Całe nasze życie składa się z małych przyzwyczajeń. Wstajesz i automatycznie idziesz zrobić kawę. Idziesz do pracy i kilka razy na wszelki wypadek sprawdzasz, czy zamknąłeś drzwi. Zawsze o 12.00, w porze umownego lunchu, pijesz dokładnie taką samą kawę. Wracasz do domu zawsze tą samą, sprawdzoną przez lata trasą, przy której zawsze staje w tym samym sklepie na drobne zakupy. Przed snem zawsze pijesz wodę, a już leżąc w łóżku najpierw leżysz na brzuchu, potem przerzucasz się na plecy, by po chwili znowu poleżeć na brzuchu. I, co oczywiste, zawsze podwijasz kołdrę, by nie wciągnęły Cię pod łóżko potwory, które niechybnie czekają tam co wieczór.

To oczywiście tylko przykład złożony z przyzwyczajeń kilku osób (aż tak dziwny to ja nie jestem), ale każdy ma jakieś swoje drobne rytuały, których nie zmienia choćby nie wiem co. Z jednego, dość prostego powodu – zaburzenie tych rytuałów dnia codziennego skutkuje wyjściem poza swoją strefę komfortu. Oczywiście mówi się, że aby poznać życie trzeba zrobić krok poza nią, ale jednak to w niej, jak wiadomo, człowiek czuje się bezpiecznie i jeśli nie musi, to woli z niej bez potrzeby nie wychodzić póki nie naładuje baterii na stawianie czoła następnym wyzwaniom (no i patrzcie – jednak na coś przydało się to zaczytywanie w książkach do psychologii). Stąd też życie ułożone podświadomie wydaje nam się może nie najciekawsze, ale właśnie najbezpieczniejsze i najrozsądniejsze.

Dotyczy to każdej sfery życia. Domu, pracy, wyjazdów (tak, tak, dlatego tak lubimy wycieczki organizowane przez biuro podróży mimo tego, że są droższe), gotowania, tańczenia, grania na komputerze, a nawet, nie ma co się śmiać, serio, motoryzacji również.
A że wygoda, dobre samopoczucie i generalnie relaks za kółkiem to podstawa, to te małe motoryzacyjne rytuały mają niemałe znaczenie, choć czasem mogą zakrawać o lekką przesadę to cóż… nikt nie mówił, że wszystko musi się trzymać kupy.

 

Hot dogi i kawa? Tylko na BP!

No cóż, tak mam. Jak jadę gdzieś w trasę to zawsze z premedytacją nie jem śniadania, tylko wyjeżdżam odrobinę wcześniej i jem hot doga z kabanosem, remouladą i keczupem, oraz biorę dużą kawę z mlekiem na BP. Ją jednak wypijam po jakiś 10 minutach w samochodzie kiedy jest już odpowiednio chłodniejsza.

Czemu tak? Bo kawa na BP jest jedyną, jaką jestem w stanie przełknąć z tych oferowanych na stacjach lub w fast foodach. A że BP miałem po drodze na studia jeżdżąc z Łodzi do Warszawy to już tak zostało.

 

Głośność zawsze na tym samym poziomie

Jakoś od zawsze pałałem niechęcią do braku symetrii. Może nie chorobliwą niechęcią, ale zwyczajnie wolę, jak coś można łatwo złożyć na pół i otrzymuje się dwie takie same części.

Tyczy się to też liczb, dlatego wolę, jak głośność jest ustawiona na liczbę parzystą. Nic w tym zresztą dziwnego, wiele osób które znam ma manię wielokrotności piątki w takim wypadku.

Co, jak nietrudno się domyślić, powoduje że jedyną słuszną liczbą jest 10 lub 20, kiedy już razem podróżujemy.

 

Sprawdzanie klamek

Tak jak kiedy wychodzę z domu zawsze sprawdzam, czy zamknąłem auto, tak samo zawsze po zamknięciu auta sprawdzam drzwi kierowcy i ewentualnie pasażera, jeśli ze mną jechał.

Ot tak, na wszelki wypadek.

 

Obejście samochodu

To jest akurat kwestia bezpieczeństwa, która nie tyle powinna być mniej lub bardziej przydatnym przyzwyczajeniem, a po prostu obowiązkiem. Obejście samochodu przed jazdą pozwala sprawdzić, czy jest wystarczająco powietrza w oponach, czy nie ma uszkodzeń lub wycieków.

Skąd się to wzięło? Ano z tego, że kiedyś mało bym nie poharatał felgi jadąc niemal bez powietrza w lewej tylnej oponie. Mądry Polak po (prawie) szkodzie.

 

Czekam, aż zgasną światła

Nie do końca ufam czujnikom i innym elektronicznym systemom, szczególnie tym, które działają bez mojej zgody. Skoro więc po zamknięciu samochodu ciągle świecą się światła, to zawsze czekam, póki nie zgasną.

Wiecie, wolę rano się nie zaskoczyć i nie musieć odpalać z kabli, tak jak już nie raz zdarzało mi się to robić w przypadku Swifta (choć tam była to wina akumulatora).

 

Im niżej, tym lepiej

Po prostu nie lubię siedzieć wysoko. Im bliżej jezdni jestem, tym większe mam poczucie panowania nad samochodem, nawet jeśli jest to odczucie jedynie subiektywne.

Z drugiej jednak strony środka ciężkości nie oszukasz, więc tak – na glebie najlepiej.

 

No dobra, z moich motoryzacyjnych przyzwyczajeń to chyba by było na tyle. Niektóre są dziwne, niektóre całkiem logiczne, ale wszystkie składają się na mój codzienny rytuał.

A Wy, macie jakieś motoryzacyjne przyzwyczajenia?