Kiedyś Wam chyba wspominałem, że słowo ‘premium’ powinno być skalowane od pewnej klasy wzwyż. Tą najniższą możliwą jest dla mnie klasa średnia, czyli Seria 3, XE itd. Czemu? No dlatego, że premium nie oznacza w moim mniemaniu tylko lepszych materiałów i wyposażenia, a powinno także dotyczyć wygody podróżowania, dostępnego miejsca i innych szczegółów.
Kompakty klasy średniej wprowadzają mnie więc, w związku z powyższym, w pewną konsternację. Faktycznie bowiem są trochę (z naciskiem na trochę, bo aż tak kolosalnej różnicy nie ma) lepiej spasowane, mają ładniejsze materiały, są przyjemniejsze w dotyku, ale różnica między nimi, a zwykłymi kompaktami nie jest tak znaczna, jakby wskazywało to samo określenie ‘premium’. Często są ciaśniejsze, wyposażeniem się nie różnią, cena natomiast jest w ich przypadku windowana irracjonalnie wysoko.
I gdzieś wśród tych trochę lepszych kompaktów swoje miejsce próbuje sobie znaleźć Volvo, z tym charakterystycznym dla siebie wciskaniem się między klasy – Volvo V40 bowiem z racji marki nie jest plasowane bezpośrednio w klasie premium, ale jednocześnie trudno je porównywać z jakimś Focusem, czy innym Aurisem. Volvo wytycza tym modelem swoją własną ścieżkę, która jednak niechybnie celuje w Klasę A i Serię 1. Po prostu robi to na swój, troszkę pokrętny, sposób.
Z zewnątrz
Zacznijmy jednak od tego, czym zdecydowanie V40 Cross Country jest – jest to przede wszystkim pierwszy pełnoprawny kompakt w wykonaniu Volvo i jednocześnie pierwszy pięciodrzwiowy hatchback. Co tej pory w tej klasie Volvo miało model rzeczywiście fantastyczny (Volvo C30), który jednak ze względu na jedynie trzydrzwiowe i dość ciasne nadwozie nie znalazł uznania w oczach klientów. A szkoda.
Za jednym zamachem więc Volvo zdjęło z rynku modele S40 i V50, które były czymś między klasą kompakt, a średnią, zdjęli rzeczone C30, wymieszali całość i wyszedł im z tego całkiem zgrabny model V40.
A w zasadzie bardzo zgrabny, w wersji Cross Country również, choć jak wiecie fanem szpanerskich nakładek na progi nigdy nie byłem.
Lubię jednak tą klinowatą, zwartą linię nadwozia. I choć wiem, że przez tą unoszącą się linię okien widoczność we wnętrzu jest raczej kiepska, to naprawdę mam to w głębokim poważaniu. Po prostu to auto jest tak kompaktowe i ma tak fajne wymiary, że trudno go dobrze nie wyczuć. Wtedy widoczność aż tak kluczowa nie jest.
Chociaż te kompaktowe wymiary mają też swoje minusy – i tutaj muszę o tym wspomnieć – Volvo we wnętrzu jest ‘akurat’ jeśli chodzi o miejsca dla max 4 pasażerów, jednak ilość miejsca w bagażniku jest nikczemnie mała, wręcz nieprzyzwoicie. Widać twórcy wyszli z założenia (może i słusznie), że jest to auto maksymalnie dla rodziny typu 2+1 (młode), a raczej dla pary, która chce mieć fajne auto na jakieś tam wypady. W takim wypadku auto sprawdza się idealnie.
Ale wracając do wyglądu –te plastikowe nakładki wyjątkowo V40-ki nie szpecą, można nawet powiedzieć, że ten biały lakier w kontraście do ciemnych nakładek dodaje jakiegoś takiego bardziej bojowego charakteru. Można to lubić, miło się na to patrzy z każdej perspektywy, a i wrażenia tandety jakoś nie odczułem. Nieczęsto się to zdarza, więc zapiszmy to jako plus.
Równie fajne jest nawiązanie do klasycznych Volvo – te tylne lampy połączone z czernią na klapie bagażnika wciąż stanowią nic więcej, jak rozwinięcie myśli stylistycznej, którą można było zobaczyć min. w Volvo C30. Pomysł dobry.
Co z tego jednak, że jest ta nazwa Cross Country, co z tego, że samochód wisi trochę wyżej nad ziemią, skoro napędu na cztery koła nie ma? Tego faktu nie zdzierżę, przerostu formy nad treścią nie trawię. W V40 Cross Country AWD powinno być w wyposażeniu seryjnym.
We wnętrzu
Powiedzieć, że jest to Volvo jak każde inne, to ogromne rozminięcie się z prawdą i nie mogę zrozumieć, czemu każdy artykuł pisany na temat Volvo do tego się sprowadza.
Postawmy sprawę jasno – do tego wnętrza się wsiada i od razu wiadomo z czym mamy do czynienia. Nie jest to jednak to, do czego Volvo mnie osobiście przyzwyczaiło.
Wciąż jest to fantastyczny, chłodny design, który materiałami pieści opuszki palców – plastiki po większości są dobre, skóra jest miła, aluminium chłodzi dłonie tak, jak powinno. Wisząca konsola środkowa to do niedawna był znak firmowy Volvo, z którego moim zdaniem bez sensu zrezygnowano w nowych modelach – dopiero wtedy te ogromne ekrany by świetnie wyglądały, jak zawieszone w powietrzu smukłe tablety.
Tutaj także mamy do czynienia z klasycznymi pokrętłami, typowym dla Volvo ‘ludzikiem’, który odpowiedzialny jest za sterowanie klimatyzacją…
…ale jednocześnie, próbując wszystko skupić w jednym miejscu, ktoś w Volvo zapomniał o sprawie kluczowej – ergonomii. Przyciski panelu radia i klimatyzacji bywają zbyt małe i trudne do odnalezienia w gąszczu podobnych przełączników, dodatkowo szpary między nimi czasem są ledwo widoczne, a czasem dziwnie duże – pod kątem spasowania panel centralny leży dość daleko od tego, do czego Volvo zawsze przyzwyczajało.
Klimatyzacja, sama w sobie zdawałoby się dość prosta w obsłudze, została bezsensownie zagmatwana – podgrzewanie siedzeń sterowane jest osobnymi przyciskami, ale już dwustrefowe działanie klimatyzacji ustawia się za pomocą jednego pokrętła i trzykrotnego (!) naciśnięcia konkretnego przycisku. Dziwne, w innych Volvo tak nie było.
Również dziwne jest sterowanie telefonem poprzez bluetooth – auto pobiera przede wszystkim kontakty z gmaila, które same w sobie nie posiadają przypisanych numerów telefonu. Dopiero po pewnych kombinacjach udało mi się zgrać odpowiednie numery. A, i jeszcze jedno – przyciśnięcie znaczka telefonu na kierownicy nie przenosi nas do menu telefonu. Nielogiczne.
Pomijając te parę kwestii do wykonania trudno mieć zastrzeżenia. Niekoniecznie odpowiada mi cieniutki pasek z miastami, który zdobi konsolą środkową i oznacza miasta, do których zawitały regaty Volvo (testowana była wersja Ocean Race). Świetnie natomiast wyglądają pomarańczowe przeszycia i elementy zarezerwowane tylko dla tego modelu, które przewijają się na progach czy konsoli przed pasażerem. Jest to widoczne, ale nie nachalne.
Za to bardzo, bardzo odpowiadają mi zegary. W całości elektroniczne, ale zamknięte w osobnych tubach tak, jakby były tam wciąż normalne, analogowe cyferblaty. Zamiast tego są oddzielne ekraniki, których rozdzielczość wystarcza, by nie zjadać zębów od ewidentnej pikselozy.
Oczywiście nie każdemu przypadnie to do gustu, ale pocieszające jest przynajmniej to, że przed oczami nie mamy gigantycznego ekranu, a po prostu imitację klasycnego rozwiązania o grafice znanej z poprzednich modeli (w ustawieniu comfort), z charakterystyczną czcionką liczb. Jest to również wygodne w kwestii ustawienia priorytetów – czy ważniejszy jest obrotomierz, a może jednak prędkościomierz? W tym wypadku pole do manewru jest wśród trzech opcji – eco, sport oraz wspomniane comfort – i całkiem to wystarcza. Oczywiście personalizacja mogłaby być większa, ale ogólny komfort korzystania jest z tego bardzo dobry.
Jazda
Generalnie komfort jest na wysokim poziomie. Jak to w Volvo (a miałem tak nie mówić) genialne są fotele – mimo tego, że zagłówki nie są regulowane, to każda osoba znajdzie pozycję idealną dosłownie w chwilę. Idealne wyprofilowanie, twardość, użyte materiały. Naprawdę każda marka mogłaby te fotele kopiować, bo lepszych nie ma, nawet te wielkie poduchy w klasie S takiej wygody mi nie dają. I nie wiem z czego to wynika.
Może jest to kwestia harmonii, którą to auto w sobie posiada? Począwszy od układu kierowniczego, poprzez silnik, resorowanie, a kończąc na rzeczonych fotelach, wszystko zdaje się być ze sobą zgrane. W tym samochodzie konkretne elementy ze sobą współgrają, by stworzyć określoną całość, a nie niwelują się nawzajem, jak to potrafi być właśnie na linii miękki fotel – twarde zawieszenie. Tutaj jest harmonia, płynność.
Mamy więc zawieszenie, które naprawdę dużo mówi o stanie nawierzchni. Na kierownicy czuć drgania, ale nie wyrywające wieńca z dłoni. Jest sprężyście, ale na ostrzejszym, nie najlepiej wyprofilowanym zakręcie nie wyrzuca samochodu jak z katapulty, co można również zawdzięczyć niezbyt dużej, jak na tą klasę, masie własnej (1350 – 1450kg).
Jest w tym wszystkim tylko jeden, mocno poważny zgrzyt – podsterowność. Przez to, że auto jest napędzane tylko na przednią oś, a silnik generuje wcale nie tak słabe 150KM, auto potrafi często stracić przyczepność na przedniej osi i wyrzucać przód na zewnątrz zakrętu. Jest to spokojnie do opanowania i pojawia się głównie w momencie aktywnego operowania gazem, co jednak powoduje podświadomą chęć odstawienia nogi dla własnego bezpieczeństwa. Oczywiście ESP reaguje w porę, ale jest to reakcja dająca najpierw możliwość wykazania się kierowcy.
Nie licząc tego, wygląda mi na to, że silnik T3 jest najrozsądniejszym wyborem przy tej wielkości i masie. Auto przyspiesza bardzo żwawo (8.7s do 100km/h), nie ma najmniejszych problemów z wyprzedzaniem i ogólnie pojętą elastycznością, w cyklu mieszanym osiąga całkiem zadowalający wynik spalania rzędu 8l/100km. Jak na benzynę jest to naprawdę ok, ale i tak wolałbym tutaj ten bardziej paliwożerny, ale świetnie brzmiący silnik 5-cylindrowy. Fantastyczna jednostka.
A tak już zupełnie subiektywnie, to mam uczucie, że i 1000km na raz by wielce mojego kręgosłupa i tyłka nie uszkodziło. Pozycja za kierownicą jest fantastyczna (choć podłokietnik na tunelu środkowym mógłby być trochę dłuższy), stresu z powodu braku mocy nie ma, auto gdzie trzeba tam płynie, a gdzie trzeba być zwinnym, tam także sobie daje radę. Brałbym Adę (nie myślcie o tym, Zboczuchy) na wycieczkę. Daleką.
Podsumowanie
No i (a nauczyciela mówiła, by od ‘no i’ zdania nie zaczynać) znowu musimy wrócić do tego ulotnego słowa ‘premium’ – czy Volvo takie jest? Jest, zdecydowanie. Czuć to po silniku, materiałach, ogólne wrażenie daje podświadomie znać, że nie siedzimy w typowym samochodzie dla ludu. Tu jest coś więcej.
Ale jednocześnie, mimo że przecież jest to auto dla typowego modelu 2+1, jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że Volvo słowo ‘premium’ traktuje inaczej niż przede wszystkim niemiecka konkurencja. To nie jest ten wszechobecny blichtr, który każe na te samochody patrzeć na światłach mimo, ze to są tylko kompakty. Mam takie wrażenie, że Volvo nie stara się z uporem maniaka stać tym typowym modnisiem, który najlepiej pasuje jadąc gdzieś koło Foksalu. Nawet mimo faktu, że jest przyozdobione nakładkami, które nijak mają się do zastosowanego napędu.
Volvo V40 Cross Country jest po prostu ładne, nawet bardzo. Nie jest przesadzone, szczególnie w wersji klasycznej nie obiecuje czegoś, czego dać nie może. Jest za to świetnie narysowane, bez zbędnych udziwnień, w typowo skandynawskim stylu. To samo tyczy się wnętrza, choć to akurat ma swoje udziwnienia i niewielkie uchybienia w kwestii wykonania jak i ergonomii.
Co jednak lubię w nim najbardziej to fakt, że nie jest to oczywisty wybór, kiedy człowiek decyduje się na tego typu samochód w kwocie ok. 100 000zł. Kiedy jednak się w nim usiądzie, przejedzie się nim, trochę się go pozna, to pomimo swoich wad staje się raptem najoczywistszym z wyborów. Oczywiście dla tych, którzy, tak jak ja, mają do tej marki słabość. A reszta się do niego przekona.