Trochę już czasu minęło od ostatniej prezentacji jakiejkolwiek płyty na łamach bloga, ale żeby nie było: nie jest to do końca związane z moim lenistwem. Z przestojem w branży muzycznej raczej też nie, chociaż umówmy się, raczej nowego albumu Seleny Gomez wam proponował nie będę, szanujmy się trochę.

Prawda jest taka, że powody są dwa. Jedno, to ostatnio trochę czasu poświęciłem na szukanie winyli w różnych dziwnych miejscach i dość mocno mnie to zajmuje. W sumie jest to fajna sprawa, bo o ile kupowanie fabrycznie nowych czarnych płyt mija się z celem, to szukanie rarytasów, używek w stanie idealnym jest dość pasjonującym zajęciem. A potem tylko rozsiąść się w fotelu i słuchać. Mega pozytywne uczucie.

Druga rzecz, to złośliwość losu. Ten post miał się pojawić już tydzień temu. Dokładnie tydzień temu, wszystko było pięknie ułożone i dopięte na ostatni guzik. Ale niestety, okazało się, że płyty nie było dosłownie nigdzie i musiałem raczyć się muzyką z radia, gdzie słowo ‘raczyć’ jest więcej niż ironiczne. Jaka to płyta? ‘AM’ od Arctic Monkeys, oczywiście.

Ile można czekać?

Zazwyczaj płyt nie kupuję. Jak wiecie przerzuciłem się na winyle, a w erze muzyki z internetu i serwisów typu ‘Spotify’ kupowanie płyt cd jest zarezerwowane bardziej dla kolekcjonerów. Tutaj sprawa wyglądała trochę inaczej, bo ‘Małpki’ to jakby muzyka mojej młodości (przewrotnie, bo przecież stary nie jestem) i mam do niej sentyment. A po tegorocznym koncercie postanowiłem zrobić wyjątek od reguły, kupić płytę i dopiero wtedy pierwszy raz ją przesłuchać – bez wcześniejszego szukania przecieków, bez odsłuchiwania w internecie. To taki mój ukłon w stronę ich twórczości i wyraz szacunku.

Czekałem więc do premiery, która zbiegła się w czasie w moim wyjazdem do Lublina. Plan był taki, że płytę kupię w Lublinie i będę jej słuchał w drodze powrotnej. Mhm, plan idealny, szkoda że nie wziąłem czegoś pod uwagę: w Lublinie ‚AM’ nie mieli. Po 4 godzinach jazdy z powrotem do domu postanowiłem więc jeszcze wstąpić do centrum handlowego z myślą, że ‘odsłucham sobie w domu’ i wyszedłem jeszcze bardziej wkurzony: nie było ani w Empiku ani w Saturnie.

Pojechałem następnego dnia wieczorem znowu do sklepu. I znowu wróciłem z niczym bo… płyta była już wykupiona. ‘Fu*k my life’ ciągle krążyło mi w głowie, a ja się złamałem, odpaliłem Spotify (namawiany wcześniej przez Adę, zła kobieta!) i odsłuchałem. Jedyny raz.

Ale płytę wciąż chciałem kupić (odnotujcie to). Przesunąłem projekt do kolejnego poniedziałku, kiedy to miałem jechać do Warszawy w interesach i za powrotem wstąpić do Arkadii. Tak, tak, dokładnie: ani w Saturnie, ani w Empiku płyty nie było. Oficjalny statement: ‘rozeszła się pierwszego dnia, czekamy na dostawę’. Tak powiedziała pewna miła Pani, a ja już nie chciałem drążyć, bo i tak bym nic nie wskórał. Hurray, znowu powrót do Łodzi z radiem jako kompanem, zamiast z muzyką Arctic Monkeys. Poleciałem więc do Manufaktury, gdzie w Empiku oczywiście nic nie kupiłem (niech sczeźnie), ale za trzecim podejściem Saturn okazał się górą, i za 44,99 zł dorwałem najnowszą płytę

 

‚AM’  od Arctic Monkeys

Trochę się namęczyłem i naczekałem, nie ma co. Uczucie odzierania z folii wymarzonej rzeczy – za to kartą Master Card nie zapłacisz. Zresztą i tak mam Visę.

Problem w tym, że wiadomo jak to jest z nastawianiem się na coś. Czas się dłuży, a jak jeszcze dojdzie do tego fakt, że wszyscy wokół mówią ci ‘jakie to fajne’, to oczekiwania są coraz większe. A potem jak już się człowiek do tego dobierze, zacznie korzystać to okazuje się, że te oczekiwania stały się tak wygórowane, że ‘to coś’ okazuje się przy nich dość mierne. I nie powiem, bałem się tego. Bo pomimo, że raz ‚AM’ sobie puściłem, to wtedy byłem czymś tak zajęty, że przeleciała mi ona koło ucha. A zbyt dobrze to nie wróżyło.

No ale w końcu miałem ją w ręce. Wykonanie okładki to wszędobylski minimalizm.

Minimalistyczna okładka (tekturowa), minimalistyczna grafika…

 

 

…minimalistyczne zdjęcie (ale mega klimatyczne, więc +)…

 

…minimalistyczna książeczka z tekstami. Ale za  to ostatnie dostają kolejny +, bo te książeczki ostatnimi czasy nie są wcale tak oczywiste.

 

Na płycie ta sama grafika co na okładce. Dla tych którzy nie kojarzą – od takiej linii zaczyna się teledysk singla ‘Do I wanna know’.

Ok., lekkie wstrzymanie oddechu i zaczyna rozbrzmiewać perkusyjny wstęp powyższego utworu. Przesłuchałem całą płytę. I włączyłem ją jeszcze raz. Potem w domu raz jeszcze. I dzisiaj po raz kolejny.

 

I doszedłem do wniosku, że tej akurat płyty nie będę recenzował, nie będę opisywał jaka jest muzycznie, czego w niej dużo, czego mało. Nie był bym obiektywny, bo ‘Małpki’ są dla mnie czymś więcej niż zwykłym rockowym zespołem. Każdemu więc pozostawię ‚AM’ do samodzielnej oceny.

Wspomnę tylko o jednym – pierwsze przesłuchanie mi się niezbyt podobało. Za każdym razem było już trochę lepiej. A ze mną jest tak, że jak coś mi się od razu spodoba, to szybko mi się znudzi. A jeśli zaczyna mi się podobać w miarę poznawania, wtedy jest zupełnie odwrotnie.

Jest to chyba wystarczająco wymowne.