W kuluarach motoryzacyjnych mówiło się o tym powrocie już od 2008 roku. Pojawiały się informacje o trwających pracach, niby każdy trzymał buzię na kłódkę, choć jednak dochodziło do przecieków potwierdzających przypuszczenia. Każdy myślał, że nowy model zostanie pokazany w 2009 roku, w setną rocznicę powstania marki, ale nic takiego się nie stało. W 2011 roku znowu podano informację, jakoby marka miała wrócić na rynek. I znowu cisza, żadnych dodatkowych informacji. Aż w końcu w zeszłym tygodniu Aston Martin uchylił rąbka tajemnicy i oficjalnie ogłosił coś, na co każdy fan pięknej motoryzacji powinien liczyć od dawna.
Powrót Lagondy
Lagonda to marka-ikona brytyjskiej motoryzacji. Jest tak samo ważna dla jej kształtowania w czasach międzywojennych jak Rolls-Royce, Bentley albo Bugatti. Niestety nie miała tyle szczęścia co te wyżej wymienione marki i od 1989 roku, kiedy skończono produkcję ostatniego modelu (Aston Martin Lagonda), nie powstał żaden nowy projekt, oprócz konceptu z 2009r.
To takie brytyjskie Maserati, tylko 3/4 razy droższe i bardziej luksusowe – chyba do tej marki Lagondzie jest najbliżej z charakteru.
I w końcu jest – zapowiedziane oficjalnie jako Aston Martin Lagonda. Wiele na ten moment nie wiadomo. Został pokazany profil samochodu (wygląda wręcz majestatycznie)
Oraz jakieś zdjęcie, które wygląda jak z fabryki. I to tyle. A to porusza wyobraźnię, zwiększa domysły i potęguje oczekiwanie.
Świetne w tym wszystkim jest to, że kolejna marka wraca do życia. Teraz liczę na to, że ktoś w końcu sięgnie do kieszeni i wskrzesi DeLoreana i Hispano-Suizę. Wtedy będę spełniony.