O pierwszej generacji Opla Merivy można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest samochodem urodziwym. Druga odsłona to kolejny przejaw stylistycznej rewolucji, której na przestrzeni ostatnich lat poddaje się niemiecki producent. Odsłona – trzeba dodać – bardzo udana.
W kilku słowach? Nowy Opel Meriva to propozycja, która nie zawiedzie praktycznie nikogo. Jednocześnie w wielu pozostawi lekki niedosyt, bo niewielkim tylko dodatkiem wysiłku bardzo dobry samochód można było uczynić genialnym. Tak się jednak nie stało, ale to, co koniec końców proponuje Opel, z całą pewnością można rozważyć. Czerwoną Merivę ze 120-konną odmianą 1,4-litrowego silnika benzynowego zabraliśmy w góry, by tam osobiście przekonać się, na ile minivan sprawdza się w roli… minivana.
Skąd ta niepewność? Przede wszystkim stąd, że granice pomiędzy klasami samochodów mocno ostatnio rozmyły się. Typowo miejskie pojazdy żwawo zapuszczają się w bezdroża, podczas gdy minivany aspirują do miana aut niemal wyścigowych. A przynajmniej takich aspiracji można by oczekiwać po jadowicie czerwonym samochodzie z napisem “TURBO” na tylnej klapie.
Opel to czy Seat?
TURBO? Ciekawe, gdzie…
Pod maskę testowanego Opla trafiła benzynowa jednostka o pojemności 1,4 litra, z której uzyskano aż 120 KM. Owszem, wynik to godny, ale tylko na papierze. W samochodzie o tych gabarytach to chyba nieco chybiona strategia, bo choć maksymalny moment obrotowy rzędu 175 Nm można uzyskać w dość szerokim paśmie (1750-4800 obr.), to nie na wiele się on zdaje. 11,5 sekundy do “setki” to w minivanie wynik przyzwoity, ale na stromych górskich serpentynach wyraźnie brakowało mocy (mimo tylko dwóch osób na pokładzie i umiarkowanie wypełnionego bagażnika). Jednocześnie na pokonanie 100 kilometrów trasy (nawet płaskiej) Meriva potrzebowała około 6-7 litrów benzyny.
Z tej perspektywy można zastanawiać się, czy alternatywne rozwiązanie proponowane przez Opla (ten sam silnik, ale wysilony do 140 KM i połączony z 6-przełożeniową skrzynią biegów) ma tak naprawdę sens. Być może warto byłoby natomiast poczynić krok wbrew miniaturyzacji – zamiast niewielkiego 1,4 zastosować np. 1,8. Tymczasem maksymalne, co proponują Niemcy, to 1,7-litrowy silnik diesla o intrygujących 260 Nm momentu obrotowego i… osiągach niegodnych orła.
Niemiecka myśl praktyczna
„Pod prąd” – drzwi Merivy B robią furorę, ale ich wybitna praktyczność jest dyskusyjna.
Drobne niedociągnięcie napędowe można jednak Oplowi wybaczyć, bowiem cała reszta zdecydowanie nadrabia. Znakiem szczególnym nowej Merivy – poza fantazyjną, jak na minivana, sylwetką – są tylne drzwi. Niemieccy inżynierowie zamiast w tylnej, klamki zamontowali w ich przedniej części i zamiast przyznać się do błędu brnęli w zaparte. Przenieśli zawiasy na drugą stronę i kazali drzwiom otwierać się przeciwnie, stawiając tym samym Merivę w jednej linii z Rolls-Roycem. Choć zapewne z zupełnie innych pobudek…
Na ile rozwiązanie to rzeczywiście jest praktyczne, można się sprzeczać. Z pewnością jednak nikt nie ucierpiałby, gdyby i para tylnych drzwi oplowskiego minivana otwierała się w sposób tradycyjny. Na pochwałę zasługuje natomiast kąt otwarcia – wszystkie drzwi odchylić można niemal pod kątem prostym, co bardzo ułatwia wsiadanie czy umieszczanie wewnątrz większych ładunków. Podobnie klapa bagażnika, która unosi się doprawdy wysoko – w niczym nie przeszkadza.
Aranżacja wnętrza
Wewnątrz siedzi się wygodnie – fotele, standardowo bliższe raczej taboretom, można regulować w wielu płaszczyznach (łącznie z dodatkowym wysuwanym podparciem pod uda). W rezultacie kuchenną pozycję typową dla minivana zamienić można na ideał znany między innymi z Astry D. Z niej również pochodzi cały układ konsoli – początkowo przytłaczający, z czasem okazuje się w stu procentach przejrzysty.
Czytelnie, ale… „bogato”. Tak powinno być w każdym samochodzie.
Powyżej – bardzo rozsądnie – umieszczono ekran nawigacji, któremu niestraszne słoneczne odblaski. Nawet wówczas, gdy jedzie się z odsłoniętym panoramicznym dachem, dodatkowo doświetlającym kabinę. Szkoda tylko, że nie da się go otworzyć, ale cóż… Nie można przecież mieć wszystkiego. Nie można mieć też – co bardzo zaskakujące – komputera pokazującego wartości średniego czy aktualnego spalania. To celowe “niedopatrzenie” czy też wskaźnik ów został tak solidnie ukryty, że tydzień testu nie wystarczył do jego lokalizacji?
Z przodu nie można narzekać na brak miejsca – jest go zupełnie wystarczająco. Co innego w drugim rzędzie – tam kilka dodatkowych centymetrów na pewno nie wyrządziłoby Merivie szkody. Oparcie tylnej kanapy, oprócz oczywistego złożenia, można również przesunąć do przodu, uzyskując tym samym dodatkową przestrzeń w i tak całkiem pojemnym bagażniku. Na uwagę zasługują w nim dodatkowe zamykane schowki po bokach – miły dodatek, zwłaszcza w zestawieniu z miejscem ukrycia gniazda USB*.
Tylko pod tym kątem widać, że Meriva B to „pełnowymiarowy MINIvan”.
* – (By miecz trafić mógł do pochwy, tj. pendrive do gniazda, dzielny kierowca musi na początek odsunąć ruchomy tunel do tyłu. Następnie odchylić jedną warstwę materiału oddzielającą schowki, potem dogadać się z uchwytem na kubek, w którym położeniu najlepiej będzie mu się jechało, a następnie odchylić kolejną warstwę. Wtem, ginekologicznym niemal ruchem, dłoń dzierżącą pendrive zanurzyć można w czeluściach, by po omacku wymacać upragnioną dziurkę. Na zakończenie pozostaje tylko wsadzić urządzenie tam, gdzie jego miejsce. Proste? A skąd. Trzeba przy tym pamiętać o zachowaniu odpowiedniego kąta – “wchodzi” tylko pod jedynym słusznym, który z 90 stopniami nie ma nic wspólnego. Prosty – może i jest. Ale chyba względem linii Mars – Jowisz…).
Lepsza strona minivana
Z wizerunkiem statecznego minivana dla bogobojnej rodziny nijak nie licuje zawieszenie Merivy. Ten sam samochód, który miał problemy, by piąć się serpentynami pod górę, aż prosił się, by przesuwać granice przyczepności podczas jazdy w dół. Twarde i sztywne zawieszenie – choć na co dzień nie do końca praktyczne – doskonale zachowywało się na zjazdach. Nawet mimo piszczących niekiedy opon Opel prowadził się jak po sznurku, spłacając tym samym kredyt zaufania zaciągnięty napisem “Turbo” na bagażniku.
W nieco bardziej dynamicznej jeździe pomagała również pięcioprzełożeniowa skrzynia biegów – warta co najmniej medalu uznania. Pracuje precyzyjnie, ma krótkie skoki i… bije konkurencję na głowę. Można tylko wspomnieć, że nie zaszkodziłby szósty bieg do przodu.
Mimo swoich nielicznych wad, a głównie za sprawą znaczących zalet, nowy Opel Meriva zasługuje na solidne 4+, a co bardziej pobłażliwy nauczyciel nie zawahałby się przed postawieniem “piątki”. Niemiecka konstrukcja jest wreszcie nie tylko praktyczna i udana z technicznego punktu widzenia, ale również interesująca stylistycznie. Zwraca na siebie uwagę nie tylko kolorem, ale również mistrzowsko poprowadzonymi liniami nadwozia, które sprawiają, że po Merivie nie widać tak naprawdę jej gabarytów. I tak chyba miało być. W końcu to van, ale w wersji mini.