Jeśli poszukujecie relacji z festiwalowych koncertów to możecie sobie odpuścić dalsze czytanie. Wiele osób tam było, z tego co widziałem pojawiło się już w internetowym eterze kilka ocen konkretnych wykonawców, więc nie widzę sensu, by robić to samo. Inną sprawą jest, że nie jestem też takim koncertowym specjalistą, by komukolwiek narzucać moje konkretne zdanie na ich temat. Nie powiem, wiele koncertów mam już za sobą, byłem też na większości dużych festiwali, jakie są organizowane w Polsce. Ale każdy ma inny gust, perspektywa fana od zwykłego słuchacza także się dość mocno różni, więc podejrzewam, że opinii na temat konkretnych wystąpień może być tyle, ile było na nim widzów. Moje zdanie więc się średnio w tym wypadku liczy. Pominę więc wrażenia z samych koncertów i ograniczę je do minimum. Co nie znaczy, że zupełnie, to w końcu jest festiwal muzyczny.

Równie ważna jednak dla mnie, oprócz samych koncertów, jest organizacja całego przedsięwzięcia. Bo widzicie, nawet jeśli koncerty są dobre, a oprawa jest słaba, to człowiekowi odechciewa się na te koncerty iść. Zupełnie. Powiedziałbym wręcz, że organizacja ma nawet lekki prymat nad sferą muzyczną przy tego typu imprezach. Czemu? Ponieważ w przypadku słabej muzyki zawsze coś można innego porobić i poczekać na coś ciekawszego. W drugą stronę tak się niestety nie da.
W przypadku tak dużych festiwali jak Orange jest to szczególnie ważne. Tego typu impreza musi spełniać najwyższe wymagania nie tylko muzyczne, ale przede wszystkim organizacyjne – pod względem dostępności biletów, sposobu ustawienia wejść i wyjść, organizacji miasteczka festiwalowego oraz wielu innych równie ważnych szczegółów. Wszystko ma znaczenie i wszystko musi ze sobą niemal idealnie współgrać, by stworzyć festiwalowy, radosny klimat.

Niestety, organizatorom Orange Warsaw Festival 2014 się to nie udało i to na wielu frontach.

Muzyka i koncerty

Mówiłem, że na temat samych koncertów nie będę się rozwodził, ale jest to dość ściśle skorelowane z samym nagłośnieniem, więc trzeba. A nagłośnienie było po prostu tragiczne. Główna scena, Orange Stage, największe gwiazdy, więc człowiek się spodziewa raczej dźwięków, które wypruwają wnętrzności od basów i przebijają bębenki od wysokich tonów. Oczekuje się totalnej muzycznej rozwałki, by nie powiedzieć dobitniej.
Stadion Narodowy jest niestety do tego zupełnie nieprzystosowany. Nie wiem, czy jest to wina tego, że dach był zasunięty, czy konstruktorzy nie przystosowali obiektu do tego typu imprez, ale akustyka była najgorsza z jaką miałem do tej pory do czynienia. Pogłos przy każdym dźwięku przypominał ten, który można usłyszeć w większych kościołach, co zupełnie nie sprzyja muzyce rockowej, która wymaga czystego, niepowtarzającego się echem dźwięku. Tutaj, stojąc nawet pod sceną, słyszałem przerażającą kakofonię, która strasznie przeszkadzała w odbiorze. Przy The Kooks dało się to jeszcze jakoś wytrzymać, ponieważ ich muzyka nie wymaga skupienia na wielu dźwiękach. Jednak słuchając Florence and The Machine czystość muzyki jest zupełnie niezbędna, ponieważ używają oni naprawdę wielu instrumentów, a głos wokalistki jest tak nietuzinkowy i czasem zwiewny, że tylko bardzo dobra akustyka zapewnia odpowiednie doznania.

 

Tylko przy dobrym nagłośnieniu ich koncert może być magiczny. A ja po prostu stałem i nie czułem totalnie nic, zero porwania w muzykę. W płytach potrafiłem się zasłuchać, tego też oczekiwałem po koncercie. A będąc przy samej barierce Florence słyszałem słabo, tylko przy mocniejszym wokalu dało się coś poczuć. Te nucone wstawki nikły w echu innych dźwięków. I jestem pewien, że nie jest to wina jedynie akustyki. Mam wrażenie, że na nagłośnieniu też trochę przycięli koszty. Klimat, jaki tworzą na koncertach nie wystarczył.

Na Warsaw Stage, czyli na zewnątrz, tego problemu nie było. Podobne nagłośnienie ale brak ścian powodowały bardzo dobry odbiór. Szkoda tylko, że organizatorzy nie byli przygotowani na deszcz, przez który się jeden z telebimów (dobrze, że nikogo tam nie było bo byłaby tragedia, festiwal szybko by się skończył) i odwołano kilka koncertów. Słabiutko!

Bilety i płatności

Co do biletów nie ma problemu bo i wymyślić się więcej nie da – opaski papierowe na jeden dzień bez możliwości wyjścia poza obręb festiwalu (to trochę mi wadzi, ale niech będzie) i opaski materiałowe jako karnet. Wszystko ok.

 

Nie rozumiem jednak polityki płatności już na samym festiwalu, gdzie można płacić albo kartą Mastercard Paypass albo… prepaid Mastercard Paypass. Formę gotówkową już dawno wszędzie sobie odpuszczono i bardzo dobrze, bo nie ma dodatkowych komplikacji. Ale żeby móc płacić tylko Mastercardem lub Maestro? Co, jeśli ktoś ma Visę albo American Express? Czemu można kupić jedynie prepaidowe karty, a nie także kupony o wartości np. 3zł za sztukę, tak jak jest to na innych festiwalach? Przez coś takiego znajoma z którą pojechaliśmy, musiała ciągle oddawać mi gotówkę. Ja też miałem w sumie szczęście, bo parę dni wcześniej przyszła mi nowa karta Mastercard, wcześniej miałem Visę. I byłby klops. Kolejny minus.

Dojazd

Dojechać na Orange Warsaw Festival 2014 można było bardzo łatwo z każdego miejsca w Warszawie. 20/30 minut i człowiek był na miejscu. Oczywiście komunikacją miejską, nie postarano się o osobne busy.
A to stało się problemem przy powrocie, ponieważ najbliższe główne ulice przy Stadionie Narodowym były zamknięte i jeśli ktoś chciał dojechać do centrum, to musiał iść dalej na przystanek zwykłego autobusu nocnego (straaasznie zapchany) albo iść pieszo przez most do centrum. Powodzenia życzyłem tym paru osobom, które widziałem na wózkach albo o kulach, mieliście grubo przerąbane. Przynajmniej były dedykowane taksówki z… hahaha… 10% zniżką. Szaleństwo.

Miasteczko Festiwalowe

Jedzenie. Dużo jedzenia. Dużo foodtrucków. I nic w sumie więcej – tak można opisać miasteczko festiwalowe na OWF. Postawiono fajną strefę Marlboro, w której były godzinne kolejki do eventów (tatuażysta, fryzjer itp.), strefa Mastercard z muzyką disco jak zawsze trzymała poziom, ale to jakby na tyle. Jeszcze jakieś sklepu z ubraniami, K-Mag i Samsung, w sumie niewiele. Brakowało mi trochę miejsc, wktórych można usiąść i coś fajnego porobić. Kino polowe, jakieś zawody, cokolwiek. A skoro są mistrzostwa świata w piłkę nożną, to aż prosiło się, by zrobić strefę kibica dla tych znużonych lub czekających na koncerty. To coś niemal oczywistego, ale tego zabrakło.
Przynajmniej jedzenie było dobre i burger z awokado i bekonem popity piwem był genialny:

 

Mimo wszystko jednak oprócz jedzenia oczekuje się, że w miasteczku festiwalowym spędzi się też fajnie czas. To ono także bardzo buduje klimat, tam ludzie chcą się spotkać, pogadać, przygotować na kolejne koncerty. A to był tylko ludzki przemiał typu: nażrę się, napiję i pójdę dalej. Po godzinie byłem znudzony.
Swoją drogą – ludzi było bardzo mało, kolejki max. 10 minut. Dziwne.

Gdzie ten klimat?

To wszystko powyżej składa się na mierną całość. Coś niby jest, wpakowano pieniądze, zatrudniono rzeszę ludzi do pracy, ściągnięto serio bardzo dobrych, światowej sławy artystów – chociaż to w większości odgrzewane kotlety z zeszłego roku, pomijając Outkast.
Wszystkie niedociągnięcia mogłyby być uznane za błahostki i popadłyby w zapomnienie, gdyby Orange Warsaw Festival 2014 miał jedną, elementarną dla dobrego festiwalu cechę – klimat. Ale niestety, OWF jest przykładem totalnie bezpłciowego, zupełnie nieklimatycznego przedsięwzięcia.

Dobrzy artyści nie wystarczą, dużo kasy rzuconej nie wystarczy, marketing także nic ie poradzi jeśli ludzie nie mają jak się ze sobą zintegrować. To jest największa bolączka OWF – ludzie wchodzą, oglądają, wracają do domów. Nie ma czegoś co sprawia, że po koncercie chce się z zupełnie nieznanymi ludźmi iść gdzieś dalej. To ma Woodstock, to ma Open’er, to ma Ostróda albo Jarocin. Czemu? Ponieważ po koncertach ludzie idą do namiotów i dalej spędzają ze sobą czas, a nie rozchodzą się w nieznanych kierunkach. Tam chcą być ze sobą dalej, tutaj nie mają takiej możliwości.

Orange Warsaw Festiwal nie będzie świetnym festiwalem tak długo, jak organizatorzy go nie przeniosą w miejsce, które będzie ludzi łączyło w jedną, zgraną społeczność. To jest podstawą dobrego klimatu i dobrego festiwalu.