Jeśli jakaś marka ma problem z aktualną sprzedażą swoich modeli, nieważne z jakiego powodu, to jest zawsze jeden dobry sposób by choć na chwilę zrobić wokół siebie szum i zwiększyć zainteresowanie. Wystarczy prześledzić swoją historię na jakieś 50 lat wstecz, znaleźć samochód który aktualnie uznawany jest za legendę motoryzacji i zrobić jego uaktualnioną wersję, która jednak dość mocno nawiązuje do pierwowzoru sprzed lat. Przykładów szukać daleko nie trzeba – Mini, Fiat 500, Scirocco, poniekąd Mustang nawet się w ten trend wpisuje. Każdy potem okazywał się być bestsellerem, czemu nie ma się zresztą powodu dziwić – sentyment to potężna broń w walce o klienta.
Ford GT
Stąd też jestem niemal pewny, że podobnym tokiem myślenia podążali twórcy nowego Forda GT, który parę dni temu zadebiutował zupełnie niespodziewanie na targach w Detroit i zgarnął z miejsca w zasadzie całe zainteresowanie gawiedzi i dziennikarzy. Zaskoczenie udało się osiągnąć, auto ewidentnie nawiązuje do poprzednika no i jest to jednak supercar, czyli coś, co medialnie sprzedaje się najlepiej, bo przecież każdy chciałby czymś takim choć raz w życiu tyłek przewieźć.
Włącznie ze mną, bo choć zdecydowanie wolę to jak wyglądało poprzednie GT (proszę bardzo, tutaj można zobaczyć), to i to jest całkiem niczego sobie i gdzieś tam dość wysoko plasuje się już teraz w moim zestawieniu aut, którymi kiedyś trzeba będzie się pobawić na Nurburgringu. Może ten tył trochę zbyt mi pod LaFerrari podchodzi, a przód jest troszkę taki bezpłciowy, ale generalnie złego słowa nie powiem.
Zresztą brak wspomagania hybrydowego bardzo za tym przemawia by w superlatywach o Fordzie GT mówić, a jak dodamy do tego napęd na tył, 7-biegową dwusprzęgłową skrzynię i całkiem interesujące 3.5 V6 Ecoboost to wychodzi z tego bardzo rozsądnie brzmiący samochód. O ile możemy mówić tu oczywiście o rozsądku. I choć wolałbym jakieś V10, albo przynajmniej V8, to jednak nawet taki motor o mocy powyżej 600KM pewnie będzie robił bardzo dobrą robotę. Ecoboosty to w sumie całkiem niezłe silniki są z tego co wiem.
VW Cross Coupe GTE
Na zupełnie przeciwnym biegunie mojego zainteresowania leży natomiast nowość od VW, która jednak powinna na rynku zadomowić się idealnie. VW Cross Coupe GTE jest niczym innym jak odpowiedzią na X6-kę (teraz powinien Was przejść dreszcz obrzydzenia) i GLE (a teraz powinniście poczuć odruch wymiotny), czyli SUVem o formie coupe. I teraz uwaga, bo wypowiem dość ważne słowa, na które na łamach JWD się jeszcze nigdy nie zdecydowałem – w sumie to ten Volkswagen, w takiej właśnie formie, mi się podoba. Podoba mi się nowa linia modelowa VW, z tym włącznie. Pomimo całej ogromnej niechęci do SUVów coupe.
No po prostu jest fajny. Jest duży, masywny, taki trochę ociosany, ma ostre linie. Ma 3.5 VR6, czyli silnik dość duży i zupełnie nie wpisujący się w trend downsizingu. Jakoś takie to auto jest… nievolkswagenowskie. Nie potrafię do końca określić co jest w nim fajnego, ale coś jest, choć nigdy bym takiego nie kupił, to jest pewne. Nie będę wchodził w tłumaczenie czemu, bo dobrze wiecie o co chodzi.
Hyundai Santa Cruz
O ile jednak w VW ta linia modelowa jest bardziej ciągłą ewolucją, którą łatwo można prześledzić przeglądając modele jakieś 5 lat wstecz, to jednak to, co pokazują marki koreańskie na przestrzeni ostatnich lat, trudno nazwać nawet przyspieszonym dojrzewaniem. Ja zaczynam zwyczajnie odnosić wrażenie, że Hyundai i Kia w tym momencie już są niemalże na równi z markami japońskimi, a już niebawem mogą spokojnie je przewyższyć. Póki co jeszcze technologicznie i silnikowo nie jest to ten sam poziom i tu jest dużo do nadrobienia, ale jeśli chodzi o pomysł na marki, to w tym wypadku Japończycy mogą się schować. Jak patrzę np. na taki koncept…
…to ręce same składają mi się do oklasków. Ja wiem, że to prototyp, że pewnie to nie powstanie, ale czy jeszcze jakieś 6 lat temu Hyundaia stać by było na coś tak odważnego? Nie sądzę. A teraz jest to chleb powszedni.
A Kia Optima to dla mnie w tym momencie jedyna limuzyna klasy średniej, która pod kątem designu może się równać z Mazdą 6. Serio serio.
Inne nowości z Detroit
To jeszcze tak na szybko – BMW w końcu stworzyło ładną serię 1. Każda do tej pory była dość pokraczna (choć pierwsza jedynka zaczyna mi się bardzo podobać!), tak jakby spece w BMW dopiero się uczyli jak robić fajne małe samochody. A ta wygląda w końcu po prostu bardzo dobrze. Pasuje do reszty, jest charakterystyczna, dobrze się na nią patrzy. O możliwości jezdne się nie martwię, to w końcu BMW.
Tak samo cieszę się, że produkcyjna Honda NSX jest niemal identyczna z prototypem. O niej już jednak pisałem w jednym z wcześniejszych Poniedziałkowych Rozruszników, więc do lektury odsyłam tam, a zdjęcie macie poniżej.
No i na koniec krótka informacja, przez którą zacząłem drapać się w głowę. Kojarzycie, że Bentley buduje SUV’a, prawda? Ot taki mały bezsens, ale podobno ludzie tego chcą. No ale bezsensu będzie ciąg dalszy, bo będzie się on nazywał… uwaga, uwaga… Bentley Bentayga. Cokolwiek to ma znaczyć, ale brzmi to tragicznie.