Jeśli się kogoś spytasz, czy ogląda jakikolwiek program motoryzacyjny, to w 99% przypadków odpowie „Top Gear”, nawet jeśli z samochodów potrafi rozpoznać jedynie kolor tego czym jeździ. Jest to program legendarny, nie ma co się z liczbami kłócić – 12,5 roku emisji, 183 odcinki w 22 sezony oraz miliony przed telewizorami podczas premiery każdego kolejnego odcinka robią wrażenie i pewnie przez długi czas kolejny program o takiej oglądalności się nie pojawi. I choć osobiście zupełnie nie potrafię pojąć sukcesu tego programu (czemu dałem upust tutaj), to nie będę walczył z wiatrakami i wmawiał wszystkim, że to ja mam rację. To jest jednak fenomen na skalę światową.

Tak wielki, że po zawieszeniu Clarksona przez BBC, odsunięciu go od programu i fali spekulacji oraz plotek o co może chodzić, zebrało się kilka milionów podpisów, by rzeczony jegomość mógł wrócić na antenę:

I raptem zdałem sobie z czegoś sprawę, a nawet z dwóch rzeczy. To nie programu będzie ludziom brak, a właśnie Clarksona. I to nie programu nie trawiłem, tylko właśnie jego. Z wielu powodów.

Niezaprzeczalna gwiazda…

Jeremy Clarkson był twarzą Top Gear, co do tego nie ma wątpliwości. Między innymi dlatego May i Hammond odrzucili propozycję BBC dokręcenia 22 serii programu do końca – zdawali sobie sprawę, że bez głównej gwiazdy nie daliby rady dokończyć programu. Bo wybaczcie, ale jakoś w solidarność tutaj nie wierzę. Prędzej woleli uchronić swoje tyłki przed krytyką „braku solidarności” niż chcieli Clarksona wspomóc w ciężkich chwilach. A myślicie, że jego pozycja ich nie wkurzała?

No właśnie – nikt nie lubi tych, na których padają światła jupiterów, a na nich pada jedynie cień.

I choć nie mogę negować tego, że Clarkson wykorzystywał swoją niezaprzeczalną charyzmę, to jednak sposób w jaki to robił od pewnego momentu zwyczajnie przestał być smaczny.

…Cham i prostak?…

…czy diabelsko inteligentny facet z równie dużymi jajami, co niewyparzonym językiem?

Jedno i drugie. Bo z jednej strony potrafił zabłysnąć tekstem na skraju geniuszu i bluźnierstwa tworząc reklamę dla VW Scirocco:

Ale z drugiej miał zupełnie nietrafione gagi, które z pewnością były równoznaczne z jego przekonaniami, a nie jedynie były tworzone na potrzeby programu. Przykłady można mnożyć, ale trudno się nie obruszyć na niesmaczne odniesienia do nazizmu, Hitlera, obozów zagłady itp. To jest to, co jako Polak zauważam, a wobec innych nacji tego typu odniesienia również przecież miały miejsce.

Cóż, przynajmniej wiedzę ogólną ma na niezłym poziomie.

…i zadufany gwiazdor

Na tym się skończyło. Na tym, że w końcu producent nie wytrzymał gwiazdorzenia, mieszania z błotem i wywyższania się. No i zdzielenia w twarz, oczywiście.

A z pewnością był to jedynie czubek góry lodowej małych grzeszków Clarksona, które wynikały z jego przekonania o nietykalności. Teraz widać, że nawet kurę znoszącą złote jaja można z piedestału zrzucić.

 

Nikt nie jest nietykalny

I właśnie o to chodzi. My mamy naszego Durczoka, który beknął za molestowanie, a BBC ma swojego Clarksona, który beknął za dziesiątki najróżniejszych przewinień, zaczynając od rasistowskich tekstów, a kończąc na rękoczynach. I choć tutaj skala jest nieporównywalnie większa (bo Durczoka mimo wszystko trudno do autorytetów zaliczyć), to przekaz jest jednak jasny – nie ma osób, których nie da się usunąć. Choćby dawały miliony widzów i miliardy dolarów.

Dlatego nie płaczę za Clarksonem – bo pokazuje to, że nawet największe gwiazdy nie mogą robić tego, co im się żywnie podoba. Można robić z siebie bufona, chama, zadufanego w sobie typa z milionami na koncie, można stać się ikoną, ale w tym wszystkim trzeba znać umiar, trzeba umieć sobie samemu powiedzieć stop.

Zupełnie nie szkoda mi Clarksona – ma to, na co zasłużył. Szkoda mi tylko programu mimo, że go nie lubię.

Clarkson nie potrafił i jest to mój największy zarzut wobec niego – zrobił o jeden krok za dużo, choć podejrzewam, że za uszami może mieć więcej, niż wie opinia publiczna. Bo to co widzicie wyżej równie bardzo jest jego atutami – z całą moją niechęcią do niego i całego programu wiem, że Top Gear był ostatnim bastionem motoryzacyjnego szaleństwa (jakoś nie ufam tym paradokumentom na Discovery Channel). Mimo, że program uważałem za raczej średni i jego popularność brała się po prostu z braku czegokolwiek lepszego, to teraz trochę mi szkoda.

Bo tylko tam nie bano się powiedzieć, że motoryzacja zmierza w gównianą stronę. Że kiedyś będziemy pewnie ścigani za to, że mamy ochotę jeździć jednymi z ostatnich V8, które pozostały na ziemi. Smutna, ale możliwa prawda.