Dla ułatwienia przyjmijmy pewien podział, który w większości społeczeństw wciąż funkcjonuje: mężczyźni są bardziej techniczni, kobiety są natomiast lepsze w tym, co wymaga pewnej wrażliwości. Mężczyźni lepiej się czują w zadaniach zero-jedynkowych, a kobiety w tych potrzebującej użycia kilku różnych skupisk neuronów na raz. Mężczyźni to Pinky, a kobiety to Mózg itd.
Oczywiście – trochę nam się ten schemat gdzieniegdzie zatarł, trochę się to poprzeplatało. Kobiety chcą przejąć część męskich zadań, mężczyźni wewnętrznie niezbyt się mogą przekonać do przejęcia tych, do których ewidentnie nie są stworzeni, przez co można powiedzieć, że pole do popisu znacznie nam się zmniejszyło.
Co by jednak nie mówić, jak by się te granice nie zatarły i jak bardzo byśmy sobie nie próbowali tego naszego życia równo między siebie ułożyć, to jednak są kwestie nieprzekraczalne – to facet ma mieć siłę wystarczającą, by odkręcić słoik, ma mieć wiedzę, która pozwoli mu naprawić kontakt (pamiętajcie, korki wyłączamy), ma mieć jako takie pojęcie o sprawach mechanicznych, by za każdym razem nie trzeba było wołać Panów Od Dobrej Rady.
Chociaż tyle nam zostało. Co wcale nie jest tak wspaniałe, jak by się mogło wydawać, o czym przekonacie się zaraz. Złe jednak nie jest zupełnie.
Jak dobrze wiecie motoryzacja strzeliła mnie w łeb, kiedy miałem około 7 lat i jakoś tak trzyma mnie do tej pory. Nic na to nie poradzę, że lepiej zapamiętywałem całą specyfikację Alfy Romeo 156, niż sposób podziału komórkowego na biologii, czy jeszcze wtedy przyrodzie.
Niestety w parze z tym jakoś nie chciały nigdy iść umiejętności manualne. Czyt. jakoś dziwnym trafem odziedziczyłem dwie lewe ręce do wszelakich robót z użyciem młotka i śrubokręta, i to zupełnie wbrew temu, co siedziało mi w głowie.
Kiedy więc z chłopakami w wieku 10 lat próbowaliśmy na podwórku zbudować z płyty wiórowej, kółek i starego roweru kilkumiejscowy pojazd, skończyło się to na rzeczonej płycie z doczepionymi kółkami na dwóch sztachetkach.
Szybko się to pod nami złamało, nie mówiąc o nieudanej próbie przeniesienia napędu z roweru, która skończyła się zdjęciem łańcucha z rzeczonej konstrukcji.
Nasz domek na drzewie też zresztą nie był wielkiej urody – po 3 latach nie widać już było niemal zupełnie palet, które były dla niego bazą, natomiast spokojnie można było doliczyć deski, które pojawiały się na nim co sezon niczym kolejne słoje na drzewie.
Królestwo jednak swoje mieliśmy. Ba, był nawet prowizoryczny hamak i pozycje strzeleckie.
Kiedyś również, w sumie nie tak dawno nawet, postanowiłem, że przemaluję rower na biało z czarnymi elementami, w pełnym macie. Kupiłem spray’e, papier ścierny, rozkręciłem wszystko, wyczyściłem, przygotowałem do malowania i złożenia. Cóż, rama do tej pory leży nietknięta, a mnie jakoś nie jest po drodze, by to wszystko złożyć do kupy.
W międzyczasie była jeszcze niezliczona ilość głównie mniej udanych prób zawładnięcia nieposłuszną materią i stworzenia czegoś, co można by było nazwać mianem ‘rzeczy użytecznej’. Niespecjalnie się jednak udawało, konstrukcji własnych z klocków LEGO nie liczę.
Pamiętam natomiast przerażenie w oczach ojca, kiedy zauważył, jak śrubokrętem grzebię w gniazdku. Przyznaję, jest to jeden z widoków, który z dzieciństwa pamiętam najlepiej. Co jednocześnie pokazuje, że ten śrubokręt gdzieś tam z tyłu głowy zawsze musiał mi siedzieć.
Prawda jest jednak taka, że kwestie umysłowe znacznie lepiej mi leżały niż te manualne. Zawsze zdawałem sobie z tego sprawę i również zawsze mnie to denerwowało, że nie potrafię z narzędziami obejść się tak, jak powinienem. Mówię Wam, dwie lewe ręce.
Prawdopodobnie też dlatego jeszcze niedawno nie potrafiłem rozróżnić wkrętarki od wiertarki udarowej. Bo wiedziałem, że i tak nie uda mi się tego ogarnąć. Do czasu.
Kiedy stanąłem na nogi i wyprowadziłem się z domu, nie raz przecież zderzyłem się z sytuacją, że coś trzeba było zrobić. Nie zawsze zawołanie Pana Miecia Od Wszystkiego jest dobrym rozwiązaniem, szczególnie, jeśli mieszka się w mieście, którego jeszcze się nie zna. Człowiek zaczyna więc kombinować, szukać sposób w internecie, sam wymyśla drogi, które pomogą wybrnąć z sytuacji.
Zaczęło się od przyszycia guzika. Potem było już zacerowanie dziury w kieszeni. Ostatnio natomiast z jeansów zrobiłem Adzie strzępione szorty. I wygląda to serio nieźle.
Chciałem też przymocować sobie wieszak w mieszkaniu. Kupiłem taśmy TESA, ale powiem Wam szczerze – nie kupujcie tego. Nie trzyma się to ściany zupełnie, a cena… szkoda gadać. Wziąłem więc kluczyki, pojechałem do Leroy Merlin, kupiłem kołki, pożyczyłem wiertarkę udarową i zrobiłem. Tak zrobiłem, że wymontować się nie da.
Niby nic, ale kiedyś było to dla mnie nie do pomyślenia.
Naprawiłem też system składania łóżka, które było zepsute od miesięcy, naprawiłem lampkę, która nie stykała dobrze, zrobiłem rzeczy, które odkładałem na później głównie dlatego, że nie wiedziałem jak się za nie zabrać.
Jak się już zabrałem, to wciąż nie miałem pojęcia – ale metodą prób i błędów w końcu to zrobiłem.
Kilka dni temu natomiast zaprojektowałem mebel łazienkowy – nic mi nie pasowało z tego, co jest w sklepach, a na te na zamówienie trzeba czekać miesiącami. Wziąłem więc kartkę, ołówek, linijkę i wszystko co do milimetra wyliczyłem. Materiały już mam, pozostało wycięcie i można montować. Czy wyjdzie? Nie wiem, zobaczymy. Na 90% jestem pewien, że tak.
Wiem, że mam dwie lewe ręce do takiej roboty. Zacząłem jednak zupełnie realnie marzyć o tym, by mieć auto, przy którym będę mógł wieczorami grzebać pijąc lekkie piwo lub sącząc kawę, mając umorusane ręce i upocone czoło. Ale metodą prób i błędów w końcu coś w nim zrobię, tak jak wszystko wcześniej.
Prawda jest więc taka, że talent to zrobienia czegoś to jedno. Ciężką pracą, uporem, albo zwyczajną potrzebą da się tego wszystkiego zwyczajnie nauczyć, nawet jeśli ktoś tam Was obdarzył dwiema lewymi rękami. W końcu od czegoś musi być ten mężczyzna, prawda?