Mówi się, że facet w życiu powinien zrobić trzy rzeczy: zbudować dom, spłodzić syna i zasadzić drzewo. Co do tego ostatniego nie do końca mam pojęcie o co chodzi, ale podobno ma to jakiś związek z pozostawieniem po sobie czegoś trwałego, a jednocześnie wywodzącego się czysto z natury. Tak czy inaczej, cele te przyświecają mężczyznom od lat i w sumie trudno się z nimi spierać, bo są to raczej rzeczy, do których każdy normalny człowiek dąży – stabilizacja, rodzina, przedłużenie rodu. Normalna sprawa.
Ja co prawda do tego wszystkiego dodałbym jeszcze, że facet musi choć raz w życiu mieć jakieś RWD, ale to powiedzmy jest bardziej indywidualna sprawa. Niektórzy bowiem mogą woleć motocykl, który w sumie i tak jest pędzony na tył, więc jeden diabeł, może pasować.
Załóżmy więc, że są takie sobie cztery życiowe priorytety w życiu znacznej większości mężczyzn. Jakoś podświadomie do tego dążą kierując swoim życiem tak, by w bardziej zaawansowanym wieku poczuć się spełnionymi. W międzyczasie jednak pojawia się tak wiele różnych innych celów, że tak naprawdę trudno jest wyłonić te ważniejsze i mniej ważne. W pewnym momencie każde marzenie czy cel osiąga miano tego najważniejszego, priorytetowego, górującego nad innymi.
A najgorzej jest, kiedy między tymi ważnymi celami, do których z uporem maniaka dążymy często miesiącami, raptem pojawi się jak strzał z shotguna takie marzenie, które zupełnie nie pasuje do tego, co robiliśmy wcześniej. Pojawia się znikąd i nie chce odpuścić.
Znacie na pewno to uczucie, kiedy coś robisz, masz na jakimś punkcie totalną zajawkę, już wiesz do czego tak naprawdę dążysz, kasa jest odłożona, siły na wyczerpaniu, już wiesz, że prawie coś masz i… raptem pojawia się coś nowego. Świeżego. Taka nagła chęć zrobienia czegoś zupełnie naprzeciw temu, co się robiło wcześniej, wyrwania się z okowów postanowienia, które choć przyświeca i z pewnością na dłuższą metę da ogromną satysfakcję, to jednak bywa zwyczajnie nużące.
Tak zresztą jest pewnie ze wszystkim, co robimy przez dłuższy czas. Potrzebujemy odskoczni, by po prostu nie zwariować.
Wiedzcie bowiem, że ostatnio właśnie trwam w takim postanowieniu, a raczej się do niego przymierzam. Znowu zmieniam miejsce zamieszkania, po raz kolejny w ciągu kilku lat. Tak, to bywa nurzące nie móc zagrzać miejsca, to ciągłe uczucie życia na walizkach zawsze siedzi gdzieś z tyłu głowy. Kiedyś sobie jednak założyłem (dokładnie po 3-cim roku studiów), że pokieruję swoim życiem w taki sposób, że kiedy będę miał pewność co do tego co w życiu robię, to w końcu na trochę dłuższy czas zostanę w jednym miejscu. Nie na zawsze, nie na 20 lat – po prostu na trochę dłużej niż na 10 miesięcy, jak to zazwyczaj było. Było to w sumie jedno z kilkunastu postanowień, część większego planu, o którym pewnie Wam kiedyś opowiem.
Teraz wiem, że jestem w takim momencie, że mogę trochę dłużej gdzieś zostać. Wszystko potoczyło się według tego planu, który nakreśliłem sobie te kilka lat temu. Co, tak swoją drogą, każdemu polecam robić i rozliczać się z tego co roku, tego samego dnia od którego się to zaczęło. To daje kopa motywacyjnego jak mało co.
Jestem bliski realizacji kolejnego celu, który na tym moim planie widnieje. Bardzo blisko, mówiąc szczerze są to jakieś 2 tygodnie. Jednocześnie mnie to jara, z drugiej trochę przeraża. Jak każde odhaczenie kolejnego zdania na całej liście planów i marzeń.
I akurat teraz, właśnie w tym momencie, przeglądając forum internetowe właśnie to coś mnie złapało. Nie jest to zwątpienie, nie jest to chęć rzucenia wszystkiego w cholerę, porwania tej kartki papieru gdzie wszystko sobie spisałem i pójście w drugą stronę. Nie. Ale czuję taką przemożną chęć zrobienia czegoś innego, odwleczenia w czasie tego, co jest już tak niesamowicie blisko, co dosłownie czuję już opuszkami palców.
Chęć przedłużenia dążenia do czegoś, co niemal spędzało mi sen z powiek przez wiele ostatnich wiele miesięcy. Wiem, że jest to irracjonalne. Że jest to niepoważne. Ale my, mężczyźni, tak mamy. Kiedy dochodzimy do czegoś, czego pragnęliśmy od dawna, to tracimy grunt pod nogami, bo tracimy cel, który już mieliśmy na horyzoncie. Więc szybko szukamy czegoś, czym możemy to pragnienie zastąpić.
No to znalazłem, cholera. W postaci przepięknej Mazdy MX-5, którą jak tylko zobaczyłem, tak szybko zapragnąłem mieć w swoim garażu. W niej wszystko jest idealne – detale, smak, wyczucie z jakimi zrobione są te modyfikacje. Wszystko jest na swoim miejscu, tak jak lubię.
No i mnie pochłonęło. Przeglądam fora, szukam części, patrzę po ile można już taką kupić, ile powinienem w nią włożyć, by wyglądała tak, jak chcę by wyglądała. W głowie mam już całą listę modyfikacji i wizualizację, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Cały plan powstał w zaledwie kilka minut, wyobrażenie pojawiło się nie wiadomo skąd. I nie chce wyjść.
Ale mimo tego, mimo tego jak to auto jest genialne, nie odpuszczę tego, co zaplanowałem wcześniej. To tylko przeszkoda w realizacji celu. A to, albo podobne do tego co widzicie wyżej, po prostu dopisuję sobie to listy moich celów na przyszłość. Ta znajduje się w rubryce: na następny sezon.