W (niezbyt) odległych czasach mojej licealnej młodości zostałem poniekąd zmuszony przez sytuację do obejrzenia w kinie pełnometrażowej wersji filmu ‘Seks w Wielkim Mieście’. Nie oceniajcie pochopnie mojego gustu filmowego, zrozumcie natomiast, że sytuacja ta miała długie, ciemne włosy i wyjątkowe spojrzenie, więc nie miałem raczej wyboru – musiałem ten film obejrzeć dla większego dobra.

Nie chodzi tu jednak o sposoby na podryw, bo finalnie z całego zamieszania nic wielkiego nie wynikło. Rzeczony film natomiast, z którego prawdopodobnie nic bym nie zapamiętał (bo i o przekaz w nim trudno), zapadł mi w pamięć dzięki jednemu, dla płci pięknej raczej nieistotnemu, szczegółowi:

 

Mercedes GLK – był to pierwszy raz, kiedy zobaczyłem ten samochód bardziej na żywo, czyli nie na papierze. I w momencie, kiedy wspomniana Panna wzdychała tkliwie do pozłacanych torebek zakupowych Gucciego i Prady, ja z niemałą przyjemnością patrzyłem na wreszcie dobrze wyglądającego SUV’a, co jak wiecie wciąż nie jest sprawą oczywistą.
GLK bowiem fajny jest za sprawą swojej kwadratowatej formy, dość mocno nasuwającej na myśl kształt klasy G. Może dlatego stał się tak bardzo popularny, są nawet ludzie, którzy mówią, że ten mercedes ma duszę.

Tak daleko bym z opiniami przed szereg nie wybiegał, ale co prawda, to prawda – Mercedes GLK dał się lubić jak mało który SUV i był w zasadzie jedynym powodem, dla którego wtedy wytrzymałem w kinie. Może więc to też być swego rodzaju sentyment.

Wiemy jednak wszyscy tutaj zebrani, że era ostrych kształtów skończyła się w Mercedesie wraz z liftingiem klasy E, która jest ostatnim modelem klasycznej linii (do testu zapraszam tutaj). Teraz w MB dominują miękkie, opływowe kształty, które musiały dotknąć także następcę modelu GLK, czyli według nowego nazewnictwa model GLC.

 

Wygląd

Nie możemy tego nazwać ewolucją. GLC idzie zupełnie inną drogą, niż robił to GLK, który swoją formą niektórych zachwycał, a innych drażnił.

 

Mercedes GLC natomiast jest taki, jak każdy Mercedes aktualnie – płynny, gładki, ładny. Nie ma zamiaru niczym szokować, nie powiedziałbym również, że automatycznie zgarniałby nagrody w konkursach piękności. To jest ten typ samochodu, który każdemu się spodoba, ale nikt raczej nie będzie do jego formy wzdychał.

Co w sumie do filozofii Mercedesa pasuje – on przecież nie ma być tak radykalny, jak potrafi być BMW. Raczej ma się podobać, a zakochać się w nim można dopiero siedząc w środku. Wygląd ma być preludium do wygody, które wnętrze oferuje.

W żaden sposób jednak nie zmienia to faktu, że GLC jest bardzo dobrze narysowanym SUVem. Nie jest za duży, co dla mnie jest ogromnym problemem przy wszelkich GLE, X5 itd., które są zwyczajnie nieporęcznymi krowami. Nie jest też jednak tak bezsensownie ciasny, jak każdy mniejszy SUV, który w zasadzie nie powinien na rynku w tej wielkości się pojawiać.

 

GLC ma wielkość idealną. Jest wystarczająco pojemny, ale jednocześnie na tyle kompaktowy, by jego linie nie wydawały się sztucznie napompowane. Końcówki wydechu faktycznie są końcówkami, a nie atrapami, osłony na zderzakach nie imitują czegoś ponad swoje możliwości, każdy szczegół jest taki, jaki być powinien.

Może jedynie przednie światła, które nie wiedzieć czemu po otworzeniu auta mienią się na przemian kolorem białym, pomarańczowym i niebieskim ,niezbyt do tego spokojnego, dystyngowanego charakteru Mercedesa pasują. Cała reszta jest zwyczajnie dobra, włącznie z fajną, dość długą maską i wysoko poprowadzonym grillem, który jednak nie wydaje się tak komicznie ogromny jak zdarza się to nader często w przypadku Audi.

 

Jedynie czasem można żałować, że w przypadku każdego innego modelu oprócz limuzyn gwiazda na stałe zagościła na grillu i nie ma możliwości posiadania klasycznego celownika. Ja jego fanem nigdy nie byłem, ale wiem, że są tacy, którzy Mercedesa wybierali właśnie dla niego. Nie mnie to oceniać, można to nawet zrozumieć. Mimo tego jest to wciąż Mercedes pełną gębą.

 

Wnętrze

O ile jednak z zewnątrz widać, że jest to model tej samej marki, ale mający swoją własną, jakby to ująć… osobowość, tak wnętrze zostało przejęte w całości z klasy C. Co w zasadzie można zrozumieć, w końcu Mercedes GLC został zbudowany na bazie tego modelu i jest rozwinięciem jego gamy.

 

To było jednak tylko pierwsze wrażenie. Przede wszystkim, porównując do klasy C, w GLC siedzi się zdecydowanie wyżej, co po raz chyba pierwszy uznam za plus i już tłumaczę dlaczego. Chodzi o konsolę środkową, która w obu samochodach jest zdecydowanie zbyt szeroka. W klasie C, przez niższa pozycję, wymuszona jest szersza pozycja siedząca, a co za tym idzie prawe kolano ciągle obija się o konsolę.
W GLC natomiast, przez bardziej krzesłowatą pozycję za kierownicą, problem ten nie występuje, a masywna konsola środkowa nie uwiera w kolano.

O, proszę, pierwszy raz w życiu przyznałem, że siedzenie wysoko może być ok. Ale tylko w tym przypadku.

Oprócz tego wszystko jest tak samo – konsola, choć masywna, jest fantastycznie wykonana, faktura drewna powoduje, że chce się ja głaskać bez przerwy podczas jazdy, a wykończenie niektórych detali aluminium przyjemnie chłodzi palce. Jak dobrze, że to nie jest tylko metalizowany plastik! Chłód prawdziwego metalu, ciepło drewna i ciemna skóra z jasnymi przeszyciami działają na moje zmysły w sposób lekko narkotyczny.

 

Jeśli więc złożymy do kupy wykonanie, akceptowalną pozycję za kierownicą i super wygodne fotele (regulowana długość fotela!), to zdawać by się mogło, że podróż przebiega w atmosferze totalnego, niczym nie zmąconego spokoju.

Niestety, z jednym, dość ważnym wyjątkiem. Mimo tego, że sam panel sterowania jest bardzo fajny i wygląda lepiej, niż cokolwiek dostępnego na rynku…

 

… to wciąż Mercedes ma wiele do poprawienia w kwestii wygody obsługi całego tzw. centrum dowodzenia. Audio, klimatyzacja, nawigacja, a przede wszystkim dostęp do ustawień samochodu wciąż potrzebują wielu usprawnień oraz uproszczenia całego systemu. Niestety ani touchpad, ani pokrętło, ani znikoma ilość przycisków (na szczęście!) nie tworzą na tyle dobrego połączenia, by dostęp do każdej opcji był prosty, bezproblemowy i możliwy w max 2 krokach. Teraz przebijanie się przez menu bywa istną katorgą.

 

Jazda

Ale wiecie co? Ten samochód może mieć swoje plusy, minusy, tak jak każdy inny. Jedno powiedzieć trzeba jednak z pełną odpowiedzialnością – jak na SUV’a jeździ on świetnie.

Jak na SUV’a, podkreślam. Wciąż wysoki środek ciężkości powoduje większe wychylenia, masa robi swoje, a opór powietrza jest zbyt duży. Tego nie zmienimy.

Jak do tej pory jednak najlepiej z SUVów jeździło mi się XC60-ką (tutaj macie test) – była sztywna, responsywna, o świetnym układzie kierowniczym, choć promień skrętu bardziej przypominał STAR’a, niż samochód osobowy.
W każdym razie – teraz mamy nowego faworyta.

Nie musze chyba mówić o samej wygodzie, jaką oferuje zawieszenie, bo w Mercedesie jest to raczej oczywiste i nie należałoby oczekiwać czegoś zbyt twardego. Najważniejsze jednak w całej tej układance między układem kierowniczym, silnikiem i zawieszeniem jest coś, co zwie się Agility Select i we wnętrzu wygląda po prostu jak niewielki przełącznik:

 

Ma on jednak kolosalne znaczenie dla zachowania całego samochodu. Możemy wybierać tryby od ekologicznego, poprzez komfortowy, dwa sportowe i indywidualny, a każdy z nich zupełnie zmienia to, jak samochód reaguje na gaz, ruchy kierownicą oraz działanie skrzyni biegów. Dlatego też w przypadku trybu ekologicznego mamy coś takiego, jak „żeglowanie” – kiedy auto jedzie z górki i nie dodajemy gazu, skrzynia automatycznie odłącza sprzęgło, by auto samo sunęło siłą rozpędu. Z drugiej strony tryb Sport+ nadaje się do jazdy jedynie chwilowej, bo obroty za każdym razem wędrują pod czerwone pole, by wystrzelić z kolejnego biegu.

Tych biegów jest zresztą aż 9, więc jest z czego wystrzeliwać. A skrzynia sama w obie jest majstersztykiem. Do tej pory miałem do czynienia z wersją 7-biegową i to ją uważałem już za bardzo dobrą, ale ta nowa konstrukcja jest naprawdę kolosalnym skokiem w przód. Podczas normalnej jazdy zmiany biegów są w zasadzie niewyczuwalne, równomierność przyspieszania przypomina bardziej skrzynię CVT. Z tym tylko, że w przeciwieństwie do niej nie ma problemu, by auto przyspieszało agresywnie zmieniając biegi. Jak dla mnie jest super.

I wierzcie mi – ten 211-konny silnik w zupełności tutaj wystarcza. GLC350 z mojej perspektywy może być już trochę przerostem formy nad treścią, bo takie silniki bardziej jednak pasują do samochodów niżej zawieszonych. Mimo wszystko fizyki nie oszukamy – tam, gdzie normalnie Golfem mogę jechać na zakręcie 70, tam w przypadku GLC wychylanie nadwozia podświadomie zmuszało mnie do bardziej kontrolowanego użycia hamulca. Ogólnie jednak wygoda stoi na bardzo, bardzo wysokim poziomie.

 

Podsumowanie

Nie można traktować GLC jako bezpośredniego spadkobiercy GLK – mimo tej samej klasy są to dwa zupełnie inne samochody, zbudowane według innej filozofii. I tak, jak GLK miał być głównie samochodem dla kobiet, być może drugim modelem w rodzinie, tak GLC jest może nie tyle bardziej pełnoprawne, co po prostu bardziej dorosłe, dopracowane, wydaje się samochodem dla każdego.

Czy jeśli coś jest dla każdego to jest do niczego? No niekoniecznie. Nie ma tutaj co prawda wizualnych wodotrysków, ale Mercedes tego raczej nie potrzebuje. Zamiast tego jest stonowany, ale wciąż świetny design, ale przede wszystkim super wygoda, która ma być tym, co do tego samochodu przekonuje.

Mnie przekonała. Wnętrze jest super dopracowane i pachnie tym, czym ta marka pachnieć powinna – super materiałami, bez kompromisu w postaci dziwnych, plastikowych wstawek. Tutaj jest metal, skóra, drewno. O to w tym wszystkim chodzi.

To auto wywołuje uczucie spokoju. Raczej idąc na Seks w Wielkim Mieście do kina tak bardzo bym na nie nie zwrócił uwagi, ale mając okazję nim pojeździć miałem to swoiste uczucie, że z GLC nie chce mi się wysiadać. Za dobrze się nim jeździło.

Tylko wiecie. To jest SUV. On wciąż bardziej nadaje się do jazdy do teatru niż do jazdy do lasu, co zdjęcia mogłyby sugerować. Ale chyba nie ma sensu już na ten temat psioczyć. I tak jest bardzo, bardzo dobrze.