Nie dość, że mózg mi się grzeje przez tą pogodę (34 stopnie, sic!), to jeszcze do tego wszystkiego doszedł mi dylemat blogowy: którą płytą was uraczyć, żebyście, pomimo gorąca, przynajmniej podrygiwali palcem na kierownicy. Niezbyt wiedziałem z jakiego klucza wyjść. Myślałem czy wspomnieć o płycie którą męczę od kilu tygodni – ale skoro pokryła się w Polsce złotem w ciągu bodajże 5 dni, to chyba już każdy ją zna. Więc raczej pojawi się ona na składance samochodowej, która już niebawem zaistnieje na Spotify i którą wam z chęcią udostępnię. Jako ‚Muzyka za kółkiem’, oczywiście.
Drugą opcją była płyta ‘13’ grupy Black Sabbath. W końcu obiecałem, że jakieś ostrzejsze brzmienia się pojawią. A co lepiej by się do tego nadawało niż legendarny zespół wracający po dłuższej przerwie? Więc usiadłem w domu, przesłuchałem i… odpuściłem. Niby wszystko jest ok: charakterystyczne brzmienie zostało utrzymane, Ozzy rzęzi niemal jak za dawnych lat, generalnie nie ma do czego się przyczepić. Mniej lub bardziej oddani fani z pewnością będą wniebowzięci. Ja sam zresztą powinienem być, gdyż ich muzyka to duża część mojego ‘muzycznego dzieciństwa’. Ale jakoś ’13’ przeszła mi koło ucha. Przesłuchałem ją 3 razy i za każdym razem, zamiast się na niej skupiać, łapałem się na szukaniu czegoś innego. Więc jak ktoś jest fanem: niech bierze, jeśli nie – tutaj macie coś innego.

DISCLOSURE

Chłopaków odkryłem zupełnie przez przypadek, jakoś na początku roku. Zajarany byłem wtedy muzyką elektroniczną, nawet coś próbowałem (nieskutecznie) działać w Ableton’ie, przemierzałem YouTube’a w poszukiwaniu czegoś świeżego. W ręce wpadł mi singiel: Latch. Wtedy miał kilka tysięcy wyświetleń, a teraz? Niemal 16mln. Pokaźny skok. Pokazałem znajomym, i jak się okazało, nie byłem jedynym, któremu się spodobało, bo parę tygodni później piosenka zaczęła się pojawiać na fb, a w końcu usłyszałem ją w radiu. Tak swoją drogą, to jest mega satysfakcja, jak znajdziesz coś, co brzmi interesująco, a potem słyszysz to dosłownie wszędzie.

W każdym razie, później pojawił się kolejny singiel (White Noise), co zbiegło się z informacją o tym, że wystąpią w Polsce na Open’er Festival. Fajnie, a mnie akurat ten fakt mega cieszy, gdyż obok mnie, w szufladzie, leży karnet na całą imprezę z polem namiotowym. Jeśli będziecie chcieli się spotkać to dawajcie znać, będę się przypominał.

Muzyka za kółkiem: ‘SETTLE’

I w końcu, 4 czerwca, wydali debiutancką płytę. Dorwałem się do niej raz dwa i się nie zawiodłem. Ok, nie jest to płyta tak genialna, jak nowa płyta Daft Punk (tak, to ta którą bez przerwy męczę), ale nie jest to w sumie jej bezpośrednia konkurencja, mimo tego samego gatunku muzycznego. ‘Settle’, co nie ulega wątpliwości, jest przykładem na to, że chłopaki znaleźli swój własny styl. Nie każda piosenka jest świetna, są takie, które czasem przełączam. Ale ogólnie płyta jest równa i wybija się na tle dość monotonnej ostatnio muzyki elektronicznej. Wyróżnia się przede wszystkim brzmieniem. Jeśli przesłuchaliście ‘Latch’, to wiecie o co mi chodzi. To samo brzmienie, w różnych wariacjach, jest kontynuowane na całym krążku.

Nie zapominajmy, że chłopaki mają 21 i 18 lat. Jeśli wciąż będą robić tak dobrą muzykę, to będę chylił czoła. Póki co chcę ich usłyszeć na żywo ale na składance w mojej SDC ich kawałki to pozycje obowiązkowe, a w szczególności: Latch, White Noise, You & Me, When a Fire Starts to Burn i Tenderly.

Jeszcze jedno: jest to ten typu muzyki elektronicznej, której nie wstyd puścić przy otwartych oknach w samochodzie. Może nie przesadnie głośno, ale jeśli ktoś lubi, to skoro na zewnątrz jest ponad 30 stopni to można to jakoś usprawiedliwić. Aa przechodnie przynajmniej posłuchają czegoś dobrego