Kiedyś biznes robiło się u nas przy literatce, ogórkach, śledziach i pół litra. Dogadywało się w pijanym widzie co i jak ma się dziać, podawało ręce, przytulało, nazywało przyszłego wspólnika „bratem” i szło się spać. A jeśli się o tym pamiętało na następny dzień i pozwalała na to siła woli w tamtym momencie, zakasywało się rękawy i brało do roboty. Żadne biznes plany, obliczenia, czy założenia – czysta improwizacja, przez co 99,9% tak powstałych biznesów upadała raczej prędzej, niż później.

Bardzo mała, ale jednak część z nich jakoś przetrwała i zajmuje teraz najwyższe piętra biurowców w centrum Warszawy, Wrocławia czy Poznania, sąsiadując z wielkimi zagranicznymi korporacjami. Swoją drogą, myślicie że zagraniczne biznesy powstawały inaczej? A skąd. Może i nie było tam literatek dopełnianych czystą jak łza, gorzką cieczą, ale nie można im odmówić znamion szaleństwa i przypadkowości. Wystarczy powiedzieć, że FB powstało z zazdrości pomieszanej z piwem. Inne kultury, ale te same bodźce.

I choć w międzyczasie sposób prowadzenia biznesu (bo powstawania niekoniecznie) zmienił się diametralnie, stając się poważną, trudną i bardzo wymagającą profesją, tak jedna rzecz nie zmieni się w tej materii prawdopodobnie nigdy – aby biznes działał tak jak trzeba, najlepszy jest kontakt w cztery, lub więcej, oczu. Telefony, maile, tak popularne teraz wideokonferencje to niesamowite ułatwienie, ale nic nie zastąpi prawdziwych spotkań, na których najlepiej można poznać słabości i zalety przyszłego kontrahenta. Niezależnie gdzie się takie rozmowy przeprowadza.

Ale wiadomo jak jest – na najwyższym poziomie, w im bardziej prywatnych warunkach te rozmowy są prowadzone, tym lepiej. Żadne więc restauracje (Sowa i te sprawy…) nie wchodzą grę, kawiarnie też średnio, z biurem różnie bywa. Na samoloty nie każda firma może sobie pozwolić (tfu. Prawie żadna), ale samochód wydaje się być dla biznesu świetnym miejscem. Stąd właśnie zapotrzebowanie na przedłużane A8, 7-ki, LS-y i inne luksusowe limuzyny, które w wygodny, szybki i przede wszystkim nie ujawniający tożsamości sposób dowiozą na miejsce.

A co jeśli trzeba porozmawiać w kilka osób w luksusowych warunkach? Wtedy najlepszą opcją jest luksusowy van. Taki, jak ten Mercedes-Benz klasy V w wersji Avantgarde.

 

Wygląd

Samochód dla prezesa musi być elegancki – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. I choć trudno spodziewać się po pokaźnych wymiarów busie (5.2m długości, niemal 2 szerokości jak i wysokości) przesadnej gracji czy stylistycznych fajerwerków, to trzeba przyznać, że styliści Mercedesa stanęli na wysokości zadania i z bezkształtnej bryły wycisnęli tyle, ile się dało. Co wcale nie oznacza, że auto powala – po prostu wygląda trochę lepiej, niż odpowiedniki konkurencji i nie wstyd się takim gdzieś pokazać.

 

Co oczywiste, najmniej zaskakujący jest tył, bo raczej trudno wyrzeźbić coś przykuwającego uwagę na płaskiej powierzchni, nie tworząc antycznej płaskorzeźby. Jest więc ocean metalu, jeszcze większa, oczywiście przyciemniana szyba (jak na niemal całym samochodzie – wiecie, nikt nie może wiedzieć, kto tym samochodem jeździ) i niezbyt pasujące, bo zwyczajnie zbyt małe, tylne reflektory. Wersja słupkowa znana z poprzednich modeli wydawała się jednak lepsza.

 

O linii nie ma co mówić, bo każdy bus ma taką samą. Gdzieś jednak trzeba zmieścić te przepastne, automatyczne drzwi, które jednym przyciskiem z wnętrza lub pilota przesuwają się dając mnóstwo przestrzeni, by zająć miejsce we wnętrzu. Wcale się więc nie dziwię, że kiedy kogoś wiozłem, to każdy wolał siedzieć z tyłu. Te suwane drzwi to trochę głupia, ale jednak mega frajda, taki bajer.

 

Odnośnie boku trzeba jednak na jedną rzecz zwrócić jeszcze uwagę – już z profilu widać, że kształt przodu jest inny, niż w klasycznych busach. Maska jest trochę dłuższa, reflektory mocno zachodzą na boki, a grill dominuje nad całą resztą. I słusznie.

 

No właśnie – grill i reflektory. Wyglądają jak wyjęte prosto z dużego samochodu osobowego, choć nie może tu być mowy o efekcie „przyklejenia”. Wszystko tutaj ze sobą współgra, tworzy fajnie agresywną całość, której jednak nie brakuje elegancji charakterystycznej dla Mercedesa. Jest więc ogromna Gwiazda na równie dużym grillu, który dominuje nad całym przodem i nowoczesne reflektory w technologii LED z pełnym doświetlaniem zakrętów i adaptacyjną długością snopu światła. Przetestowałem – one faktycznie są lepsze niż jakiekolwiek biksenony. I po raz kolejny stwierdzam, że tak zaprojektowany przód jest lepszy, niż mercedesowski celownik na masce.

 

 

Wnętrze

Ale umówmy się – taki samochód, mimo całej pieczołowitości wykonania detali i starań w przygotowaniu choćby trochę odróżniającej się stylistyki nadwozia nie jest po to, by wyglądać. On ma dowieźć zajętych poważnymi rozmowami pasażerów na miejsce w jak najbardziej komfortowych warunkach. I Mercedes wyniósł luksus w tego typu samochodach do zupełnie nowego, na ten moment dla nikogo innego raczej nieosiągalnego poziomu.

 

Deska rozdzielcza nowej klasy V jest po prostu taka, do jakiej w nowych modelach Mercedes nas przyzwyczaił. Nie ma więc mowy o tanich plastikach, słabym spasowaniu, twardych materiałach, czy niewygodnym, archaicznym sterowaniu. Jest natomiast duży, płaski ekran w formie tabletu na szczycie konsoli środkowej, aluminiowe przełączniki w lotniczym stylu i rozbudowany system multimedialno-informacyjny sterowany touchpadem i pokrętłem.

 

To ostatnie jednak wymaga trochę przyzwyczajenia i nie powiem, że jest w 100% ergonomiczne. Część funkcji bowiem przejmuje pokrętło z funkcjami joysticka, częścią natomiast można sterować touchpadem, co wprowadza niepotrzebny zamęt szczególnie, że są jeszcze przecież przyciski dedykowane oraz sterowanie z kierownicy. Przynajmniej całe to centrum sterowania pod kątem designu fajnie wygląda.

 

Finał był tego taki, że potrzebowałem koło 30 minut na ogarnięcie co z czym się je, a i tak w trasie miewałem problem z pełną obsługą np. nawigacji. Czasem wolałbym klasyczne przyciski + dotykowy ekran zamiast sprowadzania wszystkich funkcji w jedno miejsce. W każdym razie BMW robi to lepiej, acz dopracowanie całości w Mercedesie nie powinno zająć już zbyt wiele czasu – pod koniec testu bez problemu poruszałem się już po całym menu.

Pomijając tą jedną kwestię reszta wnętrza to przykład ergonomii. Kierownica jest poręczna, masywna, ale niezbyt duża, a w dodatku ma łopatki do skrzyni biegów, co jest standardem dla każdego Mercedesa w wersji Avantgarde. W busie to tylko bajer, ale czemu nie?

 

Zegary też są czytelne, choć design cyferblatów z elektronicznymi wskaźnikami paliwa i temperatury przywodzi na myśl znacznie tańsze samochody. Ale to drobnostka – generalnie osadzenie w aluminiowych tubach jest czymś, czego w tej klasie samochodów się nie uświadczy ze względu na wszędobylskie cięcie kosztów.

 

A tutaj tego cięcia kosztów nie widać na pierwszy rzut oka. Jest aluminium, jest drewno, są super wykonane detale. Typowe osobówki nie powstydziłyby się takiego wnętrza, ale tylko do momentu, aż cała konsola nie zacznie stękać i skrzypieć w okolicach zegarów. Co prawda nie jest to specjalne głośne, ale jednak nie przystoi, nie pasuje do całości.

Mimo wszystko jednak Pan Prezes nie powinien mieć żadnych pretensji, że jego i jego gości będzie się wiozło w niegodnych warunkach. O nie. Warunki do robienia biznesu są tutaj więcej niż sprzyjające.

 

Można bowiem wnętrze dowolnie kształtować. To akurat była wersja 7 osobowa ze standardowym układem siedzeń, ale nic nie stało na przeszkodzie by je odwrócić i na środku wmontować stolik – wtedy można albo rozmieścić papiery i rozmawiać poważnie, albo… no wiecie, pól litra z literatek podobno najlepiej wchodzi w podróży. A jeśli siedzi się na skórzanych fotelach z pełną regulacją, to nawet jak ktoś odpadnie od polskiego tempa degustacji, to spokojnie mógłby sobie odpocząć, nie ma problemu. Miejsca jest tyle, że i położyć by się dało, ale to chyba jednak w rozmowach biznesowych by nie pomogło.

 

Jest tylko jeden problem z tymi fotelami – o ile dla pasażerów są one jeszcze całkiem wygodne, tak dla kierowcy fotel powinien być trochę inny, obszerniejszy. Te bowiem mają zdecydowanie za krótkie siedziska, przez co nawet osobie o wzroście lekko ponad 1.70m kończyły się one zdecydowanie przed zgięciem kolan. Dla każdego wyższego kierowcy więc także będą za krótkie, a przez to na dłuższą metę raczej średnio wygodne.

 

Jazda

Sama jazda, mimo średnich foteli, jest całkiem komfortowa. Trzeba jednak pamiętać, że wciąż mówimy tutaj o busie, więc standardy oceny należałoby trochę zmienić. W porównaniu do standardowego samochodu osobowego jest bowiem znacznie głośniej powyżej 130km/h, mniej stabilne, układ kierowniczy jest miękki i zupełnie nieresponsywny. Ale jeśli porównamy to do busów, to mamy najlepiej jeżdżącego przedstawiciela swojego gatunku. Mercedes V 250 bezproblemowo przyspiesza, szczególnie w trybie sportowym – wtedy ochoczo wkręca się na obroty, wskazówka dochodzi do najwyższych optymalnych wartości, a samochód bardzo żwawo porusza się w całym zakresie obrotów. Jasne, nie jest to sportowiec, ale 140 km/h to taka wartość, przy której można jeszcze spokojnie rozmawiać, a auto ma niemały zapas na przyspieszenie i wyprzedzanie. Nawet udało mi się parę razy zerwać przyczepność na tylnej osi, więc wygląda to nieźle, 190KM wystarcza.

 

Pomijając jednak przyspieszenie, czy prędkość maksymalną, które mają tutaj raczej marginalne znaczenie, jest to ewidentnie samochód na dalekie podróże. Spokojna jazda, aktywny tempomat i bardzo, bardzo dobre audio sprawiają (Burmeister!), że kilkaset kilometrów mija w oka mgnieniu. To auto płynie sobie po autostradzie i tak jak w każdym innym Mercedesie, tak i w tym nie chce się nawet forsować tempa. Jak się dojedzie, tak się dojedzie, ważna jest przyjemność z podróży, a ta jest ogromna. Mimo wszystkich niedoskonałości związanych z takimi gabarytami, czyli podatnością na wiatr, silnymi wychyleniami nadwozia czy trochę twardawym zawieszeniem, całość sprawia świetne wrażenie i mówiąc szczerze bywają momenty, że o tak dużych wymiarach można zapomnieć.

Tylko ten system start-stop…chyba nigdy do tego się nie przyzwyczaję, a i wątpię by miał jakieś kolosalne znaczenie przy spalaniu rzędu 9l/100km. Co w sumie i tak jest raczej całkiem niezłym wynikiem jak na tak duże auto.

 

Podsumowanie

Najbliższe centrum finansowe, takie z prawdziwego zdarzenia, jest we Frankfurcie nad Menem, jeśli mnie pamięć nie myli. Jest to więc częsta destynacja różnych biznesmenów, a że nie każdy może samolotem latać, to 1100km można bez większych problemów pokonać samochodem. Jest to jednak ok. 13 godzin jazdy, w trakcie której można by poruszyć naprawdę wiele tematów, niejeden kontrakt podpisać, dopiąć szczegóły niejednej umowy. I jeśli podróż miałaby się odbywać w więcej niż 2 osoby na tylnej kanapie to nie wyobrażam sobie lepszego ku temu samochodu niż Mercedes-Benz klasy V w wersji Avantgarde.

 

Ten samochód ma wszystko, by taka podróż minęła w tempie ekspresowym. Jest wystarczająco szybki, by na autostradzie bez problemu sobie radzić. Jest wystarczająco duży, by zabrać na pokład nie tylko ludzi, ale także ich bagaże. Jest wystarczająco wygodny, by nie musieć stawać z bólem kręgosłupa co 200km. Ma wystarczająco dobre wyposażenie, by zapomnieć, że jest to bus, a nie samochód osobowy.

No i to jest Mercedes. Można było się spodziewać trochę przypudrowanego, roboczego Vito, a to jest pełnoprawny Mercedes, ze wszystkimi cechami charakterystycznymi dla marki na czele z luksusem.

 

I choć jasne – jest trochę głośny, wciąż czuć, że jest to tylko bus, który nigdy nie będzie się świetnie prowadził, że czasem plastiki skrzypią, to jednak można to wszystko jakoś przełknąć. Bo jest w tym wszystkim jeszcze jedna rzecz – cena, która oscyluje gdzieś tam wokół ćwierć miliona złotych. Za takiego Merola? Przecież to prawie jak okazja.