Przez ostatnie kilka tygodni w Poniedziałkowym Rozruszniku za każdym razem podejmowałem tematy związane z samochodami szybkimi, drogimi i luksusowymi. Wiadomo, to one są swoistą wisienką na motoryzacyjnym torcie, ale równie dobrze wiadomo, że fajnie się o nich czyta, fajnie się na nie patrzy, a potem przychodzi szara rzeczywistość i człowiek wraca do tego, co ma w garażu. Ewentualnie do tego, na co może sobie pozwolić, a jak jest każdy wie.

Dlatego też dzisiaj zejdziemy na ziemię za sprawą nowego Suzuki Baleno, czyli samochodu najzwyklejszego ze zwykłych. Bo jak przypomnicie sobie poprzednią generację, która została zastąpiona przez Lianę (o wyjątkowo komicznie małych kołach)…

…to serio nie ma o czym pisać. Typowy przedstawiciel japońskiej motoryzacji wczesnych lat 90’. Auto i już.

A o tym nowym Baleno napiszę natomiast trochę więcej. Przede wszystkim dlatego, że w porównaniu do prototypu iK-2, który go zapowiadał, nie zmieniło się niemal nic. Co jest już drugim razem u Suzuki w ostatnim czasie, bo z Kizashi było podobnie (aż żałuję, że nie osiągnęło sukcesu. Fajne auto).

Tutaj więc zmieniły się detale, przetłoczenia stały się delikatnie mniej muskularne, ale generalnie jest tak jak zapowiadano. Może nie super ciekawie, może i nie rewolucyjnie, ale z pewnością porządnie. Jak na Suzuki w ostatnich latach przystało, bo i nowy S-Cross i mój wciąż ulubiony Swift są zwyczajnie bardzo dobrymi samochodami. Baleno też może takie być – może być bardzo dobrym samochodem dla zwykłego Kowalskiego, który może wydać ok. 50 tys. PLN.

Jak będzie dokładnie dowiemy się jednak dopiero na salonie samochodowym we Frankfurcie, gdzie nowe Baleno będzie miało swoją premierę.

Mitsubishi Pajero Sport

Teraz pójdziemy kilka półek wyżej, ale wciąż, mimo wszystko, będzie całkiem normalnie. Mitsubishi w końcu marką jest całkiem zwyczajną, o EVO mówić nie będę, następcy 3000GT też raczej póki co (niestety) nie zapowiadają, więc o fajerwerkach mowy być nie może. Ale premiera jest całkiem zacna, przyznać muszę – oto nowe Mitsubishi Pajero Sport.

Fajne, nie? Przód wyjęty jak z prototypu, co jest fajną przeciwwagą dla nudnawego i wysłużonego już aktualnego Pajero. Nie wiadomo co prawda wiele na temat konstrukcji, ale niestety w opisie pojawiło się słowo ‘SUV’, co może oznaczać jedno – na tereny to się to nie nada. Strzał w kolano, przecież Pajero to niemalże synonim offroadu długodystansowego, tak jak Patrol GT, Land Cruiser czy Range Rover. Smutek, wszechogarniający smutek czuję.

A teraz czuję go jeszcze bardziej, bo nie wiem co pili Ci, którzy zajmowali się tyłem tego auta, ale zapewne mocno wpływało to na ich zdolności kreślarskie, ręką władało, na nieodpowiednie miejsca w mózgu działało.

 

Ja się pytam – co to kurna jest? Kto na to pozwolił? Mamy chyba nowego konkurenta dla Rodiusa, przynajmniej z jednej perspektywy.
A reszta jest już standardowa – 2.4l, dwie moce jednostki, automat, nic ponad przeciętność. No chyba, że jeszcze o czymś nie powiedzieli.

.

Tesla jak dr. Octopus

I jeszcze półkę wyżej, tym razem bardziej w stronę abstrakcji i nowych technologii. Więc tak przyziemnie jak bym chciał już nie jest zupełnie. Za to robi wrażenie jak mało co.

Zanim jednak przejdę do rzeczy, to jeszcze krótkie słowo wstępu – podziwiam Elona Muska. Facet, który stworzył najlepsze samochody elektryczne na świecie mógłby tylko odcinać kupony sprzedając swoją technologię innym koncernom, ale nie – on wolał uwolnić patenty i tworzyć dalej. I wciąż są to najlepsze samochody elektryczne na rynku.

Oczywiście pomijam jego program kosmiczny oraz inne projekty, w które się (z sukcesami) angażuje. Mając niecałe 50 lat. W głowie się nie mieści.

A najfajniejsze jest to, że on w tym wszystkim jest po postu głównym inżynierem. To on na to patrzy, zastanawia się czy dany produkt ma sens i to on podejmuje w dużej mierze decyzje, czy coś wprowadzić do produkcji czy nie. I dzięki temu, trochę szalonemu jak na dzisiejsze czasy, modelowi biznesowemu powstają na przykład takie oto prototypy:

Mnie to od razu przysunęło na myśl dr. Octopusa z Spider Man’a. Podobny sposób poruszania się ramienia, metaliczny wygląd, ale pal to licho – to po prostu jest fajne. Podjeżdżasz, wysiadasz z auta i zapominasz o wszystkim, bo wąż sam Ci się podłącza do gniazda ładowania. Banalne? Tak. Ale nikt na to do tej pory nie wpadł, więc jest to zwyczajnie genialne. I fanie wygląda, przy okazji.