lepiej. I mówiąc szczere przełknąłbym bez problemu potrzebę kręcenia silnika do wyższych wartości. Nie wiem, komu to w zasadzie przeszkadza.
Kończąc kwestie silnika – mit o braniu oleju można wsadzić między bajki. Bagnet sprawdzałem regularnie, ubytki były znikome, specjalnie też rzuciłem okiem na olej po wymianie i na ten moment wszystko jest tak, jak być w teorii powinno. Oleju nie pije, można śmiało śmigać kolejne 30 tysięcy bez strachu, że złowroga lampka się zapali.
Ale może to tylko mój egzemplarz tak ma.
Resorowanie i trakcja
To jest coś, czego szczególnie nie da się w pełni ocenić po standardowym teście. Oczywiście można zwrócić uwagę na komfort, drgania na wybojach, czy nurkowanie podczas hamowania, ale prawdziwą granicę, jaką podczas jazdy wyznacza zawieszenie, można wyczuć dopiero po wielu godzinach spędzonych za kółkiem.
Wiecie, to te różne sytuacje, które napotykamy na drodze nam mówią, gdzie stoi ta nieprzekraczalna granica, za którą znajduje się przydrożne drzewo. Pisałem o tym, nie będę się powtarzał.
I teraz tak – zawsze mówiło się, że wśród kompaktów to Focus ma najbardziej harmonijne zawieszenie. Wciąż prawdopodobnie tak jest. Ale Golf chyba jakoś daleko za nim nie jest.
Drogę się czuje. Nie tak, że każdy kamyczek odbija się śladem kierownicy na dłoniach, ale wystarczająco, by nie dopuszczać do zbyt częstej podsterowności, której w przednionapędowym samochodzie zwyczajnie wyeliminować się nie da. Jest ona wyczuwalna na granicy przyczepności, ale na szczęście ESP nie reaguje ostro i daje możliwość samodzielnego wyjścia z sytuacji, co jest miłą zmianą w stosunku do większości modeli, jakimi miałem okazję jeździć. To jest zdecydowanie na plus.
Chodzi właśnie o ta harmonię, między układem kierowniczym, a zawieszeniem, które pozwala wyczuć jak auto się zachowa. A Golf zachowuje się serio dobrze. Nie jest zbyt twardy, ale nie buja. Kręgosłupa odczuć mi się jeszcze nie zdarzyło, nawet po połknięciu 1100km na jeden raz. Powiedzmy więc, że świadczy to na jego plus.
Jest jednak pewien mankament, który często daje mi się we znaki – w momencie, kiedy droga nie jest idealnie płaska, jest np. poprzeczna nierówność tuż przed zakrętem, zawieszenie zbyt mocno wybija samochód w górę po przejściu z nierówności, przez co bardzo późno załapuje zmianę kierunku jazdy. Skutkuje to tym, że w momencie, kiedy chcę wejść zakręt po większej nierówności, auto najpierw wyskakuje w górę, dopiero potem łapie przyczepność, a na końcu przerzuca na zewnątrz zakrętu środek ciężkości. Efekt? Totalny brak czucia na kierownicy i stawianie samochodu bokiem, wbrew temu, że sam w sobie jest podsterowny.
trudna do wyczucia i wymuszająca dużego skupienia na gorszych nawierzchniach.
Wykonanie
Brak lakieru fortepianowego – to jest największy plus. Z całym szacunkiem do samego pomysłu, bo tenże lakier wygląda przecież fantastycznie, ale to, jak się ta czarna, świecąca powierzchnia palcuje zupełnie dyskwalifikuje ją do użycia na dużych powierzchniach jak np. konsola środkowa (super przykładem jest tutaj nowy Superb – totalna tragedia jeśli chodzi o stronę wizualną lakieru). I choć ten plastik imitujący aluminium szczytem urody nie jest, to swoją rolę spełnia znakomicie – nie rysuje się, nie widać na nim kurzu, jest bardzo dobrze spasowany. Brak minusów. Ale szczotkowane aluminium i tak bym brał w ciemno, choć… latem nie jest trudno się oparzyć. Przetestowałem na sobie.
Generalnie spasowanie stoi na super poziomie, jak to w autach niemieckich zresztą. Trudno się doszukać jakiś znacznych cięć kosztów, to co ma być aluminiowe, jest aluminiowe (na przykład przyciski na kierownicy, co mnie pozytywnie zaskoczyło), to co ma być miękkie, jest miękkie. Czasem wręcz zbyt miękkie.
Kierownica – fajna, miękka skóra, która super lepi się do rąk (w pozytywnym słowa znaczeniu). Co z tego jednak, skoro byle zadraśnięcie kluczykiem lub paznokciem kończy się zadrapaniem skóry, którego nie da się usunąć? Ani wygląda to dobrze, ani po czasie ne jest już tak miłe w dotyku. Już wolałbym, gdyby tak skóra była twardsza, ale mniej podatna na uszkodzenia.
Zresztą nawet auto tak proste w formie, jakim jest Golf, nie wystrzega się wpadek na linii wygląd – ergonomia. Popatrzcie na kierownicę – idealnie leży w dłoniach, ma dobrą wielkość, sterowanie wszystkimi mediami jest banalnie proste. Super kierownica, chciałoby się rzec. Jest jednak pewne ‘ale’ – widzicie tą aluminiową ramkę wokół środka? Jest ona tak ukształtowana, że idealnie zbiera kurz, a jednocześnie wyczyścić ją można jedynie patyczkiem do uszu, bo nic innego się zwyczajnie nie mieści. Czyszczenie kierownicy patyczkiem do uszu? Sorry, podziękuję, pedantem nie jestem.
Najważniejsze jest jednak, że wciąż nic nie skrzypi, nie trzaska, nie piszczy. A można było się tego obawiać.
Użytkowanie
Powiem po raz kolejny – ekran dotykowy to nie jest dobry pomysł. Fakt, że jest wykonany w technologii pojemnościowej (nie trzeba mocno dociskać palca) powoduje, ze korzystanie jest łatwiejsze, ale wciąż tego typu rozwiązania znacznie bardziej absorbują uwagę kierowcy niż tradycyjne przyciski, które da się fizycznie wyczuć. Na ekran jednak trzeba spoglądać, a drgania nadwozia powodują, że nie zawsze we wszystko da się trafić i raptem ląduję na Radiu Maryja zamiast na Trójce.
Wciąż więc jestem na nie, choć sterowanie z kierownicy zdecydowanie ułatwia całą zabawę. Gdyby jeszcze wzorem BMW było pokrętło, to wtedy bym był zadowolony. Tak to jest nie do końca ergonomicznie.
Poważnym mankamentem jest również manualna klimatyzacja, która w porównaniu do swojej automatycznej odpowiedniczki znacznie gorzej radzi sobie z nagrzewaniem i ochładzaniem wnętrza. Odparowywanie wnętrza to tragedia, a chłodzenie wygląda gorzej, niż było to w Swifcie, co szczególnie daje się we znaki latem – czarne nadwozie, przyciemnione szyby, w środku totalny ukrop. Standardowa klimatyzacja zwyczajnie nie wyrabia i gdybym miał możliwość, to climatronic brałbym w ciemno.
I jeszcze jedna rzecz – umiejscowienie gniazd AUX i USB jest bardzo niewygodne, zbyt wąskie, by swobodnie włożyć którykolwiek z czytników. A z drugiej strony mamy w schowku sloty na karty SD (ktoś tego w ogóle używa?) oraz płyty CD, z których siłą rzeczy podczas jazdy korzystać się nie da. Jak dla mnie całość rozmieszczenia mediów jest do przeprojektowania.
To są mankamenty. Czasem wkurzające. Ale i tak wnętrze jest niemal idealnie ergonomiczne. Szeroki zakres ustawienia fotela i kierownicy zapewni każdemu odpowiednią pozycję, nawet temu, kto tak jak ja lubi siedzieć nisko.
A tak poza tym – pierwszy raz w życiu widzę, by auto miało schowek na karty SD. Mindfuck.
Podsumowanie
Czy go lubię? Tak, lubię. Nie jest to auto z duszą, nie ukrywajmy. Ale sprawuje się znakomicie, jeździ bardzo dobrze, tak, że nigdy niemal nie miałem uczucia, że nad nim nie panuję. Wiem już co się stanie, kiedy w jakiś sposób zareaguję. VW Golf VII jest właśnie dlatego bardzo dobrym samochodem, ponieważ każdy w końcu będzie wiedział jak się z nim obchodzić. Raczej szybciej, niż później.
I mimo tych swoich kilku problemów myślę, że to był dobry krok. Jako auto do poruszania się wręcz świetny. A jako auto do zabawy… no, to za jakiś czas się okaże.