Każda szanująca się marka ma w swojej ofercie auto kompaktowe – to jest totalny mus, jeśli ponad ogólny luksus i prestiż przedkłada się chęć śrubowania zysków i popularyzację innych swoich modeli. Nie jest to jednak żaden przytyk, ani naśmiewanie się – kompakty to po prostu najpopularniejszy segment rynku, czemu zresztą trudno się dziwić. Wystarczająco pojemne, by przewieźć rodzinę, wystarczająco zwinne, by poruszać się po mieście, wystarczająco szybkie, by z lekkością poruszać się w każdych warunkach i, the last but not the least (po polsku nie ma ładnego odpowiednika, wybaczcie), wystarczająco dobrze wyposażone, by spełnić w zasadzie najbardziej wymyślne wymagania niemal każdego klienta. To wszystko w połączeniu z w miarę rozsądną ceną tworzy samochód, który spełnia wszystkie najważniejsze potrzeby i czasem dokłada coś od siebie jako dodatek.
Tym dodatkiem zazwyczaj jest oczywiście design, bo całą resztą te samochody się w zasadzie nie różnią. Jasne, są różne wymiary, niektóre są wygodniejsze, a inne bardziej sportowe, ale generalnie kompakty są już tak dopracowanymi modelami, że na poziomie konstrukcyjnym różnią się wyłącznie detalami. Cała reszta to już czysty marketing i wspomniany wcześniej wygląd, który jak wiadomo nie każdemu musi przypaść do gustu.
Jest więc zawsze piękna Giulietta, nudnawe C4, ale także bardzo interesujący DS4, porządna 308-ka, przyciężkawa Astra, świetnie się prowadzący Focus, kosmiczny Civic (oj, czekam na R-kę), średni Pulsar i kilka jeszcze innych modeli, w których można przebierać według swojego własnego ‘widzimisię’. A na koniec kto i tak wszystko zgarnia? VW Golf oczywiście.
Przyznaję – nie rozumiałem tego fenomenu. Dla mnie Golf od zawsze był synonimem samochodu dla ludzi, którzy przedkładali niemiecką porządność (która jest już raczej mitem) nad wygląd i jakiekolwiek dodatkowe uczucia związane z zakupem samochodu. Co i tak było całkiem dobrym skojarzeniem, bo co poniektóre wersje tego samochodu potrafią się kojarzyć już bardzo źle. III-ka nie kojarzy się inaczej jak z dyskoteką typu Manieczki, II-ka to taka bardziej remiza, V-ka była tak nijaka, że w sumie trudno jest mieć o niej zdanie. Zresztą te modele od V-ki w górę tak się często zmieniały, że czasem trudno było za tym nadążyć. A niektórym nawet trudno było zauważyć różnicę.
A teraz jest VW Golf VII, do którego podchodziłem trochę jak pies do jeża. Przeświadczony tym, co gdzieś tam widziałem, przesiąknięty zdaniem, które wyrobiłem sobie w oparciu o poprzednie generacje i tym, co generalnie sądziłem o VW, choć to zdanie już jakiś czas temu mocno się na korzyść zmieniło.
Zobaczyłem więc, wsiadłem do środka i powiedziałem sobie w duchu cytując Thorina Dębową Tarczę: I have never been so wrong.
Wygląd zewnętrzny
Design Golfa to od lat raczej ewolucja, niż jakakolwiek rewolucja – za taką można jedynie nazwać przeskok między Mk. II, a III. Dalej już jednak auto się coraz bardziej zaokrąglało, by znowu w końcu powrócić do ostrzejszej i oszczędniejszej w wyrazie formy, którą widać w aktualnym modelu. A to zdecydowanie może się podobać.
Przód jest klinowaty, z niewielkim, prostym grillem, co jest wielkim plusem w porównaniu ze średnio urodziwym, chromowanym trapezem, który można było spotkać w bodajże V-ce. Tutaj została jedynie cienka listwa, która łączy się z reflektorami, oddzielając w nich jednocześnie migacze od biksenonów. Zabieg prosty, ale optycznie zwęża przednie światła, dzięki czemu frontalnie auto zyskuje na agresywności. No i design wewnętrzny reflektorów jest jednym z najfajniejszych jaki widziałem.
Tył kontynuuje charakterystykę przedniej części nadwozia. To zresztą zawsze była domena Volkswagenów, które choć były często nudne aż do bólu, to jednak konsekwencja i balans między designem poszczególnych partii nadwozia zawsze stał na najwyższym poziomie. Ja przynajmniej nie przypominam sobie samochodu z tej stajni, które z jednej strony by było ładne, a z drugiej szkaradne. Mogło być ogólnie nudne, ale nigdy nie miało zaburzonego designu, a to nie jest wcale takie oczywiste jak by się mogło wydawać.
W Golfie VII, zgodnie z powyższym, także tył jest minimalistyczny, ostry, delikatnie agresywny. Nie ma żadnych udziwnień (nawet klamka od bagażnika została przeniesiona pod uchylny, masywny znaczek), ani zbędnych przetłoczeń. Tylko wąskie światła o charakterystycznym dla VW ułożeniu, napis określający wersję silnikową i podwójna rura wydechu. Tylko tyle, ale w tym wypadku więcej byłoby już za dużo.
A profil? Jak zwykle klasyczny dla Golfa szeroki słupek C, królujący nad całą sylwetką, mocno pochylona szyba przy niezbyt długiej masce i bardzo dobre proporcje. I nawet wyjątkowo w czarnym kolorze te przyciemniane szyby nieźle wyglądają.
Wnętrze
Skoro już mówiłem o tym balansie, to we wnętrzu czuć jego kontynuację. Jest w tym wnętrzu coś, czego do tej pory nigdy (nie licząc wersji R) w samochodach Volkswagena nie czułem – delikatna nutka sportowego zacięcia. Nie mówię tutaj od razu, że jest to auto na wskroś sportowe, że trzyma ciało jak w kubłach itd. Nie o to chodzi.
Ale popatrzcie sami – deska rozdzielcza jest ewidentnie nachylona w dwóch płaszczyznach tak, by kierowca miał jak najlepszy dostęp do wszystkich przełączników, a w dodatku jest wykonana z plastiku, który bardzo dobrze imituje szczotkowane aluminium – zero tandety. Kierownica pokryta skórą, choć może odrobinę zbyt duża, jest jednak gruba, mięsista i świetnie leży w dłoniach dzięki odpowiednio umieszczonym wyżłobieniom po jej wewnętrznej części. Nawet jest spłaszczona u dołu, choć to akurat w niczym nie pomaga. Jej ergonomii jednak, pomimo 14 przycisków, nie można zupełnie niczego zarzucić, tak samo jak i wykonaniu i wyglądowi – taka sama jest w nowym Passacie, który pod względem wykonania jest przecież na bardzo wysokim poziomie.
Zegary są głęboko osadzone i bardzo czytelne – mają odpowiednią czcionkę, moje ulubione, białe podświetlenie i w zupełności wystarczający ekran komputera pokładowego. Tak, wciąż wolę w tym miejscu mieć zwykły monochromatyczny ekran niż kolorowy monitor.
Całe wnętrze zresztą jest maksymalnie wręcz uproszczone. Klimatyzacja oparta na trzech pokrętłach to w zasadzie klasyka gatunku, dobrej jakości ekran pojemnościowy szybko reaguje na polecenia i ma bardzo proste menu, choć szkoda, że jego konstrukcja uniemożliwia korzystanie w rękawiczkach. Generalnie jednak cały system multimedialny sprawuje się bardzo dobrze i naprawdę ciężko jest mi znaleźć w nim coś, co mogłoby ewidentnie przeszkadzać. Może tylko przeniesienie napędu CD do schowka przed pasażerem jest średnim pomysłem, choć USB i AUX są pod ręką w głębokim schowku (mieści się spokojnie i telefon, i portfel) pod konsolą środkową.
A, jeszcze jedno – 8 głośników bardzo dobrze działa. Wręcz zaskakująco dobrze biorąc pod uwagę brak dedykowanego wzmacniacza i głośnika niskotonowego. Sprawdzałem to na kilku dobrze nagranych płytach, włącznie z Bohemians Rhapsody, która podobno jest najlepszą piosenką do testowania sprzętu, więc jakieś 7/10 by można było dać.
Jazda
1.4 TSI – ile już złego zostało powiedziane na temat tego motoru? Że pękają tłoki, że niektóre wersje nie radzą sobie już nawet ponad 10 tys. km, że są wycieki, generalnie rzecz ujmując wtopa po całości. W Golfie został jednak zamontowany zmodyfikowany motor, w którym łańcuch zastąpiono paskiem klinowym, zastosowano lżejsze materiały, blok silnika wykonano z aluminium oraz zrezygnowano z kompresora na rzecz samego turbo.
Na ten moment trudno powiedzieć cokolwiek o awaryjności, jednak w porównaniu z poprzednią wersją można zauważyć jednak odrobinę inny rozkład dynamiki przyspieszania. Silnik ten gorzej radzi sobie na wysokich obrotach, jednak od niskiego zakresu do około 4,5 tys. obrotów przyspiesza bardzo dynamicznie. 122KM w zupełności wystarczają do jazdy autostradowej przy całkiem znośnym spalaniu (około 7,5l przy 150 km/h, na trasie 400km spalanie średnie wyniosło 6,8l/100km), jazda po mieście to już sama przyjemność. To narzekanie na dynamikę w górnym zakresie obrotów może się u mnie brać jednak z tego, że jestem przyzwyczajony do silników wysokoobrotowych, na które od dawna choruję i których charakterystyka zwyczajnie bardziej mi odpowiada. Ogólnie jednak 1.4 TSI spisuje się bardzo dobrze w zwyczajnym, codziennym użytkowaniu.
Układ kierowniczy zresztą bardzo dobrze z silnikiem współgra. Jest responsywny, nieprzesadnie wspomagany, dobrze czuć drogę. Jedynie resorowanie czasem wydaje się trochę zbyt twarde, choć jego zalety można odczuć na płaskich drogach, gdzie nawet przy dużej prędkości auto zupełnie nie myszkuje i trzyma zadany tor jazdy. Twarde resorowanie rekompensują jednak fotele, które nawet w trasie na odległość 400km (sprawdzone parę dni temu) nie powodowały bólu pleców i potrzeby zrobienia przerwy. Szczerze? Nawet nieźle wypocząłem jadąc w dłuższą trasę. Tempomat, wygodna pozycja i można jechać gdzie tylko się chce.
Jedyna rzecz, która w samej jeździe mnie trochę denerwuje to wyraźnie słyszalne zawirowania powietrza przy słupku C, które pojawiają się już przy 100km/h i wraz ze wzrostem prędkości coraz mocniej są słyszalne we wnętrzu. Nie jest to coś bardzo uciążliwego, jednak wiecie jak jest – jak ktoś już wyłapie ten dźwięk, to będzie go słyszał ciągle i zaczyna on się robi irytujący. Czasem tak mam i faktycznie muszę odpowiednio pogłośnić muzykę albo zacząć z kimś rozmawiać, by o tym chwilowo zapomnieć.
Jeszcze chyba powinienem coś wspomnieć o przestronności, ale nie będę jednym z tych, który wrzuca zdjęcia bagażnika mówiąc, że zmieszczą się tam 4 walizki. To kierowca jest najważniejszy więc stwierdzę jedno – da się dopasować bez najmniejszego problemu. Zakres regulacji jest bardzo duży, można usiąść naprawdę nisko (nawet ja nie siedzę na zupełnej glebie), konsola nie jest przesadnie szeroka więc miejsce na prawą nogę można znaleźć nawet, jeśli ktoś siedzi szeroko. Tylko podłokietnik, choć wysuwany, dla niektórych może okazać się za krótki – takie słyszałem opinie, bo dla mnie usytuowany jest w sam raz.
Podsumowanie
Po VW Golfie zazwyczaj wiadomo było czego się spodziewać – spokojnego, nie rzucającego się w oczy designu, niezłego wykonania, niezbyt skomplikowanej konstrukcji. Za to właśnie ludzie to auto pokochali (choć czy można było mówić o miłości w stosunku do VW? Wątpię), dlatego to auto od ponad 20 lat nie oddało pierwszego miejsca w rankingach sprzedaży kompaktów. Ludzie, co mnie trochę boli, ale taka jest prawda, wolą mieć spokój i pewność, że ich ciężko zarobione pieniądze, choć ładnie opakowane, nie będą większość czasu spędzały w warsztacie. Zamiast tego więc wybierali auto zwyczajne, ale pewne. Rozsądek bierze górę, to oczywiste.
Taki też miał być Golf Mk. VII. Tak do niego podchodziłem, jak do porządnego auta, które nie będzie się wyróżniało, ale będzie spełniało konkretne wymagania na czele z wygodnym docieraniem z punktu A do punktu B. I teraz muszę powtórzyć jeszcze raz słowa Thorina (no wiecie, ten z Hobbita, oglądaliście prawda? Też uważam, że to strasznie stracony czas):
I have never been so wrong
Golf przestał być nudny. Gdzieś między jedną, a drugą ewolucją tego modelu raptem zyskał fajną zadziorność, ciekawy, choć podobny do poprzedników design, bardzo dobre prowadzenie, świetne wykonanie. Wygodna pozycja za świetną kierownicą, nisko osadzone fotele, nachylona konsola środkowa z niezłym systemem multimedialnym sprawiają, że jazda jest faktyczną przyjemnością. Wcześniej w VW, nawet w bardzo dobrym The Beetle, tego nie zauważyłem, przynajmniej nie na taką skalę.
Teraz naprawdę czuć różnicę na korzyść Golfa porównując go z zbudowanymi na jego podstawie Octavii i Leonie. VW Golf VII jest o ten jeden krok dalej.
To auto nie jest pozbawione wad. Ma ono swoje problemy, trudno powiedzieć też jak będzie się na dłuższą metę spisywał unowocześniony 1.4 TSI, który i tak nie jest idealny i czasem na górze obrotów brakuje mu mocy. Ale to są drobnostki, które nie rzutują na ocenę samochodu tak bardzo, by powiedzieć, że to auto jest takie jak to zwykle Golf – ot, taki sobie kompakt.
Serio zaczynam uważać, że to ciągłe pierwsze miejsce nie jest żadnym przypadkiem.