My, Polacy, mamy tendencję do spłycania wszystkiego, co niemieckie. Albo jest to wyśmiewane, albo Volkswagen. Co gorsza, a może nawet i najczęstsza, jest to wyśmiewany Volkswagen. Tym razem nie o grupie VAG tu będzie, a o koncernie zgoła innym. Znanym przede wszystkim z produkcji samochodów statecznych, wyważonych. Do bólu użytkowych.

Nuta szaleństwa

Nawet jednak w tak cywilizowanej, wydawałoby się, palecie znalazło się miejsce na nutę szaleństwa. Poza miejską Corsą, praktyczną Astrą czy elegancką Vectrą, Opel popełnił kiedyś również Calibrę. Sportowe z założenia coupe, które w Niemczech stało się tym samym, czym u nas nieśmiertelny “Golf-trójka”. Synonimem drogowego kataklizmu w ortalionowym dresie. Tymczasem Opel Calibra – jeśli tylko zachowany w należytym stanie – jest samochodem co najmniej godnym uwagi. Do tego stopnia poniekąd, że Opel poważnie pracuje nad uruchomieniem produkcji drugiej generacji Calibry. Drugiej generacji, która – jak wynika z planów – z pierwszą nie będzie miała jednak absolutnie nic wspólnego.

Opel Calibra jako projekt zadebiutował w 1989 roku, do produkcji trafił zaś kilka miesięcy później. Nieprzerwanie trwała ona przez siedem kolejnych lat, aż wreszcie – w 1997 – zdecydowano się zakończyć erę Calibry jako takiej. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że idea bynajmniej nie umarła, a co więcej, z powodzeniem kontynuowana była, choć poniekąd z ukrycia. Opel Astra II Coupe – dwudrzwiowe nadwozie Bertone – uznawana jest za następcę Calibry. I kto by pomyślał?

Idea coupe

Calibra jako taka doskonale odpowiadała ówczesnemu – a zresztą także i dzisiejszemu – wyobrażeniu na temat idei coupe. Żwawe, minimum dwulitrowe silniki (choć ze stosunkowo mizernym, jak to zazwyczaj w niemieckich samochodach, stosunkiem mocy do pojemności), dwudrzwiowe nadwozie, wzorowy współczynnik oporu powietrza (Cx=0,26), opcjonalne białe zegary, Turbo, w niektórych wersjach napęd na cztery koła(!), a przy tym… spory bagażnik, który czynił z Opla o sportowych aspiracjach samochód paradoksalnie całkiem użyteczny.

Konstrukcja, na jakiej oparty został Opel Calibra, przeczy podstawowym prawom fizyki i logiki. Mimo iż traktowana zwykle bez przesadnych czułości (a zwykle również i bez jakiegokolwiek umiaru), nawet po latach spisuje się wciąż jeszcze bardzo dobrze. Silniki potrafią wiele wybaczyć i odwdzięczają się zaskakująco wysoką trwałością. Zawieszenie Calibry – oparte na poprzecznych wahaczach i tradycyjnych kolumnach MacPhersona z przodu oraz wahaczach skośnych i sprężynach śrubowych z tyłu – również radzi sobie nienajgorzej.

Historia ewolucji, ewolucja historii

W ciągu tych kilku lat produkcji – mimo że oficjalnie powstała tylko jedna generacja – Calibra ewoluowała. Już w 1993 roku zdecydowano się na pierwsze kroki ku uczynieniu propozycji bardziej atrakcyjną dla klientów. Wówczas poprzestano jednak na zmianach kosmetycznych – wprowadzeniu nowych kolorów tapicerki czy wykończenia wnętrza. Rok później jednak przyszedł czas na facelifting z prawdziwego zdarzenia, począwszy od dodania kolejnych zegarów, a skończywszy na wprowadzeniu zupełnie nowych silników do oferty.

Minimum dwa litry

Ostatecznie jednak pod maskę sportowych Opli trafiło sześć wariantów, spośród których aż sześć dysponowało pojemnością 2 litrów. Były to jednak jednostki skrajnie różne – od mułowatego ośmiozaworowego 115 KM, przez 136-konny ECO Tec (wykorzystywany także i w innych modelach) i 150-konne 16v, a skończywszy na perle pośród wieprzy – szesnastozaworowym turbo o mocy 204 koni mechanicznych przenoszonych obowiązkowo na wszystkie cztery koła. To właśnie ta ostatnia jednostka naprawdę dobrze odzwierciedlała ideę Calibry, pokazując jednocześnie, że uporządkowane umysły inżynierów Opla stać niekiedy na chwilę fantazji. Pośrodku skali poniekąd plasują się jeszcze dwie podobne jednostki – o pojemności 2,5 litra, ale w układzie V. V6, dodajmy. Oba o mocy 170 KM – w tym jeden z oznaczeniem ECO Tec – również spisują się bardzo dobrze, a bulgot “widlastej szóstki” trzeba samemu usłyszeć.

Opel Calibra

Z lekkim bólem przyznać jednak trzeba, że po latach najlepiej spisuje się jednak ośmiozaworowy silnik o najmniejszej mocy. Ledwie 115 koni mechanicznych, dodatkowo osłabionych podeszłym wiekiem, niezbyt dobrze licuje z wizerunkiem samochodu bądź co bądź sportowego. Niemniej jednak jest to jednostka najmniej problematyczna. Najprostsza, a dzięki temu również najtańsza w obsłudze. Oczywistym jej przeciwieństwem jest wariant najmocniejszy – 204-konne Turbo, które nie byłoby sobą, gdyby przynajmniej raz w tygodniu nie uraczyło szczęśliwego(!) właściciela jakimś nowym problemem.

Bóle istnienia Calibry

Trzy grosze wtrącić wypada na temat blacharki, która warta jest… mniej więcej wspomniane trzy grosze. Calibry bardzo lubi rdza, choć – ponoć – jak na Opla i tak nie jest z tym najgorzej. Trudno jednak spodziewać się w stu procentach czystego egzemplarza. I wiek, i konstrukcja robią wszak swoje. Poza korozją, słabym punktem jest również zawieszenie. Nie dlatego jednak, że byłoby źle przygotowane (do samego w sobie nie można się przyczepić), ale z powodu licznych zaniedbań, o które w używanych Calibrach nietrudno. Element humorystyczny stanowi tapicerka, która ma w zwyczaju… odklejać się. To jednak problem, z którym każdy Polak – pan i władca patentów wszelakich – powinien poradzić sobie we własnym zakresie.

Opel Calibra – spalanie

Kwestia spalania pozostaje dyskusyjna – bardzo wiele zależy tu od stylu jazdy. Niemniej jednak rzadko kiedy liczyć można na spalanie poniżej 10 litrów benzyny na 100 kilometrów – to w zasadzie wartość krytyczna. W przypadku Calibry Turbo, uzyskanie 13 litrów należy uznać za wynik co najmniej satysfakcjonujący. Na szczęście samochód ten relatywnie dobrze znosi instalacje gazowe. Spalanie jest tylko 2-3 litry większe (co ma swoje przełożenie na koszty eksploatacji auta), a osiągi… Cóż – tu też wszystko zależy od stanu egzemplarza, zamontowanego w nim silnika, a także czasu pojenia LPG.

Sięgając do portfela

Najtańsze Calibry bez najmniejszych problemów nabyć można już za 1-1,5 tysiąca złotych. To niewiele, chociaż i tak za dużo, biorąc pod uwagę ich stan. Z racji niewielkich kosztów zakupu, wiele egzemplarzy ma przeszłość ściśle związaną z trudnym okresem dojrzewania. Takiej Calibry nie wypada życzyć największemu wrogowi. Trudno również spodziewać się cudów po autach z importu, szczególnie z Niemiec, gdzie okres dojrzewania kierowców odcisnął się bodaj jeszcze silniejszym piętnem.

Z drugiej strony jest trochę egzemplarzy z dość bogatym wyposażeniem (co zaskakujące, także i w “najbiedniejszej” wersji silnikowej). Wówczas liczyć można na skórzaną tapicerkę (która rzeczywiście czyni Calibrę zupełnie innym samochodem do tego stopnia nawet, że jest się skłonnym uwierzyć w mitycznego ducha, o którym zwykli opowiadać właściciele tychże modeli) czy komputer pokładowy. Ceny ich oscylują wokół 6-7 tysięcy złotych. Owszem, zdarzają się egzemplarze wyceniane nawet na więcej niż dziesięć tysięcy, niemniej jednak pozostają one zwykle jedynie w sferze niespełnionych marzeń ich właścicieli. 5 do 6 tysięcy to już jednak cena jak najbardziej realna i – w zasadzie – adekwatna.

A czy warto? Kwestia dyskusyjna. Na początek – na pewno. Cena, a więc i ryzyko, niewielka. Nie warto jednak pokładać zbyt wielkich nadziei w Calibrze – szanse na znalezienie egzemplarza, który przetrwa kolejne dziesięć lat oscylują wokół zera. Zera absolutnego.