Co do jednego trudno się nie zgodzić – brak prawa jazdy w dzisiejszych czasach to niemalże kalectwo. Wśród pisania, czytania, rozumienia słowa, minimalnego rozumienia działania komputera i innych podstawowych czynności nabytych wydaje się to być jedna z najważniejszych umiejętności, która może się przydać każdemu w najmniej oczekiwanych okolicznościach. Sami zresztą przyznaliście mi co do tego ostatnio rację, kiedy o tym pisałem. Jesteśmy więc po tej samej stronie barykady.
Słusznie jednak zwróciliście moją uwagę na coś, co trochę z premedytacją pominąłem, a co wręcz lawiną spłynęło w komentarzowych konwersacjach – nie każdy prawo jazdy mieć powinien mimo, że jest to umiejętność więcej niż przydatna. I tym razem również po tej samej stronie barykady staniemy, bowiem z tym stwierdzeniem także trudno jest mi się nie zgodzić.
Co więcej, mam nawet gotowy plan w głowie jak tych co prowadzić nie powinni wyłapać i odstawić na rowery lub do komunikacji miejskiej. Ale po kolei.
Co jest trudnego w jeździe samochodem?
My, faceci, jesteśmy istotami raczej zero-jedynkowymi. To znaczy, że jak mamy coś zrobić, to raczej (czyli w przeciągu jakiegoś bliżej nieokreślonego czasu) zrobimy to od ‘a do ‘z’, ale w międzyczasie nie będziemy robili kilku innych rzeczy dla zaoszczędzenia cennych minut. Nie. Zrobimy, potem przejdziemy do kolejnego zadania, aż wszystko będzie skończone. Bez gruzińskiej nerwowości, za to z dokładnym planem co po czym ma nastąpić. Czyli zupełnie odwrotnie niż u kobiet.
Jest tylko jedna rzecz, która na ten moment przychodzi mi do głowy, w której jesteśmy w stanie robić kilka rzeczy na raz, a jednocześnie zgrywać je w jedną, perfekcyjnie działającą całość – jazda samochodem. Bo prowadzenie samochodu, nie wiem czy zwróciliście uwagę, jest sztuką połączenia ze sobą minimum kilku czynności, które dopiero jak ze sobą zatrybią, to tworzą mogącą się sprawnie poruszać całość. Kilku, niekoniecznie banalnych czynności takich jak:
– operowanie trzema odrębnie działającymi pedałami, z czego są one ze sobą bezwzględnie sprzężone;
– obserwowanie otoczenia za pomocą trzech rozrzuconych w różnych kierunkach lusterek oraz…
-… obserwowanie rzeczywistości poprzez szyby przednią, boczne oraz tylną;
– zmiana biegów skrzyni manualnej (najpopularniejsza opcja);
– obsługa urządzeń pokładowych;
– analiza bieżąca zdarzeń drogowych;
– próba pokonania każdej trasy jak najoptymalniej z uwzględnieniem warunków panujących na drodze;
– rozmyślanie o niebieskich migdałach;
To nie są przelewki, to wszystko trzeba złożyć w jedność, która niemal instynktownie będzie działała w każdych warunkach. A jak dodamy do tego jeszcze zabawianie współpodróżników, to robi się z tego wręcz heroiczna akcja koordynacji wielu czynności.
Sami więc widzicie, że rozkładając to na części pierwsze można uznać, że jest to jedna z najtrudniejszych i najbardziej złożonych czynności, z jakimi musi sobie człowiek radzić.
Wszyscy wiedzą, że egzamin na prawo jazdy jest źle ułożony. Ale czemu nikt nie zwraca uwagi na to, jak w zasadzie trudne jest sprawne prowadzenie samochodu?
A teraz popatrzcie sobie na prawo jazdy – aktualnie zdobyć może je w zasadzie każdy, kto ma skończone 18 lat i nie ma jakiś ekstremalnych ubytków na zdrowiu psychicznym (w sensie zaburzeń uniemożliwiających prowadzenie samochodu) lub fizycznym, choć i to zmienia się diametralnie szybko dzięki rozwijającej się medycynie. Generalnie jednak znakomita większość społeczeństwa może sobie wykupić kurs, przejechać 30 godzin w tę i nazad, odpowiedzieć na kilka pytań, zrobić jazdę pokazową i voila! gotowe, można ruszać na podbój świata.
Wszyscy wiemy, że tymi 30-ma godzinami można się podetrzeć i z pluskiem je spuścić. Można to porównać do stwierdzenia, że po pierwszym roku nauki potrafisz mówić po francusku – no niby dogadasz się z tymi, z którymi chodzisz na zajęcia, ale na głębokiej wodzie we Francji to już więcej niż charczące „ą-ę” trudno by było wydusić. W końcu byś się dogadał, ale co namęczone i ze stresu wypocone to na twojej psychice się odbije.
Ale trening czyni mistrza i w końcu, po tych kilku tysiącach przejechanych km i różnych dziwnych sytuacjach napotkanych na drodze można uznać, że ma się to jakoś opanowane w stopniu ‘komunikatywnym’, idąc tropem lingwistycznych porównań.
Prawo jazdy nie dla każdego
Generalnie. Bo są i tacy, którzy nie wiadomo jakim cudem prawo jazdy zdobyli, a za kółkiem wciąż nie radzą sobie niezależnie od ilości przejechanych kilometrów. Zwyczajnie połączenie tych wszystkich czynności im nie idzie i nie pójdzie nigdy. Przejadą kilka, a może nawet kilkadziesiąt kilometrów, ale po pierwsze dla nich jest to stres ogromny, a po drugie dla innych także kolosalne zagrożenie. Bo wierzcie mi na słowo i to potwierdźcie – nie ma nic gorszego na drodze niż kierowca, który boi się tego, co może zrobić. Delikatna wątpliwość w swoje umiejętności jest cechą chwalebną, ale totalny brak wiary w siebie wskazuje, że taka osoba nigdy za prawo jazdy brać się nie powinna.
Na zupełnie przeciwległym biegunie od tych, co prawo jazdy dopiero co zdali są Ci, którzy prawo jazdy pamiętają jako test, gdzie ‘50 metrów trzeba było przejechać, a potem w prawo skręcić’. Ci bowiem zatrzymali się w erze, gdzie samochód był rzadszym okazem na drodze niźli dyliżans, a prawo drogowe było raczej zbiorem luźnych zasad niż całym konkretnym kodeksem.
Oj, Ci są wybitnie straszni, bo robią co mogą, a w zasadzie okazuje się, że wszystko co robią jest nie tak jak powinno. Co więcej, najczęściej to, że nie mogą wynika nie tylko z niewiedzy, ale także z tego, że zwyczajnie ciało odmawia już posłuszeństwa i te pojedyncze czynności nigdy nie zagrają tak, jak powinny.
Kto więc prowadzić powinien?
Swego czasu, kiedy kolejny dziadek przeleciał mi przed maską w swoim maluchu na prędkości WARP nie zatrzymując się przed znakiem STOP, zacząłem poważnie się zastanawiać co zrobić, by takich osobników wykluczyć z prowadzenia samochodu tak dla ich, jak i bezpieczeństwa reszty społeczeństwa. Bo to, że są zagrożeniem nie ma co poddawać jakiejkolwiek dyskusji.
Są jednak także Ci wspomniani wcześniej, którzy do tego zwyczajnie się nie nadają, choćby nie wiem jak się starali – jak im wytłumaczyć, że jednak rozmijają się z powołaniem?
Zastanawiałem się i zastanawiałem. Długo się zastanawiałem. Prześledziłem wiele różnych opcji. I wyszła mi tylko jedna rozsądna pod kątem ekonomicznym, biurokracyjnym jak i organizacyjnym – należy zmodyfikować egzaminy. Wiem, że to banalne, ale inaczej się nie da.
Moja propozycja co do tego byłaby taka:
– wstępna weryfikacja przed przystąpieniem do szkolenia – sprawdzanie motoryki, kojarzenia, reakcji w sytuacjach stresowych etc.
– weryfikacja podobnych zmiennych w symulatorze po zakończeniu szkolenia, ale przed egzaminami;
– zwiększenie kompetencji instruktorów, którzy wiedzą, czy ktoś się nadaje czy nie..
-… i weryfikacja ich zdania na temat kursanta na egzaminie państwowym.
To jest jedynie zarys, typowy draft. Jestem jednak pewien, że badanie także zdolności reakcji w sytuacjach stresowych pozwoliłoby wyłonić osoby, które zupełnie sobie z tym nie radzą, a powiedzmy sobie jasno – droga to permanentna sytuacja stresowa. Ważne jest jednak to, by to instruktorzy większą odpowiedzialność wzięli za to kogo szkolą i byli pierwszą ‚barierą wejścia’ w świat motoryzacji.
A co z seniorami? To proste, wystarczyłoby przechodzić testy co 10 lat po skończeniu 40 roku życia i co 5 lat, po 60-ce. Wtedy byśmy wyzbyli się osób, które za kółkiem już sobie nie radzą.
Zdaję sobie sprawę, że może to być marzenie utopijne. Nie wyobrażam sobie jednak lepszej weryfikacji umiejętności prowadzenia samochodu niż poprzez cykliczne udowadnianie, że jest się w stanie to robić. Skoro bowiem instruktorzy różnych sportów muszą licencje odnawiać, skoro wykonywanie niektórych zawodów jest związane z ciągłym doskonaleniem pod groźbą utraty uprawnień, to czemu nie jest tak z prawem jazdy?