Nissan Qashqai samochodem dla mas? Na pierwszy rzut oka nie wydaje się to możliwe – zbyt charakterystyczna sylwetka, “nienormalne” wymiary. Statystyki jednak nie kłamią. Qashqai znajduje się w pierwszej piątce najchętniej kupowanych samochodów w Europie. I trudno się dziwić!
Na początku było Murano
Poniekąd sportowy charakter zamknięty w gabarytach SUV-a. Qashqai nie był jednak pierwszy. Palmę pierwszeństwa dzierży Nissan Murano – z 2003 roku – pierwowzór i protoplasta większości dzisiejszych crossover-ów. Był to jednak samochód w stu procentach bezkompromisowy. Napędzany 3,5-litrowym silnikiem i bardzo bogato wyposażony, kosztuje dzisiaj – w najtańszej wersji (2,5 dCi, 190 KM) – bagatela 170 tysięcy złotych. Japoński producent szybko zrozumiał jednak, że tą drogą dotrze tylko do najbogatszych klientów, a przecież cel wyglądał zgoła inaczej.
I stąd – metodą kolejnych eliminacji – powstały Qashqai i Juke. Dwa kolejne crossover-y, z których pierwszy okazał się prawdziwym sprzedażowym hitem, podczas gdy drugi – wprowadzony na rynek w 2010 roku – najlepszy okres ma jeszcze przed sobą. Świat musi tylko dojrzeć do jego futurystycznej stylistyki.
Miastoodporny? Ma większe zalety
Nissan Qashqai drugiej generacji (bądź, po prostu, po liftingu) – jak testowany egzemplarz – w sprzedaży pojawił się w 2009 roku, ale daleko było mu do rewolucji. W stosunku do produkowanego od 2007 roku poprzednika zmienił się przede wszystkim przód samochodu, który dzięki temu wygląda buńczuczniej. Nijak nie umniejsza to jednak jego zalet. Z wyglądu Nissan łączy w sobie cechy hatchbacka i SUV-a, co daje nadspodziewanie dobre rezultaty.
Wysoka pozycja za kierownicą ułatwia manewrowanie, przestronny bagażnik – spakowanie nawet największych zakupów. Intuicyjna obsługa i opcjonalne wyposażenie ułatwiają z kolei codzienną obsługę. Nissan Qashqai (II) jest więc praktyczny niczym hatchback, modny jak SUV i popularny jak cholera… bardzo.
Prowadzi się bardzo przyjemnie – w pokonywanych zakrętach crossover Nissana nie waha się nawet przez moment. Solidne zawieszenie współpracuje z układem kierowniczym (regresywne wspomaganie), dzięki czemu nie ma najmniejszego problemu z “okiełznaniem bestii”. Dopiero po wyłączeniu systemu ESP i na szutrowych nawierzchniach można odczuć masę Qashqaia – swoiste opóźnienie w reakcji na wydawane polecenia. Wszystko to jednak tylko w kontrolowanych warunkach – na wyraźne życzenie kierowcy.
Trudno jednak powiedzieć, dlaczego producent na siłę przypina mu łatkę “miastoodpornego”. Nie dość, że SUV Nissana ma znacznie więcej zalet, które z powodzeniem wykorzystać można w trasie, to jeszcze brakuje mu kilku szczegółów, które uczyniłyby go pełnoprawnym autem miejskim.
150 KM w dieslu Renault
Testowany egzemplarz – w czarnym, aczkolwiek przechodzącym w fiolet kolorze – napędzany jest 2-litrowym silnikiem wysokoprężnym dCi o mocy 150 koni mechanicznych. Jednostka ta – francuskiego pochodzenia – wykorzystywana jest, między innymi, również do napędzania modelu X-Trail. Tam jednak nominalna moc wynosi 170 KM. Większy jest jednak cały samochód. Jak na Qashqaia, 150 KM jest w zupełności wystarczające. W połączeniu z sześciostopniową skrzynią biegów, spisuje się bardzo dobrze, dostarczając tyle mocy, ile trzeba. W każdej sytuacji.
Na trasie 2-litrowa jednostka potrzebuje ok. 6 litrów na 100 kilometrów (pojemność zbiornika paliwa – 65 litrów). To bardzo przyzwoity wynik. W mieście jednak przypomina o sobie niemała waga Nissana – dopiero 8,5-9 litrów oleju napędowego na 100 km to wartości realne. Coś za coś. Nie można narzekać na osiągi – przyspieszenie do 100 km/h trwa niecałe 10 sekund, prędkość maksymalna z kolei niebezpiecznie zbliża się do magicznej granicy 200 km/h.
Wszystko to z napędem FWD – wyłącznie na przednie koła. Tymczasem testowany egzemplarz oferował możliwość dołączenia napędu pozostałych kół (przekształcając Qashqaia w istne 4WD), a także blokady rozdziału mocy (50:50 pomiędzy przednią i tylną osią). O ile w samochodach terenowych opcja ta pozostaje nieoceniona, o tyle w Qashqaiu wydaje się nieco na wyrost.
Komfort dla czworga
Testowany Qashqai wyposażony został ponad miarę. Nie zabrakło niczego. Jest więc jasna skórzana tapicerka, kamera cofania (umieszczona na klapie bagażnika, w związku z czym polecam serdecznie cofanie z otwartym bagażnikiem), nawigacja GPS, dwustrefowa klimatyzacja automatyczna, tempomat wraz z ogranicznikiem prędkości, wejście USB/AUX i panoramiczny dach (szkoda tylko, że niedający się otworzyć). Postarano się o całkiem spory schowek w podłokietniku, co Japończycy momentalnie zrekompensowali sobie relatywnie małym schowkiem przed pasażerem z przodu. Nic dziwnego – kwestia bezpieczeństwa. Powyżej znajduje się przecież poduszka powietrzna.
Przednie fotele – najkrócej mówiąc – urzekają. Ich wygodę nie sposób opisać, zaś możliwości regulacji siedziska kierowcy (włącznie z regulacją w odcinku lędźwiowym kręgosłupa) pozwalają dopasować Qashqaia idealnie do potrzeb.
Z tyłu również jest wygodnie, aczkolwiek nie udało się wyzbyć genetycznej choroby Nissana – niewielkiej ilości miejsca na głowy pasażerów z tyłu. Trzech pokurczów zmieści się bez problemu, niemniej jednak pełnowymiarowe osobniki woleć będą podróż w dwie sztuki w drugim rzędzie.
W innych wersjach
Testowany egzemplarz to – z oczywistych względów – wersja najbogatsza, wyposażona we wszystko, co najlepsze fabryka miała do zaoferowania. Nie wszyscy jednak muszą automatycznie łasić się na całe luksusowe wyposażenie. Najtańsza wersja – z benzynowym 1,6-litrowym silnikiem o mocy 117 KM (jak w modelu Juke) – kosztuje zaledwie 67 tysięcy złotych i tylko tysiąc więcej dopłacić trzeba za system Start & Stop (automatycznie wyłączający silnik na postojach, co prowadzi do sukcesywnych oszczędności paliwa).
Z dodatków warto mimo wszystko zdecydować się na kamerę cofania – bardzo przydatna w mieście, z pewnością ułatwi pokonywanie parkingowych wyzwań. Jak w większości SUV-ów (pod tym względem Qashaqaiowi dużo bliżej do SUV-a niż do hatchbacka), widok do tyłu jest dość mocno ograniczony. Czujniki parkowania powinny jednak spisać się równie dobrze.
Qashqai subiektywnie
Wyniki sprzedaży Nissana zaskakują – trudno było przypuszczać, że model tak “niestandardowy” może radzić sobie tak dobrze. Tygodniowa przygoda z samochodem dowodzi, że to nie była pomyłka. Jakkolwiek z początku niezbyt przychylnie nastawiony byłem do stylistyki “QQ”, Nissan szybko przekonał mnie do zmiany zdania. I to najbardziej mu się chwali – Qashqai szybko zdobywa sobie kolejnych sympatyków, którzy w żadnym momencie nie pozostaną zawiedzeni.
Nissan Qashqai po liftingu to naprawdę przyzwoity samochód w równie przyzwoitej cenie. Koszt testowanego egzemplarza – mimo w stu procentach luksusowego wyposażenia – nie przekroczył 100 tysięcy złotych. To okazja. Stosunkowo niewielkim kosztem nabyć można samochód, który doskonale sprawdzi się nie tylko w mieście, ale także w terenie. Dzięki napędowi na cztery koła, również z dala od jakichkolwiek utwardzonych dróg. I tego właśnie oczekujemy po dzisiejszych samochodach.
Wszechstronności i niezawodności. Japońska konstrukcja, brytyjskie wykonanie i poklask w całej Europie. Co jak co, ale Nissan Qashqai z pewnością zasłużył na wszystkie zaszczyty. “Potomka Kaszkajów*” z czystym sumieniem można polecić. To bardzo udana konstrukcja, która jeszcze przez wiele lat z sukcesami konkurować będzie z europejskimi alternatywami.
* – jakkolwiek design Juke’a to pochodna narkotycznych uniesień brytyjskich projektantów, nazwa Qashqai nie wzięła się z przypadku. To inna forma zapisu słowa “Kaszkajowie”, oznaczającego plemię nomadów pochodzenia tureckiego, zamieszkujących południowe rubieże dzisiejszego Iranu. Tym bardziej dziwi, kto i dlaczego uczynił Qashqaia “miastoodpornym”.