Prestiż to takie dziwne słowo, które wszyscy od czasu do czasu używają, ale dla każdego znaczy trochę co innego. Dla mieszkańca USA prestiżem będzie ogromny VAN od Infiniti (tak, coś takiego istnieje. Nie pytajcie jak jest brzydkie), kiedy dla Polaka równie prestiżowe będzie Audi A6 w dieslu z 2000 roku. Dla jednego prestiżowy będzie Tag Heuer na skórzanym pasku, kiedy ktoś inny za prestiż uzna nowego G-Shocka, albo iWatcha od Apple. Za prestiżowy niektórzy uznają wyjazd do Egiptu, kiedy dla wielu będzie to dopiero kilkudniowy wypad do Sidney na koncert filharmonii nowojorskiej w Sidney Opera House. W przypadku prestiżu powiedzenie ‘punkt widzenia zależy od punktu siedzenia’ jest jak najbardziej trafne (swoją drogą świetnie na ten temat wypowiedział się kiedyś Jarek Michalski).
Tylko jak stwierdzić, kto tak naprawdę ma rację? Gdzie leży ten prawdziwy, mierzalny prestiż, a gdzie jedynie o nim wyobrażenie, gdzie jeszcze mówimy o kiczu, a gdzie zaczyna się elitarność? Są przecież rzeczy, które ogólnie są uznawane za prestiżowe, niezależnie od tego, kto o nich mówi i kto je posiada.
Co prestiżowe z pewnością nie jest
Zacznijmy jednak od pewnej oczywistej prawdy – to wspomniane Audi w TDI z początku trzeciego tysiąclecia prestiżowe nie jest i nigdy nie będzie. Tak samo jak wyjazd do Egiptu by poleżeć nad basenem i powiedzieć po powrocie, że ‘pyramydy na zdjęciach wydają się większe’. G-Shock, ani iWatch też nie są prestiżowe – one są tylko dość drogie.
Za prestiżowe jest mi trudno także uznać nowe BMW, Audi czy nawet Mercedesa, przynajmniej w przypadku większości modeli.
Wyjazd do Egiptu pod piramidy, Audi A6 z 2000r i Casio G-Shock na ręce – to nigdy nie będzie synonim prestiżu. Najnowszy iPhone też nie.
Co by nie mówić i co by nam się w naszej polaczkowatości nie wydawało, za prestiżowe też nie można uznać firm Adidas, Nike i Puma, które swego czasu były na szczycie marek luksusowych według uśrednionego polskiego konsumenta. Kołczan prawilności z potrójnym paskiem niech lepiej więc idzie do szafy, niezależnie czy ktoś uzna go za prestiżowy czy nie.
I nic, na co możesz wydać połowę swojej pensji też nie jest prestiżowe. Bo nie i koniec. Gdyby tylko kasa dawała prestiż, to co drugi byle cwaniak wiódłby prestiżowe życie, skoro miesięcznie wydaje 20 tys. zł na różne szeroko pojęte przyjemności. A ten i tak lata w lakierkach, spodniach w kancik i czarnej obcisłej koszulce, spod której wystaje tribalowy tatuaż. Widzicie tu jakiś prestiż? Ano właśnie.
Prestiż tkwi w szczegółach
Spójrz sobie na te dwa zegarki. Oba mają dokładnie takie same funkcje – odmierzają czas, wskazują datę, nic więcej, żadnych wyjątkowych wodotrysków. Oba są absurdalnie wręcz drogie, są wyznacznikiem luksusu. Który z nich jest jednak bardziej prestiżowy?
Ten po lewej. Bo nie da się pójść do sklepu i go kupić. Oczywiście możesz go zamówić (jest to A. Lange & Sohne Grand Complication), ale będzie kosztował więcej niż Bentley Mulsanne i jego budowa będzie trwała niemal tyle, ile tegoż Bentleya. Ten drugi wciąż jest do znalezienia na półce sklepowej, choć w oczywiście ograniczonej ilości (Jaeger-LeCoultre Master Ultra-Thin Perpetual).
2 tygodnie temu Mercedes zaprezentował nową klasę S w edycji Maybach. Czyli luksus na kółkach do kwadratu (PR 37, było o tym pisane) wypełniony cielęcą skórą, platyną, pozłacanymi elementami i dodatkami w postaci kryształowych kieliszków między tylnymi fotelami. To robi wrażenie, prawda? Prawdopodobnie jest to ten sam poziom luksusu, który reprezentuje sobą Rolls Royce. Ale która z tych marek jest synonimem prestiżu, mimo tego samego poziomu luksusu? RR oczywiście, na niego trzeba czekać kilka długich lat wypełnionych wizytami w fabryce, ręcznym dobieraniu materiałów, spotkaniach, kolacjach itd. Tak to wygląda w przypadku marki królewskiej. Mercedes za to przygotuje auto, które też będzie jak spod linijki, ale będzie zwyczajnie wyprodukowane. Bez tych szczegółów w postaci klimatu starej, klasycznej marki, bez oczekiwania, bez bycia wyróżnionym w inny sposób, niż samo posiadanie.
Fakt posiadania, a fakt doświadczania
Granica między pojmowaniem luksusu i prestiżu jest bardzo, bardzo cienka. I jedno i drugie wiąże się z pieniędzmi, z posiadaniem czegoś, na co niewielu może sobie pozwolić. Z tym, że luksus na tym właśnie się kończy – na tylko i wyłącznie posiadaniu i to najczęściej czegoś, co można mieć od ręki za dowolne pieniądze. Odpowiedni czek, czy karta bez limitu w przypadku luksusu zamykają sprawę, wtedy bierze się to co chce i wychodzi.
W prestiżu samo posiadanie nie wystarczy, albo idąc jeszcze dalej – jest to jeden z warunków, który jednak nie zawsze musi być warunkiem kluczowym. Prestiż bowiem opiera się nie tyle na posiadaniu, ile na doświadczaniu czegoś, na co inni nie mogą sobie pozwolić. Prestiż jest wtedy, kiedy dostajemy specjalne zaproszenie od Stinga na jego zamknięte dla określonej grupy osób urodziny, na których występuje z Robertem Downey Jr:
Prestiż jest wtedy, kiedy stać nas na zakup samochodu z edycji limitowanej nie dlatego, że mamy pieniądze, a dlatego, że do tej marki zwyczajnie pasujemy. Nie każdy może jeździć np. Ferrari – w przypadku niektórych samochodów to marka decyduje, komu to auto sprzeda. Bo i tak każdy kto to auto chce, ma na nie pieniądze, więc co za różnica? To tak, jakby zaczynali od 0.
Prestiż to przywilej, który nie do końca zależny jest od nas. Możemy na niego pracować tworząc własną markę, ale to kto inny zadecyduje, czy jesteśmy wystarczająco prestiżowi, my móc coś doświadczać, nawet jeśli miałoby to być tylko posiadanie.
Tylko nie zawsze chodzi tu o pieniądze. Bo czy nie jest prestiżowe mieć ludzi, z którymi można porozmawiać o wszystkim, paczkę, z którą zawsze można się spotkać? Na to trzeba sobie przecież zapracować, a pieniądze w tym nie pomogą.