Tak przyzwyczailiśmy się do określenia konkretnych modeli mianem SUV-ów, że mam wrażenie, że zapomnieliśmy czym one w trakcie tworzenia miały być. SUV otóż jest skrótem od Sport Utility Vehicle, czyli ni mniej, ni więcej, tłumacząc na polski, oznacza to sportowy samochód użytkowy.
Dobra, widać, że już na samym początku przegięli z tym określeniem ‘sportowy’, ale bez tego określenia samo Utility Vehicle by brzmiało w skrócie głupio (UV), więc coś dodać trzeba było.
‘Sport’ jednak w tym wypadku oznacza bardziej rekreację, niż sport sam w sobie, co znacznie bardziej pasuje do charakteru tychże samochodów.
Miały więc to być rekreacyjne samochody użytkowe. Jak widać jabłko upadło daleko od jabłoni, skoro z użytecznością aktualne SUVy mają niewiele wspólnego.
Nic jednak straconego, są i tacy, którzy pamiętają od czego się to wszystko zaczęło i w jaki fajny sposób te samochody by można było wykorzystać.
Hyundai Tucson Adventuremobile
Aż dziw jednak bierze, że to właśnie na bazie Hyundai’a stworzono auto, które wprost pokazuje jak SUVy mogłyby być wykorzystywane. Co prawda rozwiązaniami czerpią pełnymi garściami z tego, co już nie raz w swoich samochodach montował Jeep (szczególnie we Wranglerze), ale na poziomie szosowego, jak by nie patrzeć, samochodu czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Sami spójrzcie, czy to nie jest to, o co w SUVach miało chodzić? Samochody o podwyższonym zawieszeniu, z napędem na 4 koła, o lepszych możliwościach niż standardowe samochody, ale jeszcze nie terenówki. Aż się prosiło by tworzyć wersje skierowane do ludzi lubiących pikniki, kempingi, obcowanie z przyrodą, ale może nie do końca tą dziką tylko taką, którą można poczuć już kilkanaście kilometrów w głąb lasu, wcześniej zjechawszy z drogi szybkiego ruchu.
Hyundai Tucson Adventuremobile ma więc namiot o powierzchni całego dachu montowany na relingach (dobre w Kanadzie, w razie gdyby niedźwiedzie się zapędziły za daleko), drabinka, terenowe opony, pełne wyposażenie kempingowe, szperacze i inne przyrządy, które pozwalają na zmianę otoczenia z szosowego na nie do końca utwardzone. No i do tego oczywiście zmiany w skrzyni biegów, zawieszeniu i samym silniku, by moment obrotowy mógł być lepiej wykorzystywany przy niskich prędkościach.
Co jednak ważne – tym tak naprawdę, według mojego przekonania oczywiście, powinny być SUVy. Zamiast pakować nie duże silniki bardziej pasujące do prawdziwych samochodów sportowych, zamiast robić z nich podwyższone wyścigówki o zwrotności kolumbryny, powinny być właśnie tworzone samochody, które faktycznie zasługują na miano SUV’a – uterenowione, stworzone na delikatne bezdroża. To znacznie bardziej do mnie przemawia.
Audi RS6/7 Performance
Nie przemawia za to do mnie przebijanie się mocami w samochodach na bazie limuzyn klasy wyższej. Już dawno doszedłem do wniosku, że w tego typu samochodach zupełnym maksem powinno być te 300-350KM, które zapewniają w zupełności wystarczające osiągi do sprawnego poruszania się w każdych warunkach.
I nawet nie chodzi o to, że według mojego mniemania taka ogromna moc, jak w nowym RS6/7 powinna być zarezerwowana dla samochodów stricte sportowych, dwuosobowych itd. To nie o to chodzi, bo RS6 Performance, które wykręca 605KM (chyba najwięcej aktualnie w tej klasie) bierze spokojnie na klatę znakomitą większość tradycyjnych samochodów sportowych dopuszczonych do ruchu.
Chodzi mi o to, że jest to marnotrawienie mocy. Auto o wadze 2 ton, napakowane elektroniką, która chroni kierowcę z każdej możliwej strony, ciężkie od przepychu, który w tej klasie jest obowiązkowy – to sprawia, że ta realna moc nie jest wykorzystywana nawet w 80%. Auto jest po prostu mocne, absurdalnie szybkie, ale mało kto posiadający tego typu auto będzie w stanie wykorzystać tą moc odpowiednio. Czy więc będzie miał pod maską 400, czy te 605KM, to tak naprawdę nie robi większej różnicy. I tak większość pracy wykona za kierowcę elektroniczny asystent jazdy, bez którego z tą mocą przy tej masie ciężko by było obie poradzić.
Więc chyba zasadne jest pytanie – po co się przebijać na kolejne KM?
Renault Coupé Corbusier Concept
No bo można się nie przebijać na konie mechaniczne. Ba, można nawet zrobić makietę bez silnika, nie jeżdżącą, nawet nie posiadającą wnętrza. Ale tak zapierającą dech w piersiach, że na usta (klawiaturę?) ciśnie się jedno tylko stwierdzenie – dla takich pomysłów człowiek pasjonuje się motoryzacją.
Tutaj nie ma kalkulowania, czy coś się opłaca. Panowie z renault mogli wziąć, odpalić sobie 3D Max’a i potem gotowy projekt wrzucić do Gran Turismo na PS4. Ale to nie o to chodzi.
Skoro pojawiła się okazja, by uczcić rocznicę śmierci fenomenalnego francuskiego architekta, pana Le Corbusier, to panowie zakasali rękawy i stworzyli jedno z najpiękniejszych coupe, jakie kiedykolwiek widziałem.
I co z tego, że ono nigdy nie wyjedzie na ulice? Trochę szkoda, ale można się nacieszyć samym widokiem.