Toyota Hilux, Nissan NP300, Mitsubishi L200, a nawet Dacia Logan Pick-up – wszystko to mniej lub bardziej zasłużeni przedstawiciele coraz modniejszego ostatnio segmentu “półciężarówek”. Pickupów, które w założeniach miały być przecież dostosowane do naprawdę ciężkiej pracy. Większość jednak uległa drastycznemu zniewieścieniu. Na szczęście Isuzu D-MAX udało się tego uniknąć.

Nie ma tu delikatnej skrzyni biegów, którą można by obsługiwać bez obawy o dopiero co pomalowane paznokcie. Nie ma wypacykowanej skórzanej tapicerki, obowiązkowej przecież w modnych SUV-ach. Nie ma nawet ekologicznego(!) silnika 2,0 ze straceńczym doładowaniem. Isuzu D-MAX ma z punktu widzenia przeciętnego miłośnika “modnych auteczek” tyle pozornych wad, że aż żal było się go pozbywać. Dlatego gdybym miał kupić pickupa Isuzu, z miejsca wziąłbym dwa. A co!

Niczego nie udaje

Isuzu D-MAX Double Cab

Na widok wielu dzisiejszych pseudoterenówek można się co najwyżej uśmiechnąć – chromowane orurowanie, milion mądrze brzmiących emblematów i koniec końców możliwości terenowe Skody Octavii z blachą pod silnikiem. Tymczasem Isuzu D-MAX nie udaje czegoś, czym nie jest. I podczas gdy mnóstwo dzisiejszych samochodów udaje mądre w terenie, Isuzu nawet nie sili się, by ładnie wyglądać w mieście. To nie jest miejska zabawka do odwożenia dzieci do szkoły. Z drugiej strony lśniąco biały pickup nocą w centrum miasta… To też mogłoby się podobać. To ja jednak poproszę trzy D-MAXy…

Wizualnie D-MAX robi ogromne wrażenie, między innymi dlatego, że… sam jest ogromny. 503,5 cm długości w wersji z podwójną kabiną to wymiary co najmniej godne. 173,5 cm “wzrostu” sprawia z kolei, że można poczuć fizyczną wyższość nad większością spotykanych na drogach samochodów. Rzeczywiście, siedzi się wyżej, co pomaga nie tylko w manewrowaniu wśród stada Fabii i Focusów, ale także w terenie, kiedy każdy dodatkowy milimetr widoczności jest na wagę złota. Na przeszkodzie stoi jednak wielki przód Isuzu – ma rozmiary stołu, przy którym z powodzeniem zorganizować można by przyjęcie pierwszokomunijne.

Widoczność do tyłu jest może nieco bardziej ograniczona, ale w niezabudowanej wersji także nie ma na co narzekać. W innym wypadku (zabudowa bądź wysoki ładunek) sytuację ratują duże lusterka.

Dla kobiet i dzieci producent przewidział możliwość zamontowania kamery cofania oraz czujników parkowania z przodu i z tyłu (koszt odpowiednio 790, 990 i 690 zł).

Poczucie wyższości

Wnętrze/kokpit/środek Isuzu D-MAX – bardziej przejrzyście już się nie da

W Isuzu D-MAX siedzi się wysoko względem innych kierowców, ale – w samym samochodzie – niemal na podłodze. Całkiem wygodnej, trzeba dodać, aczkolwiek takie rozwiązanie wymaga przyzwyczajenia. Fotele są udane, chociaż nie zaszkodziłoby, gdyby następnym razem (a ten już niedługo, wszak nowy D-MAX 2012 już wkrótce trafić ma do sprzedaży) projektanci pomyśleli również o trzymaniu bocznym. Na kanapie w drugim rzędzie natomiast siada się tylko za karę (to w zasadzie ławka “na wszelki wypadek”).

Niezależne zawieszenie z przodu (podwójne wahacze + drążki skrętne) spisuje się bardzo dobrze. Z tyłu jednak zastosowano typowo ciężarowe resory piórowe usztywniające całość. Początkowo lekki i twardy tył może na nierównościach powodować dyskomfort, ale już niewielki ładunek “na pace” wystarczająco niweluje wszystkie niedogodności. Przynajmniej w tym aspekcie.

Drążek skrzyni biegów doskonale nadawałby się do mieszania w kotle gulaszu, a jedno przełożenie od drugiego dzieli odległość połowy równika. Alternatywę stanowi automatyczna przekładnia – dla tych, którzy nie lubią gotować.

Tym, co od razu rzuca się w oczy, jest brak drugiej dźwigni, która posłużyłaby do zmiany napędu. W przypadku Isuzu D-MAX odpowiadają za to przyciski w środkowej konsoli. Niezbyt męskie rozwiązanie, ale działa. Standardowo – jak na pickupa przystało – obowiązuje napęd RWD (co w połączeniu z bardzo lekkim tyłem i dużym momentem obrotowym prowokuje do całkiem głupawych pomysłów). Wciśnięcie przycisku 4H powoduje dołączenie również napędu na przednie koła, co przekształca D-MAXa w sympatyczną terenówkę. Wystarczy jednak sięgnąć jeszcze po 4L, by terenówka zdecydowanie przestała być sympatyczna.

Czy 3 litry to dużo?

3-litrowej pojemności turbodoładowany diesel przynajmniej na papierze wygląda groźnie. Ma jednak “tylko” 163 konie mechaniczne, ale za to aż 360 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Jest to zdecydowanie rozwiązanie siłowe. I bardzo dobrze – Isuzu D-MAX nie jest szybkie, nie rozpędza się w nanosekundę do tryliona kilometrów na godzinę, ale za to można mieć pewność, że podjedzie pod każde wzniesienie. I to z każdym ciężarem! A tego mało nie będzie – producent deklaruje maksymalną ładowność na poziomie 1150 kilogramów. Z kolei dopuszczalna masa ciągniętej przyczepy (z hamulcem) to aż 3 tony! Zbiornik paliwa mieści 76 litrów oleju napędowego. Na ile wystarczy?

Wbrew temu, czego można spodziewać się po trzylitrowym silniku w “półciężarówce”, spalanie Isuzu D-MAX nie przyprawia o mdłości. W mieście można bez trudu zamknąć się w 10-11 litrach ON na 100 km. W trasie i przy spokojnej jeździe nie jest niemożliwe zbliżyć się do 8 l. Jazda pickupem z 3-litrowym turbodieslem pod maską nie może być ekonomiczna, ale w swojej klasie to i tak jeden z lepszych wyników, którego pozazdrościłby niejeden, być może – według niektórych –  bardziej renomowany konkurent.

Jazda z wrażeniami

Gdzie diabeł nie może, Isuzu D-MAX pośle

Isuzu D-MAX jest z całą pewnością jedną z ciekawszych propozycji na rynku. W podobnej cenie – od ok. 86 tysięcy złotych – dostać można Nissana NP300, ale w wyraźnie słabszej wersji. Navara za mniej niż 100 tys. zł jest nieosiągalna. Na Toyotę Hilux – 4×4 z “podwójną” kabiną – przeznaczyć trzeba ok. 140 tys.. Mitsubishi L200 – ok. 120 tysięcy. Można zarzucić, że w przeciwieństwie do Isuzu, będą to samochody modne. D-MAX na pewno popularny nie jest, ale czy to wada? Chyba nie.

Można mówić, że jest nieco toporny, brakuje mu finezji i polotu, ale wypadałoby pamiętać przy tym, że to przede wszystkim samochód do pracy. Nieeleganckie materiały w kabinie? Co z tego – mają być wytrzymałe i łatwe do doczyszczenia. I tak w tym przypadku jest. Wszystko, czego potrzeba, znajduje się pod ręką. A jeśli czegoś nie ma pod ręką, znaczy że… nie ma go w ogóle. Bo nie jest niezbędne.

Isuzu D-MAX to – krótko mówiąc – męski samochód do pracy w trudnym terenie, ale też taki, którego nie trzeba się wstydzić wjeżdżając do centrum większego miasta. Bardzo przyzwoicie wykonany, a co najważniejsze, niewiarygodnie praktyczny. I to właśnie w przypadku pickupa najważniejsze.