Wiecie jak jest z modą. Raz modne są kwiaty, innym razem kratki. Raz garnitury dwurzędowe, a innym razem te o wydłużonych klapach a’la smoking. Do niedawna skarpetki akceptowalne były w kolorach tylko stonowanych, ale skoro do odważnych świat należy, to i żółte w brązowych butach teraz mogą być na miejscu.
Moda przychodzi i odchodzi, a co więcej – zatacza koło i powtarza się cyklicznie. I tak wiadomo, że tak długo jak nie jesteśmy popularnymi szafiarkami, albo nie mamy portfela wypchanego dolarami, to zwyczajnie nie uda nam się za tą modą nadążyć.
Ten kto jednak modę obserwuje ten wie, że są rzeczy uniwersalne, które nigdy z tej mody nie wychodzą. Ba, one są klasą samą dla siebie, niedościgłym wzorem dla naśladowców. Trencz od Burberry, torba Hermes Birkin, garnitur od Hugo Bossa, nie mówiąc o tych robionych na miarę na Savile Row w Londynie – to są ikony, niepodrabialne, jedyne w swoim rodzaju, wieczne.
Motoryzacja też tak ma. Mamy modę na SUVy, mieliśmy van’y, była moda na określoną stylistykę, to wszystko co jakiś czas zatacza koło, pojawiają się nawiązania do starych konstrukcji. Ale są również modele, które mimo upływu lat są jedyne w swoim rodzaju. Ewoluują, ale zachowują swój charakter. A co najważniejsze, są w swojej kategorii niedoścignione.
1) Mazda MX-5
Jedyny w swoim rodzaju, tylnonapędowy roadster, który na zupełnie nowy poziom wprowadził tego typu samochody. Jeszcze nigdy żaden model z otwartym dachem nie był ani tak popularny, ani tak przystępny cenowo, ani jednocześnie tak bardzo fajnie się nie prowadził.
Jeszcze jakiś czas nie byłem w stanie fenomenu Mazdy MX-5 zrozumieć. Obłe, niekoniecznie przyciągające oko kształty, bardzo ciasne wnętrze o niemal spartańskich warunkach, niewielkie, proste silniki.
To, co wydawało się nieciekawe, stało tak naprawdę u podstaw sukcesu tego samochodu. Niewiele aut daje tak kolosalną frajdę z jazdy, będąc tak naprawdę modelem dostępnym prawie dla każdego. Nie tylko jeśli chodzi o samą cenę kupna, ale także biorąc pod uwagę serwisowanie, możliwość samodzielnej naprawy, a kończąc na ogromnych możliwościach zmian.
I mimo tak jasnej i prostej recepty na sukces jakoś jeszcze nikt do jego poziomu nie był w stanie doskoczyć.
2) Porsche 911
Kiedy byłem mały istniały dla mnie tylko trzy marki sportowe, od których chyba każdy zaczynał swoje zamiłowanie do samochodów sportowych: Ferrari, Lambo i Porsche. I o ile do tego drugiego wielkiego sentymentu już nie mam (przez brak charakteru), a do Ferrari pałam ogromną sympatią, to Porsche… cóż, z 911-ką sprawa jest trochę inna.
Bo o ile Ferrari to włoska historia związana od zawsze z motorsportem, to w przypadku Porsche legenda marki kręci się wokół rzeczy niemal magicznej. Bo jak wytłumaczyć inaczej fakt, że samochód z silnikiem umieszczonym nawet nie na tylnej osi, a wręcz za tylną osią tak genialnie może się prowadzić? Jak dodamy do tego ewolucję wyglądu (choć różnica między pierwszym, a ostatnim modelem jest duża, to jednak wiadomo co to jest na pierwszy rzut oka) i wciąż taką samo filozofię tworzenia samochodu, to wychodzi nam produkt, który dojrzewał przez lata i każda jego ewolucja, choć sama w sobie wiele nie wnosi, to tak naprawdę jest kolejną cegiełką w drodze do totalnego ideału.
Dla mnie takim ideałem jest aktualna Targa. Niczego nie chce tak bardzo jak jej. Wybacz Ada.
3) Range Rover
Początkowo chciałem dać tu LR Defendera, ale skoro już szykowany jest nowy, mniej spartański, bardziej ludzki model, to dam szansę czemuś, co zdefiniowało zupełnie nowa klasę samochodów i nawet Baba Jaga (czyli Bentayga, ale przezwisko które podrzucił Jarek jest genialne) nie do końca jest odpowiedzią na RR.
Spójrzcie na niego – wygląda jak podwyższony autobus, dwubryłowa konstrukcja z klocków LEGO. Toporne to do bólu. A jednocześnie brytyjsko luksusowe, co z możliwościami terenowymi godnymi normalnej terenówki pokroju klasy G sprawiło, że Range Rover wciąż nie ma sobie równych. Mimo rzeczonej klasy G, która mimo wszystko nie jest tym samym, czym jest RR. Bo Range ma niepodważalną klasę, której nie da się stworzyć wsadzając masę świecidełek w starą karoserię. Z tym trzeba się urodzić.
4) VW XL1
Przed nim jeszcze jest niezapisana karta. I mocno się zastanawiałem, czy XL1 powinien tu być ze względu na fakt, że samochodów unikatowych jest przecież znacznie więcej, każdy na swój sposób jest. Ale XL1 definiuje pojęcie samochodu na nowo i za to należy się jakiś tam order.
Bo co to w ogóle ma być. Silnik od motocykla w maksymalnie opływowym nadwoziu, lekkim i spartańskim. Wszystko po to, by jak najbardziej ograniczyć wagę każdego podzespołu, która to waga wpływa na spalanie. A XL1 ma spalać tyle, co nic.
I w rzeczy samej tak jest. Ale nie chylę czoła właśnie za to, bo jak na mój gust to fajne jest tez to, co pali 30l/100km. Ale chodzi o pomysł, o podejście, o realizację. A ta jest wyjątkowa.
5) Chevrolet Corvette
Zostawmy z boku pierwszą Corvette, bo choć była piękna i klasycznie amerykańska, to jednak nie pasuje do tego, co stało się od edycji nr 2:
A ta już była iście sportowa i, co moim zdaniem jest ważniejsze, nie byłą muscle-carem. Pamiętacie przecież, jaka byłą wtedy moda. Ogromne samochody z silnikami typu HEMI, big block, galony paliwa, ogień na prostej i totalny brak umiejętności skręcania.
A Corvetta była inna. Typowo sportowa, opływowa, trochę nawet… europejska? Od modelu nr. 2 Corvetta jest swego rodzaju ewolucją tego samego samochodu. Wciąż klinowata, z silnikiem na przedniej osi, krótką kabiną i fantastycznymi osiągami. Nie zmieniło się to już od dziesiątek lat.
6) Jeep Wrangler
Już sam fakt, że na samochody terenowe kolokwialnie mówi się ‘jeep’ daje dużo do myślenia.
A fakt, że Wrangler, spadkobierca Willy’sa (a w zasadzie modelu CJ), jest niemal identyczny ze swoim protoplastą powoduje, że auto jest już ikoną samochodów przeznaczonych do najcięższego terenu.
Nieograniczone możliwości przeróbek, mnóstwo części, bardzo prosta, nie do zajechania konstrukcja sprawiają, że dla każdego adepta off-roadu Wrangler może być pozycją, co do której nie ma wątpliwości, że się sprawdzi.
To są moje typy. Każdy z ww. samochodów opowiada swoją własną, niepowtarzalną historię, która (pomijając VW) trwa już dziesiątki lat. I jeśli komuś w zarządach spółek się coś nie poprzestawia, ten okres spokojnie będzie można wydłużyć o jeszcze kolejne dekady.
Oczywiście jeśli macie swoich kandydatów to dajcie ich w komentarzach. I uprzedzając pytania – Mustanga nie ma tutaj z jednego, konkretnego powodu. To już jest plastik, a nie Mustang. Szkoda zachodu.