Niby majówka przed nami, niby powinniśmy skakać z radości, że jest zaraz wolne, ale jednak tego czasu nie jest na tyle dużo, żeby totalnie odpocząć. Ja na przykład tej przerwy majowej nie czuję zupełnie bo wiem, że tuż po niej czeka mnie rzucenie 99% sił na pisanie pracy magisterskiej i ostatnie zaliczenia. Jak dołożymy do tego sprawy bieżące związane z pracą zawodową i blogowaniem (a kroją się bardzo fajne rzeczy muszę Wam powiedzieć) to robi się mniej czasu niż obowiązków, więc już teraz głowę mam zaprzątniętą nie tyle tym, jak wypełnić czas wolny, ile jak upchnąć te wszystkie rzeczy w czasie pomajówkowym. Wszystko powinno się udać, ale miesiąc będzie wysiłkowy i obawiam się, że kryzys motywacji jest nieuchronny.
Dla tych, którzy mają podobnie jak ja (a jest ich wcale niemało, kłaniam się szczególnie studentom) przygotowałem dwie historie, które w momencie problemów z motywacją staram się sobie przypomnieć i przekuć w dodatkową porcję pozytywnej energii. Ważna jest przy nich kolejność, ponieważ ta druga historia jest urzeczywistnieniem tego, co zostało opowiedziane w pierwszej. I chociaż tego typu przykładów można pewnie znaleźć więcej, to ten, który znajdziecie poniżej, szczególnie mocno do mnie przemawia.
Historia 1: Motywacja jest w Tobie!
Kiedyś, kiedy byłem jeszcze młodym, nieopierzonym studentem, miałem zajęcia z facetem, który trząsł całym Wydziałem Zarządzania UŁ. Dr. Czarnecki, może komuś to coś mówi, nie ten od GetIn Banku, ale także bardzo doświadczony biznesowo facet. Mieliśmy z nim zajęcia między innymi z Podstawowych Umiejętności Managerskich. Taki przedmiot, który bardzo mocno odnosił się do umiejętności miękkich, które także są przecież w tym zawodzie niezbędne. Tak czy inaczej, zajęcia z nim to był jeden wielki stres, ponieważ mnóstwo pytał i jeszcze więcej wymagał, ale przynajmniej w tym momencie jest to przedmiot, z którego pamiętam chyba najwięcej z pierwszego roku studiów.
Mimo, że każde zajęcia były warte uwagi, to szczególnie jedne zapadły mi w pamięć wyjątkowo mocno. Dotyczyły one właśnie motywacji i już na samym początku wykładu padło z ust wykładowcy kluczowe pytanie: skąd się bierze motywacja?
Oczywiście padały najróżniejsze odpowiedzi. Że motywują nas rodzice do pracy, że społeczeństwo wywiera presję, że pracodawca motywuje nas do lepszych wyników etc. Facet wysłuchał nas spokojnie potakując głową i po dobrych 15 minutach rzucania różnych pomysłów przerwał i powiedział jedną rzecz, która wryła mi się w mózg tak, że chyba zostanie w nim do końca moich dni (nie jest to dokładny cytat, chodzi o zachowanie sensu):
No i kopara w dół. Rzecz totalnie oczywista jak się już o niej człowiek dowie i która zupełnie zmienia podejście do działania. Naprawdę ta krótka wypowiedź wiele u mnie zmieniła, a przede wszystkim sprawiła, że od tamtej pory nie szukam bzdurnych wymówek i kogoś, kto mnie do czegoś specjalnie popchnie. Bo jeśli mnie się nie będzie chciało, to nikt mnie do czegoś nie zmusi. Proste, prawda?
Historia 2: O tym, jak Silverstone stało się celem
Druga historia zdarzyła się całkiem niedawno, wśród osób z mojego dość bliskiego otoczenia. Nie będę przywoływał prawdziwych imion, niech ta osoba pozostanie anonimowa i stanie się po prostu przykładem. Załóżmy, że nasz bohater ma na imię Wiesław. Jest postawnym (swego czasu blisko 120kg przy lekko ponad 190cm wzrostu) facetem, ustatkowanym, z rodziną, na karku ma już około 50 lat. Czyli taki typowy Wiesław, co ma wszystko ułożone i chce niczego więcej, jak spokoju i wieczornego piwa po pracy przy meczu. I ja to rozumiem.
Wiesław ma jednak jeszcze jedną pasję, o której uwielbia opowiadać: F1. Ogląda, mierzy czasy, porównuje statystyki. Taki trochę geek z niego. Co więcej, w swoim domu, w piwnicy, ma komputer. Komputer ten nie jest jakimś totalnym monstrum technologicznym, ot, zwykły blaszak. Jednak co jakiś czas (nie pytałem jak często, ale chyba często) Wiesław siada do tego komputera, podłącza kierownicę i na prawdziwym symulatorze F1 (nie jakieś tam EA, prawdziwy symulator) ciśnie bolidem ile wlezie aż do zmęczenia oczu. I też porównuje czasy, sprawdza na YT jak który zakręt powinien przejechać, kiedy dohamowywać itd. Pełen profesjonalizm.
Pewnie się tego spodziewaliście, że wielkim marzeniem Wiesława, w związku z jego pasją, była przejażdżka bolidem. Niekoniecznie bolidem F1, ważne, by był jednomiejscowy i dawał poczucie zbliżone chociaż odrobinę do tej najmocniejszej maszyny. Wiesław nawet dowiedział się, jakie warunki należy spełnić, by takie marzenie wcielić w życie – zadzwonił do firmy organizującej wyścigi amatorskie na Silverstone. Niestety, Wiesław jest potężnym człowiekiem i 110kg wagi to zdecydowanie za dużo, by wsiąść do bolidu. I co robi nasz Bohater? Idzie do dietetyka, ustawia dokładną dietę i zaczyna ćwiczyć. Wszystko według planu.
I co? Po 5 miesiącach stawia się na tym torze poniżej.
Zaczyna się wyścig. Jest krótki, bo trwa nie więcej niż 30 minut. Wiesław zajmuje 13 miejsce. Ma najgorszą prędkość maksymalną, średnią natomiast najlepszą.
Ale i tak jest z siebie zadowolony. Udało mu się spełnić swoje marzenie, do którego przygotowywał się miesiącami. Mając 50 lat na karku w końcu zebrał się w sobie, przygotował się i pojechał. Na pewno nie będzie to ostatni raz, jest tego pewien.
Wiesław kilka dni temu znowu zamówił sobie przejażdżkę na Silverstone. Jedzie za kilka tygodni. Trochę mu w sumie zazdroszczę, chyba czas zacząć składać na wyjazd na Nurburgring i też się trochę pościgać.
Co warto powiedzieć – Wiesława nikt na ten wyjazd nie namawiał. Co więcej, byli tacy, którzy mówili ‘po co Ci to’. A on się uparł i zrobił to, co chciał. Znalazł w sobie motywację, która parła go do przodu niezależnie od sytuacji. A nie było łatwo. Pewnie większość z Was wie, jak trudno jest zrzucić zbędny balast, jak trudno trzymać się planu przez kilka miesięcy jak łatwo się zniechęcić, kiedy początek przygotowań jest trudny, żmudny, a efektów nie widać.
Ale się udało. Niech to będzie dla was taka przypominajka, że jak znajdziecie sobie jakiś cel, to nikt bardziej Wam nie pomoże w jego osiągnięciu, niż Wy sami.
A ja w takim razie wracam do pisania magisterki. Cel jest, motywacjo – przybywaj!