„W wielu miastach na zachodzie tak jest i nikt nie robi problemu”, twierdzą zwolennicy zakazu wjazdu do centrów miast dla starszych samochodów, w tym miłościwie nam panujący politycy „jedynej słusznej partii”. Szkoda, że w innych kwestiach – poza utrudnianiem życia zwykłym obywatelom – rządzący nie wykazują podobnego zaangażowania we wzorowaniu się na zachodzie.

W końcu w wielu miastach na mitycznym zachodzie funkcjonują sekundniki odliczające czas do zmiany świateł na sygnalizatorach. W Łodzi nie – bo urzędnicy stwierdzili, że oni muszą najpierw przeanalizować sensowność takiego rozwiązania. Sensowność pod względem czego? Pod względem wpływu sekundników na liczbę mandatów wystawianych za przekroczenia prędkości i przejazdy na czerwonym świetle? Najprawdopodobniej. Ale wróćmy do zakazu.

Jak zwykle dbający o dobro zwykłych obywateli politycy uznali, że doskonale byłoby zakazać wjazdu do centrów miast samochodów przekraczających pewien wiek – zatem wyprodukowanych zanim Unia Europejska ustanowiła kolejne normy ekologiczne EURO, notabene z ekologią niemające wiele wspólnego.

Dla kogo centrum miasta?

W starych dobrych czasach, kiedy państwo było dla obywateli a nie urzędników, ludzie wyjeżdżali z miasta na wieś, by tam kosztować zieleni i świeżego powietrza. Parki zlokalizowane były na obrzeżach miast, w sypialnych regionach. Samo centrum natomiast stanowiło dystrykt gospodarczy. Siedziby firm, sklepy, punkty usługowe – co się komu zamarzyło. Natomiast od pewnego czasu mamy swoiste wywrócenie obyczajów – nagle okazuje się, że to centrum miasta ma być zielone, dla pieszych i rowerzystów, z czystym powietrzem.

Kogo stać na nowy samochód?

Polityków – zdecydowanie. Ale normalnych ludzi, uczciwie zarabiających na swoją pensję, stanowiącą w dodatku ułamek wynagrodzenia przeciętnego polityka? Jest jakiś odsetek ludzi jeżdżących starymi samochodami ze względu na miłość do klasycznej motoryzacji. Bo klasyczne Porsche, BMW czy Mercedes podobają im się bardziej niż współczesne. To zrozumiałe. Ale WIĘKSZOŚĆ osób jeździ starymi samochodami dlatego, że ich na nowe nie stać. Na dodatek nie z ich winy, ale ze względu na sytuację gospodarczą w kraju. Czyli de facto z winy tych, którzy teraz każą im brać kredyty i przesiadać się do nowych aut.

Ci biedniejsi TEŻ potrzebują dojeżdżać do centrum. Chociażby budowlańcy w starych Fordach Mondeo, których właściciel kamienicy w centrum miasta zatrudni do remontu mieszkać. I co? Zrezygnują z być może jedynej szansy na zarobek, bo ich Mondeo jest za stare? Bo worki cementu miłościwie nam panujący pozwalają łaskawie wozić nowym Roomsterem, ale starym Fordem już nie?

A może – idąc dalej – udostępnimy centra miast tylko dla najbogatszych? Tylko dla właścicieli samochodów klasy Premium i to wyprodukowanych po 2010 roku? Od razu będzie piękniej! Idźmy dalej – na obrzeżach albo na wsiach zróbmy getta dla właścicieli Polonezów, starych Fordów czy Opli. A co, niech nie kłują w oczy biedą!

Idźmy jeszcze dalej – wygońmy z centrów miast wszystkich biednych, chorych, zniedołężniałych. Wygońmy rudych i niższych niż 1,80 m. Wyrzućmy kobiety z biustem mniejszym niż C i starsze niż 55 lat. Bo dlaczego nie? W końcu komuś na pewno będzie się od tego żyło lepiej.

Szkoda, że politycy kompletnie zapomnieli o tych, którzy ich wybierali. Szkoda, że pogoń za kasą sprawiła, że w obliczu lobbystów zachodnich koncernów kompletnie już zatracili resztki przyzwoitości i rozsądku. Wielka szkoda. Czas na duże zmiany!