Przymknęła powieki, przykrywając wielkie, niebieskie oczy kaskadą długich rzęs. Jednocześnie prawy kącik ust, niby mimowolnie, podniósł się o kilka milimetrów, jeszcze bardziej uwydatniając kształt jej ledwo zauważalnie przypudrowanych kości policzkowych. Dwoma palcami odgarnęła ciemne włosy tak, bym jeszcze lepiej widział krzywiznę jej smukłej, jasnej szyi.
Wiedziała, że patrzę.
Ja wiedziałem, że Ona się bawi.
Odwróciła się do koleżanek, jednej z nich szepcąc coś na ucho. Tamta parsknęła wymuszonym śmiechem, kątem oka lustrując mnie od stóp do głów, jak to mają w zwyczaju.
Niby niezauważenie, niby mimochodem, ale oceniają. Analizują. Ponoć najpierw patrzą na buty, potem na twarz, dalej oceniają sylwetkę. Parsknięcie jest przykrywką, która ma odwrócić uwagę. Komentują, dyskutują między sobą, wymieniają się spostrzeżeniami. Planują.
Późniejszym wieczorem jedna będzie podtrzymywana przez drugą koleżankę, bo dziwnym trafem niedomogła akurat wtedy, kiedy ten przystojny brunet już z nią tak wyzywająco tańczył. Tamta potem będzie jej to miała za złe, bo przecież nie poszła w takie miejsce po to, by kogoś niańczyć. Jeszcze inna będzie psioczyła, że faceci są tacy sami, wszyscy, co do jednego. Kolejna będzie miała wyrzuty sumienia po tym, jak da się obmacać przypadkowemu facetowi. Ostatnia wda się w szybki numerek, być może romans na kilka dni. Nic zobowiązującego, to nie czasy ani miejsce na poważne decyzje.
Pociągnąłem łyk wody zwilżając osuszone gardło, powoli wzrokiem omiatając ciasną, rozedrganą od ciepłych ciał salę. W palcach obracałem kluczyki samochodu, który zaparkowałem blisko wejścia. Taki tik.
Widziałem, że się patrzy.
Ona nie wiedziała, że się bawię.
Obojczyki. Zarysowane pod powierzchnią skóry to podobno atrybut królewskiej krwi, tak samo jak smukłe nadgarstki. Delikatnie odsłonięte potrafią obiecać potencjalnemu mężczyźnie więcej, niż nawet najbardziej wycięty dekolt. Są swoistym niedomówieniem szepcącym do podświadomości o czymś, czego oczy nie są w stanie zobaczyć. Są obietnicą świadomości, pewności siebie, własnego ciała i osobistej klasy, którą coraz rzadziej można spotkać w tego typu miejscach.
Nie tym razem. Gładka szyja płynnie przechodziła w troszkę zbyt odważny dekolt, co zauważyłem, kiedy już bezceremonialnie spojrzała mi w oczy z drugiego końca baru.
Zero wstydu. Koniec z przymykaniem oczu, z bawieniem się włosami, mimowolnym muskaniem skóry.
Koniec z szeptaniem do koleżanki, która ewidentnie nie pochwalała tego typu zachowań, ceremonialnie wręcz zlizując sól z dłoni, wychylając kolejną tequilę i krzywiąc się od cytryny. Koniec oceniania, decyzja zapadła, nie mam tutaj nic do gadania.
Ja widziałem, że się patrzy.
Ona widziała, że ja się patrzę.
Oboje wiedzieliśmy, że się bawimy. Każde jednak w inny sposób.
Płynnym krokiem, nie bez gracji charakterystycznej dla kobiet, które poł życia spędziły na obcasach, podeszła i z tym delikatnym, trochę onieśmielonym uśmiechem spytała się o drinka.
Najprostszy sposób. Nie ma już podchodów, nie ma słownej gry wstępnej. Na to przyjdzie czas później, bo najpierw chce drinka badając, czy jest w ogóle sens tracić czas.
Jest to też moment, kiedy wyborem dajesz sobie szanse pół na pół – albo trafisz i jest twoja, albo pozamiatane. Nie wchodzi w grę nic banalnego, ale męskie alkohole pokroju whisky też są ryzykowne. Chyba, że będzie to Blood&Sand. Trafia w sedno prawie zawsze.
Trafiło. Na ustach zostały jej drobinki cukru, które aż prosiło się zlizać jednym dłuższym muśnięciem warg, gdyby nie było tak wcześnie. Zamiast tego, widząc mój świadomy wzrok, subtelnie oblizała wargi nie siląc się na zbyt wyuzdane gesty. Na szczęście obyło się też bez zbyt w tym momencie jednoznacznego przygryzienia wargi, kiedy przeszliśmy na rozmowę kto kim jest.
Ona, że lubi się wyszaleć i nie myśleć o obowiązkach z biura.
Ja, że lubię szaleć z kimś i sam sobie jestem szefem z biura.
Ona, że przyszła tu z koleżankami, ale tak naprawdę nie chce teraz ich towarzystwa.
Ja, że towarzystwo zawsze odpowiednie się znajdzie, kiedy się tego chce.
Rozchyliła usta mocniej ściskając dłoń na szklance. Ja schowałem kluczyki do kieszeni spodni.
Ona, że towarzystwo jednej osoby jest często warte więcej niż kilku głośnych głosów na raz.
Ja, że jeden szept potrafi wyrażać więcej niż wiele krzyczących gardeł.
Ona, że jedno gardło potrafi i szeptać, i krzyczeć, jeśli odpowiednia osoba je do tego zmusi.
Ja, że niewiele osób to potrafi.
To ostatnie wypowiedziałem szeptem tuż obok jej ucha. Jej ręka bardzo delikatnie objęła mnie w pasie, jakby nie wiedząc czy to jest już odpowiedni moment. Instynktownie zsunęła ją tak, bym ją poczuł, ale i tak, bym nie mógł uznać tego za coś nie na miejscu.
Spod pochylonej głowy spojrzała na mnie ledwo ukrywając zawadiacki uśmiech. Ten, z którym zawsze mam ogromny problem, niezależnie od miejsca i od kobiety. W połączeniu z oczami, głęboko we mnie wbitymi, tworzą duet od którego ciężko się odwrócić, trudno się w nim nie zamknąć, ciężko z niego nie skorzystać.
Ta zabawa przybierała coraz ciekawszy obrót.
Smukłymi palcami dotknęła mojej dłoni – tej, w której znowu, zupełnie mimo woli, trzymałem kluczyki. To chyba ponad moją świadomość, a może po prostu to, co jest człowiekowi bliskie, stara się podświadomie mieć jak najbliżej siebie.
Nie powstrzymała się. Musiała zadać to banalne, jednoznaczne pytanie, którego w sumie nie chciałem usłyszeć.
Lancer EVO. Tyle usłyszała, może nawet jej coś to powiedziało sądząc po lekko rozszerzonych oczach. Nie musiałem dodawać tego, że jest to EVO VI w wersji RS2, które nawet bez zmian potrafiło być trudne do opanowania. Ten jednak posiadał powiększoną tytanowo-aluminiową sprężarkę, zupełnie wymieniony dolot, wydech od C-TEC’a, nie wspominając o kutej głowicy i kilku innych bajerach, o których mógłbym prawić godzinami.
Ani to jednak czas, ani miejsce by o tym rozprawiać. Ważne, ile długich, chłodnych nocy przy nim spędziłem, by w końcu w noce takie jak ta móc wyjechać i na pustych drogach cieszyć się tym, co wysokimi dźwiękami grało pod maską.
A ja siedziałem przy barze z dziewczyną, która ewidentnie miała ochotę zobaczyć to, do czego kluczyki trzymałem w dłoni, a potem przetestować to, co mam na stałe w innym miejscu na podobnej wysokości. Bez niedomówień, podejrzeń, tej otoczki tajemnicy, która powinna towarzyszyć tego typu domysłom. Tutaj wszystko było zupełnie jasne.
Nałożyłem jej płaszcz na ramiona, kiedy spytała, czy może zobaczyć. Bo lubi samochody, mężczyzn z samochodami, tych, którzy potrafią prowadzić. Jakie to proste – powiedzieć mężczyźnie, który uwielbia swoje auto, że chce zobaczyć jak prowadzi. Potem powiedziałaby, że pewnie trzymam gałkę, że kierownica jest dla mnie jak zabawka, a ona czuje się bezpieczna, kiedy z taką prędkością jadę przez miasto.
Potem byłoby już zupełnie łatwo. Mieszkanie, przytłumione światło, ten trochę zbyt odważny dekolt zamiast delikatnie wystających spod skóry obojczyków. Szybki oddech na szyi, dłonie na plecach, wbite paznokcie kreślące krwawe zadrapania. Przygryzione wargi, sprawne dłonie, zmięte w pośpiechu ubrania. Szepty i krzyk wywołane przez tą konkretną osobę.
Wyszliśmy na dwór. Stał, tuż obok wejścia. Jej natomiast pomogłem zapiąć ostatni guzik płaszcza, uśmiechnąłem się i podziękowałem za rozmowę. Wiedziałem, że rumieniec wychodzący spod przypudrowanych kości policzkowych po chwili zastąpi zdziwienie, tuż po tym, jak się odwrócę.
Wsiadłem do samochodu, po chwili usłyszałem świst sprężarki. Nad tym dźwiękiem pracowałem godzinami, doprowadzałem go do perfekcji. Jak więc mógłbym się cieszyć czymś, co osiągnąłem w kilkadziesiąt minut?