Ostatnio zauważyłem w telewizji wzmożoną ilość reklam nowego Audi A4. I opowiadają tam coś o światłach, coś o tej technologii i nawet może by to do mnie jakoś dotarło gdyby nie fakt, że nie mogę podświadomie przestać doszukiwać się różnic między modelem, który ze sceny właśnie schodzi, a tym, który się pojawia. Serio, trzeba naprawdę wytężyć wzrok, by te subtelne różnice wyłapać. Nie ma więc co się dziwić, że wciąż z tej całej zmiany się nabijam.

Ale może powinienem przestać? Może to taki trend, do którego powinniśmy się przyzwyczaić, bo każda marka będzie starała maksymalnie swoje samochody do siebie upodobnić? Bo wybaczcie, gdybym spojrzał na nowego Mercedesa SL i ktoś by się mnie spytał, co to za auto, to oceniając tylko przód miałbym nie lada problem.

Bo to może być i S Coupe, C Coupe też w sumie, AMG GT tez by to mogło być. Wciąż jedno i to samo. Bliźniaczo podobne światła, ten sam grill z ogromną (czy już nie trochę za dużą?) gwiazdą, pakiet AMG również wygląda identycznie dla każdego modelu.

I choć ten design mi się ogólnie podoba, to teraz mówię głosem wszystkich – potrzeba większego zróżnicowania! Choćby dlatego, że jak ktoś już kupuje auto za 400 tysięcy, to chce, by to było widoczne gołym okiem. Przecież po to to jest.

A tak poza tym to już jest stary, dobry SL, którego jest to bodajże trzeci lifting. Auto jest tak ciężkie jak było, tak mocne jak było, tak luksusowe jak było. Czyli prawdopodobnie jest to jego ostatnie tchnienie przed wprowadzeniem AMG GT w wersji cabrio.

 

Fenyr SuperSport

Znacznie ciekawszą premierą jest Fenyr SuperSport, czyli drugi po Lykanie model pochodzącej z Dubaju marki W Motors. I o ile dane techniczne faktycznie mogą robić wrażenie, bo 900KM z podwójnie uturbionego silnika od Porsche, zmodernizowanego przez RUF’a robi wrażenie, tak samo auto… no cóż.

 

Nawiązując do tego, co pisałem wyżej, to można zrozumieć, że wydając 1,85 mln dolarów (!!) człowiek chce, by widać go było na ulicy z kilometra (bo słychać będzie z pewnością), ale granice dobrego smaku powinny być jednak jakoś zachowane. W tym samochodzie nie ma go bowiem zupełnie, tak samo jak nie było go w Lamborghini Veneno, który z Fenyrem ma pewien wspólny mianownik – zupełny brak linii płynnych, jeno same załamania w każdym, dowolnym miejscu. Czasem wręcz umiejscowione tak, że pojawia się wyraźna wątpliwość o jego sens pod kątem aerodynamiki. W Lambo przynajmniej wszystko było temu poświęcone.

Ale to jest marka z Dubaju, pewnie tutaj ich najwięcej będzie się pojawiało, dodatkowo pokryte złotem i z diamentami na felgach. Co kraj to obyczaj, prawda?

Genesis

A na koniec coś, czego spodziewałem się już od dłuższego czasu i jest to aż trochę dziwne, że Hyundai zdecydował się na ten krok dopiero teraz. Z tego bowiem co mi wiadomo, Hyundai Equus samochodem złym wcale nie był. Może nie tak dopracowanym jak niemiecka konkurencja, nie tak wyrafinowanym, ale raczej przyzwoitym.

Sęk w tym, że to Hyundai. A marki koreańskie przechodzą w tym momencie dokładnie tą samą drogę, co kilkanaście lat temu Japończycy – robią dobre samochody, które niestety nie mają wystarczającego prestiżu, by zaoferować coś, co na stałe znajdzie swoje miejsce w klasie wyższej. Dlatego przecież powstało Infiniti, Lexus i teoretycznie Acura, która jednak poszła trochę inną drogą. Mimo wszystko jest to jednak sprawdzony sposób, by zachęcić klientów do własnej konstrukcji nie zniechęcając ich brakiem prestiżu.

Stąd też Genesis – nowa marka luksusowa, której matką jest rzeczony Hyundai. Są już nawet rendery pierwszego modelu o nazwie G90, któremu w zasadzie nic zarzucić nie można. I kto wie, może i to ma szansę się udać?