Kultura na polskich drogach to taka typowa, przysłowiowa Atlantyda – niby jest, niby ktoś o niej słyszał, podobno ktoś doświadczył, ale faktycznych dowodów na jej istnienie w zasadzie nie ma. Dodatkowo, biorąc pod uwagę nasze uwielbienie dla Ameryki, patrząc na nią postanowiliśmy sobie przywłaszczyć najgorszą możliwą cechę, czyli ‘wolną amerykankę’. Nie wiem czy w USA ona jeszcze gdziekolwiek oprócz ringu obowiązuje, ale my lubimy sobie jej użyć gdzie tylko się da, co na naszych drogach jest aż nadto widoczne – tam wygrywa silniejszy, szybszy i bardziej cwany. A pojedyncze przypadki dżentelmeńskiego zachowania są traktowane jako wyraz słabości i kierowniczego nieogarnięcia, dodatkowo kwitowane przeciągłym lub kilkukrotnym trąbnięciem.

Fakt, bliski wschód to nie jest (kto tam był i się po drogach poruszał ten wie o czym mówię), ale do zachodniej kultury jazdy jest nam niesamowicie wręcz daleko. Przykład? Kiedyś byłem w Austrii, godzina 6 rano – mgliście, dżdżyście, zimno i nieprzyjemnie. Idę na stację benzynową, w zasięgu wzroku tylko jedno auto. Stałem przy przejściu dla pieszych, czekając aż auto przejedzie. Nie przejechało – facet przepuścił mnie mimo, że był jedynym na drodze i mógł sprawę olać, przejechać i zapomnieć. Ale przepuścił. U nas coś takiego się nie zdarza, nie ma szans. Chcesz przejść? Czekaj śmieciu do śmierci albo sam wtargnij na drogę.

Ale pal licho pieszych – oni nie lubią kierowców, kierowcy nie lubią pieszych, zaklęty krąg nienawiści. No i dorzućmy jeszcze do tego rowerzystów, których też każdy nie lubi. Tego się raczej nie uda naprawić, tak już po prostu musi być, byle by jedni na drugich nie wjeżdżali i w miarę się akceptowali, to wystarczy.

Dobrze by jednak było, gdyby kierowcy nawzajem nie skakali sobie do gardeł i ułatwiali sobie jakoś życie. Drogi są teraz tak tłoczne, pełne zwężeń, przeróbek i ciągłych zmian w ruchu, że bez współpracy nie da się po nich płynie poruszać. To jest właśnie kwintesencją kultury jazdy – współpraca dla dobra ogółu, a nie tylko chwilowej własnej korzyści.
Tego jednak polscy kierowcy zrozumieć nie potrafią – minuta urwana w czasie dojazdu jest ważniejsza, niż korek tworzony za plecami. Kwintesencja naszego stylu jazdy. A największa bolączka i idealny tego dowód?

Jazda na suwak

Biję się w pierś – do niedawna, czyli do czasu kiedy jeszcze nie mieszkałem w Warszawie, pojęcie ‘jazda na suwak’ było dla mnie czymś abstrakcyjnym. Zawsze było to ‘chamskie wpychanie się z podporządkowanego pasa’ podsumowane jako „trzeba było jechać za mną, teraz cierp’. Głupie to, wiem. Ważne, że wyciągnąłem wnioski, bo ‘jazda na suwak’ to jedno z najlepszych kulturalnych, drogowych rozwiązań, które w nieopisany sposób usprawnia jazdę w zatłoczonych i rozkopanych centrach miast.

Zasada jest banalnie prosta – jadąc na dwóch pasach, przy zwężeniu Ci z zablokowanego pasa wjeżdżają pomiędzy samochody z pasa wolnego. I tak co samochód, co najlepiej pokazuje poniższy schemat:

Co nam to daje? Zamiast ciągle zablokowanego jednego pasa i ciągle zatrzymującego się drugiego aby przepuścić tworzą się dwa pasy, które wolniej, ale stale suną do przodu. Przy zachowaniu odpowiednich odstępów można to robić przy prędkości nawet 30/40 km/h co jak na centrum w godzinie szczytu jest bardzo dobrą wartością. I nikt nie dostaje cholery, że stoi kiedy inni jadą.
Proste jak budowa cepa. Ba! Są nawet znaki informacyjne które pokazują jak powinno się to odbywać. Ale chyba nikt ich nie zauważa.

To jest właśnie kwintesencją kultury jazdy – współpraca dla dobra ogółu, a nie tylko chwilowej własnej korzyści.

 

Bo u nas sprawa wygląda następująco: przejadą 4 samochody na wolnym pasie, zostanie wpuszczony jeden z zablokowanego. Tylko na tym zablokowanym takie wpuszczanie jest co kilkanaście metrów, jak komuś się zachce ewentualnie albo spóźni się ze startem, bo kombinuje coś na telefonie (o tym też pisałem, enjoy). I voila! pas jest zablokowany, a na wolnym pasie kilkadziesiąt samochodów więcej. Czemu? Bo jazda na suwak jest dla słabych, trzeba kultywować wpychanie się. Dla własnego dobra, oczywiście.

Tak jak ostatnio, kiedy czekałem kilkadziesiąt minut na drodze do Szczecina. Drodze ekspresowej, żeby nie było wątpliwości. Bo zwężenie. A spokojnie można było jechać 70km/h i między siebie bezpiecznie wjeżdżać, natężenie ruchu wielkie nie było. Ale Pan z Audi jakoś tak sobie przystanął blokując przed sobą dobre 200m drogi. Takich zresztą było więcej.

Nie sądzę, że tym wpisem zmienię świat, bo wiele wody w Wiśle musi upłynąć zanim nauczymy się takiej jazdy, nie wspominając o reszcie kulturalnych zachowań. Ale im więcej osób jest tego świadomych, tym większa szansa, że kiedyś się uda, więc uczcie innych, udostępniajcie, nawołujcie do kulturalnej jazdy.