Dzisiaj krótko, bo piątek. A jak to w ten szczególny dzień tygodnia, niewiele jest osób, które jakoś przesadnie chciałoby wysilać swoje zwoje mózgowe, czytając wysoce elokwentne wywody podparte niezbitymi empirycznymi wywodami. Bez znaczenia w sumie na jaki temat. W piątkowe popołudnie człowiek chce czegoś przyjemnego, co jeszcze lepiej nastroi przed nadchodzącym weekendem. I w sumie, żeby nikogo nie męczyć, miałem nic nie pisać. Pojawiła się jednak taka wiadomość, dzięki której dokonałem konstatacji, którą musiałem się podzielić (z radości): NISMO wróciło w najlepszym możliwym wydaniu.
NISMO is back!
NISMO, co prawda, nigdy nie zniknęło, ani nie zbankrutowało. Ta jednak świetna, kojarzona z super sportowymi samochodami, firma, będąca również nadwornym tunerem Nissana, ostatnimi czasy nie miała zbytnio czym się pochwalić. Nie mówię tutaj o wyczynach stricte sportowych, np. w wyścigach 24h. Chodzi mi bardziej o to, co marka NISMO mogła zaoferować do niedawna ‘normalnemu’ konsumentowi, który chciał auto sportowe, ekstremalne, ale jednak drogowe. Tutaj, od czasów poprzedniego Nissana Skyline (model GT-R R34 V-spec), marka nie miała żadnego(!) oficjalnie zmodernizowanego modelu w ofercie.
Porównajmy to do AMG albo do M Gmbh. Nadworne marki, odpowiedzialne kolejno za modernizację Mercedesa i BMW, mają w swojej ofercie po kilka modeli, od aut kompaktowych, po duże SUV’y. A NISMO do niedawna nie miało zupełnie nic. Faktycznie, R34 v-spec, to aktualnie auto legenda. Ale na samej legendzie zarobić się nie da. I to chyba zmusiło szefostwo NISMO do roboty, bo w niedługich odstępach czasu, zaczęli prezentować modele, które pokazały, że NISMO wróciło na sportowo-drogowe salony.
Zaczęło się wszystko od Nissana Juke. Szczerze nie trawię tego auta, przerost formy nad treścią. Zapowiedziano jego sportowy model, myślę sobie ‘ok., może być ciekawie’. Pokazano najpierw model totalnie ekstremalny, nieakceptowalny ekonomicznie, którego wyszło parę sztuk. Potem, pokazano wersję bardziej drogową. I rzeczywiście jest ciekawie, mimo że osiągami auto nie góruje nad konkurencją. Ale 200KM z 1.6 pojemności – jest, zawieszenie ostre jak brzytwa – jest, sportowy wygląd – jest. Więc nie ma do czego zbytnio się przyczepić. Oprócz skrzyni CVT, która nadaje się do skutera, a nie hot hatch’a.
Drugi na stoliki projektantów został rzucony Nissan 370Z. Tutaj trzeba przyznać, że pole do popisu było większe, bo i auto znacznie bardziej sportowe. 3,7L i 350KM to może nie są ekstremalne wartości, ale NISMO w sumie nigdy nie żyłowało silników do granic możliwości. Tu bardziej chodzi o optymalizację, lepsze materiały dla silników (np. kute tłoki i głowica) i perfekcyjne prowadzenie + wyważenie. I typowo japoński wygląd w stylu JDM. To wszystko stworzyło mieszankę, za którą fani japońskiej motoryzacji ubóstwiali NISMO.
A teraz wisienka na torcie: Nissan GT-R by NISMO. Co prawda, jest to dopiero zapowiedź, na którą trzeba będzie jeszcze troszkę poczekać, ale jeśli sprawdzą się zapowiedzi konstruktorów dostaniemy samochód, który przyćmi nie tylko GT-R R34 V-spec, ale również wszystkie supersamochody na czele z Veyron’em, McLaren’em P1 czy Aventador’em. Jakim cudem? 570KM i niesamowicie niska masa dzięki materiałom z włókna węglowego. Jeśli okaże się to tak genialnie skuteczne, jak jest genialnie proste, to będziemy mieli nowego króla nadwornych tuner’ów.
Faktycznie, to są dopiero 3 nowe modele. Ale te 3 nowe modele, po tak długiej przerwie, zwiastują, myślę że nie tylko dla mnie, coś więcej, niż chwilowy powrót. To nie jest dzieło przypadku. W tym wypadku, wniosek może być tylko jeden: NISMO wraca do gry. I chce być kimś więcej, niż producentem lekko zmodernizowanych modeli. NISMO chce pokazać, że japońska myśl motoryzacyjna to nie tylko hybrydy i auta elektryczne. To wciąż technologia, która bije rekordy.