AMG, Brabus, M Gmbh, MTM, Bowler – fabrycznych tunerów marek jest mnóstwo i każdy z nich w pewien sposób elektryzuje fanów szybkiej jazdy. Szczególnie tak jest z rzeczonymi M Gmbh i AMG, które rywalizują na każdym możliwym rynku tworząc coraz bardziej dopracowane samochody miejące coraz mniej wspólnego z seryjnymi modelami, na których podstawie powstały. Każdy jednak, niezależnie od znaczka i marki z którą współpracuje, gwarantuje dodatkową porcję adrenaliny za dodatkowo wielkie pieniądze. Jest to coś dla tych którzy albo potrafią się z autem obchodzić, albo po prostu potrzebują najlepszej wersji bo mogą. Tych drugich jest więcej.

A gdzieś tam obok jest sobie Polestar, który nigdy tak naprawdę nie chciał podgryźć żadnego z wymienionych tunerów. Robił sobie te niebieskie Volvo dokładając niewiele w wyglądzie (oprócz rzeczonego lakieru) i trochę więcej w kwestii osiągów, ale nigdy nie były to zmiany radykalne. Raczej wyglądało to na korektę ustawień, inne mapowanie, czasami wzmocnione podzespoły, ale nigdy nie powstawały z tego samochody, które w swoich klasach mogłyby konkurować z C63 AMG, M3-ką itd.

Ot, coś dla tych, dla których standardowe T6 było zbyt słabe, ale nie chcieli się rzucać w oczy czymś tak ostentacyjnym jak np. wersje RS od Audi, nie mówiąc o MTM. Co w sumie jest fajnym pomysłem, ale popularności wielkiej to ani Volvo, ani samemu Polestarowi nie przysporzyło, bo zwyczajnie siedzenie w kącie nie jest medialnie ciekawe.

Teraz ma się to jednak zmienić. Polestar przestał być zewnętrzną firmą, został wchłonięty przez Volvo (a może bardziej przez Geely) i od tej pory ma właśnie stać się tym, czym dla Mercedesa jest AMG – ma stanowić ostatnią linię produktów dla najbardziej wymagających w kwestii szczególnie osiągów. Od tej pory więc każdy model będzie miał ostateczną, najmocniejszą wersję w charakterystycznym, niebieskim kolorze oznaczoną znaczkiem gwiazdy polarnej.

Czy jednak będzie w stanie konkurować z rzeczonymi M Gmbh czy AMG trudno powiedzieć. Takie są plany, można również w to uwierzyć patrząc na rozwój, jaki teraz Volvo odnotowuje. A biorąc pod uwagę fakt, że wciąż jest duża rzesza ludzi, którym ostentacyjność niemieckich marek nie odpowiada, Volvo staje się dość oczywistym wyborem. I bardzo dobrze.

Nowe technologie w klasie E

Co do wspomnianej ostentacyjności zresztą – tak zapowiada się nowa klasa E. I nie chodzi mi o wygląd, który ponoć ma być mocno zbliżony do tego, co znamy klasy S, co w sumie bardzo dobrze się wpisuje w aktualną filozofię Mercedesa. Mam tylko nadzieję, że nie będzie tego tragicznego tabletu na środku konsoli środkowej, bo nijak nie pasuje mi to do dystyngowanego stylu nowych limuzyn spod znaku Gwiazdy.

Chodzi mi bardziej o zastosowaną w nowej klasie E technologię, która daleko wybiega przed to, co w Mercedesach teraz jest montowane. I co jednocześnie zaczyna mi trochę niebezpiecznie przesuwać granicę autonomii kierującego na rzecz automatyki i komputeryzacji samego samochodu. W nowej klasie E będą bowiem następujące rozwiązania:

Asystent kierowania – czyli auto samo będzie reagowało kierownicą, hamulcami oraz przepustnicą na zdarzenia drogowe by uniknąć wypadków itd.;

Autonomiczna jazda – auto samo będzie jeździło w zakresie prędkości od kilku km/h do nawet 200km/h. Ręce na kierownicy wciąż będą wymagane, ale bardziej po to, by kierowca nie zasnął niż po to, by czuwał;

Automatyczne parkowanie – czyli to, co ma już nowe BMW 7 – będzie można parkować samochód za pomocą kluczyka. Jak w cholernym Bondzie;

Komunikacja auto-auto – czyli z auto do auta będą przesyłane informacje dotyczące warunków drogowych itd. w celu poprawy automatyki jazdy;

I teraz zobaczcie jak bardzo zmarginalizowana została funkcja kierowcy. Nie wiem co wy na ten temat sądzicie, ale dla mnie jest to wprowadzane zbyt szybko. Bo to, że nie unikniemy takich rozwiązań było pewne od początku motoryzacji, ale tak długo, jak na drodze pojawiają się nieprzewidywalne zjawiska w postaci ludzkich zachowań, tak długo autonomiczna jazda bezpieczna nie będzie. Co potwierdza samo Google, których kolejne autonomiczne auto się rozbiło. Więc sami widzicie jak jest i myślę, że moje obawy bezpodstawne nie są.

Plastikowe drogi

Za to pomysł, by z recyklingowanych butelek zrobić plastik odpowiednio mocny, by z niego robić płyty do budowy dróg jest patentem wręcz fantastycznym. Szczególnie pod kątem łatwości montażu, produkcji oraz możliwości aranżacji, co widać na załączonym niżej obrazku.

Dużo tłumaczyć tu nie trzeba i myślę, że nawet problem kruszenia się przy niskich temperaturach i odwrotnie topnienia przy wysokich jest jak najbardziej do przeskoczenia – plastik jest bowiem chyba najbardziej elastycznym ze wszystkich dostępnych materiałów. Az dziwne, że nikt do tej pory na to nie wpadł.