Większości miłośników motoryzacji hasło “Subaru” kojarzy się automatycznie z Imprezą – granatową maszynką do zabijania, stanowiącą bodaj najgenialniejszy model w historii marki. Wielu skojarzy jeszcze Forestera – wszędołaza w nadzwyczaj niepozornym wydaniu, który z zaskakującą łatwością zjednywał sobie także wielbicieli sportowej jazdy. A Legacy?

Subaru Legacy, niezależnie od generacji, to teoretycznie stateczna limuzyna przeznaczona raczej dla osób, którym młodzieńcze szaleństwa zdążyły już wyparować z głów. Potwierdzała to cena – dla wielu “młodych” zaporowa. Subaru nigdy nie cieszyło się wszakże opinią samochodów tanich, ani przy zakupie, ani w eksploatacji. Myliłby się jednak ktoś sądząc, że modelem Legacy japońska firma zrezygnowała ze wszystkich swoich sportowych aspiracji. Ot, ubrała je w nieco inne szaty. Szaty, rzecz jasna, mniej rzucające się w oczy, ale w dalszym ciągu bardzo estetyczne.

Dwie końcówki wydechu – Legacy od tyłu

Przód samochodu jest kompletnie niepozorny, by nie powiedzieć – nijaki. Mało prawdopodobne, by ktokolwiek – widząc Legacy w lusterku wstecznym – zachował odpowiedni dla marki respekt. Już jednak z tyłu pozwolono sobie na trochę więcej – przynajmniej w wersji sedan bardziej agresywnie poprowadzono linię nadwozia, klapę bagażnika wykańczając tak, by pełniła równocześnie funkcję niewielkiego spojlera. Dwie końcówki wydechu powinny stanowić wystarczające ostrzeżenie. A czego tu się bać?

Na pewno nie diesla

Zdarzało się – aczkolwiek nikt nie ma pojęcia, dlaczego – że pod maskę Legacy pakowany był 2,0-litrowy silnik wysokoprężny o mocy 150 koni mechanicznych. W każdym innym samochodzie byłaby to najbardziej naturalna rzecz na świecie – 2 litry pojemności skokowej to dość popularny przecież kompromis, a 150 KM w zupełności wystarcza na co dzień. Ale Subaru słynie przecież z silników benzynowych. I to nie jakichś “rzędowych czwórek” czy nawet “widlastych szóstek”, a prawdziwie krwistych “bokserów”. Fakt, że powszechnie stosują je tylko Subaru i Porsche, czyni je jeszcze bardziej wyjątkowymi. Do tego dochodzi niepowtarzalny dźwięk podczas przyspieszania i niebagatelna, oczywiście, moc.

W przypadku Subaru Legacy producent zaproponował trzy wersje silnika dwulitrowego o mocach 137, 165 i 150 KM (w kolejności chronologicznej). Pierwszy jednakże nie zbiera zbyt pozytywnych recenzji – wydaje się, że oferuje po prostu zbyt mało mocy. Dlatego też zastąpiony został wariantem 165-konnym, co było bardzo dobrym posunięciem. Na temat późniejszego ograniczenia mocy do 150 KM można się sprzeczać.

Zamiast dywagować nad tak drobnymi różnicami nie zaszkodzi pokusić się o dodatkowe pół litra (dosłownie i w przenośni). 2,5-litrowe jednostki benzynowe w Legacy oferowały 165 lub 173 KM, a także – w wersji GT – nawet 250 KM. Dla tej ostatniej alternatywę stanowił silnik 3-litrowy o mocy 245 koni mechanicznych.

Bezawaryjność

Silnikom nie można zarzucić praktycznie żadnej awaryjności. Działają dobrze, a w połączeniu z napędem na cztery koła (AWD) gwarantują wspaniałe osiągi i niepowtarzalną przyjemność z jazdy. Tą jednak okupuje się częstymi wymianami sprzęgła, które wydaje się być wadą fabryczną Legacy. Charakterystyczne skrzypienie potrafi pojawić się już nawet po 40 tysiącach kilometrów. Co więcej, nawet przy – wydawałoby się – zupełnie normalnym użytkowaniu atakuje kierowcę wymownym zapachem spalenizny.

Kolejną naturalną kwestią w Legacy są stuki w przednim zawieszeniu, głównie podczas jazdy w zakrętach z niewielką prędkością – to normalne, a winne są przewody od wspomagania. Problem łatwo jednak rozwiązać – mechanicy w ASO Subaru powinni być na tę ewentualność doskonale przygotowani. Oprócz powyższych zdarzają się problemy z falowaniem obrotów na “luzie”, ale w tej kwestii wiele zależy od egzemplarza.

Jest jeszcze kilka innych usterek, wad, problemów (jak zwał, tak zwał), które wynikają raczej ze specyfiki Subaru i do których trzeba się po prostu przyzwyczaić. A nie jest to przesadnie wygórowana cena za jazdę jedną z legend motoryzacji.

Gdyby Legacy nie było Subaru…

Niektórzy użytkownicy skarżą się na głośność pracy silnika. Faktycznie – nie sposób nie słyszeć boksera. Tylko… często to właśnie podstawowy argument przemawiający za wyborem Subaru! Jeśliby jednak na moment zapomnieć o wszystkich standardowych konotacjach z marką i potraktować Legacy jako eleganckiego sedana, nie miałoby się wielu powodów do narzekania. Obszerne i wygodne wnętrze, choć fotele mogłyby być nieco bardziej dopracowane. Świetnie dopasowane materiały, którym łatwo jednak przypadkiem zrobić krzywdę (panie przed wejściem do Legacy proszone są o unieszkodliwienie tipsów…). Do tego dochodzi jeszcze bogate wyposażenie, a w wersjach limitowanych autentyczne perełki.

Osobom lubiącym podróże w stylu a’la cygański tabor pozostaje nie mniej elegancka (niż sedan, nie niż tabor, choć pewnie również) wersja kombi. Dostępne były zarówno Legacy ze skrzynią manualną, jak i z wygodnym “automatem”.

Subaru Legacy (2003-2009), wnętrze

Cóż więc stoi na przeszkodzie? Zapewne cena. Planując zakup zadbanego egzemplarza z przebiegiem mniejszym niż osiem razy wokół Ziemi, trzeba liczyć się z wydatkiem 50-60, a niekiedy nawet więcej tysięcy złotych. Za egzemplarze z początków produkcji (2003-2005) w dalszym ciągu zapłacić trzeba sporo ponad 20 tysięcy złotych. To niemało, ale część pieniędzy uda się odzyskać w późniejszej odsprzedaży – Subaru, nie tylko zresztą Legacy, bardzo powoli tracą na wartości.

Tak czy inaczej Subaru Legacy IV generacji to wybór dla osób, które lubią w elegancki sposób wyróżniać się z tłumu. Nie dla narwanych dzieci, nie dla miłośników wszystkiego, co niemieckie, ale także raczej nie dla typowych polskich rodzin. Ale to właśnie o Legacy świadczy najlepiej.