Ma czworo drzwi i cztery miejsca na pokładzie. Pod maską – wyłącznie widlaste jednostki ogromnej mocy. Najwolniejszy – do „setki” przyspiesza w 7,7 sekundy. To Mercedes CLS pierwszej generacji. Samochód, który wyznaczył zupełnie nowe standardy.
Mercedes CLS pojawił się na rynku w 2004 roku, kosztując… krocie. Po latach można go kupić za… krocie. Tak, nawet egzemplarze z samych początków produkcji wyceniane są wciąż na ponad 50 tysięcy złotych. Jak by nie patrzeć, CLS to droga zabawka. Zarówno pod kątem zakupu jak i późniejszej eksploatacji. Niemiecki producent zadbał o to, by żadnemu z zastosowanych przez niego rozwiązań nie dało się przypiąć łatki „kompromisowego”.
Silniki w Mercedesie CLS pierwszej generacji (C219, w odróżnieniu od nowszej mianowanej C218) to wyłącznie widlaste jednostki, przy czym najmniejsza – 3,0 V6 – ma ponad 230 KM. Najmocniejsza – w wariancie CLS63 AMG – to aż 6,2-litrowe V8 o mocy 514 koni mechanicznych. To zapowiada sprint do „setki” w zaledwie 4,2 sekundy. W niemal pięciometrowej limuzynie!
W ofercie znalazł się również diesel – to dobrze znane 3-litrowe V6 o mocy 224 KM, rozpędzające CLS-a od 0 do 100 km/h w dokładnie 7 sekund.
By nie zmęczyć zbytnio kierowcy, Mercedes oferował wyłącznie automatyczne skrzynie biegów 5- oraz 7-stopniową, a napęd przenoszony był na tylne koła. Wariantu 4×4 nie stosowano. Sam CLS C219 miał być nie tylko szybki, ale i komfortowy. W związku z tym w zawieszeniu pojawiły się najdroższe rozwiązania – układy wielowahaczowe, a w wielu wersjach również w pneumatyczne miechy pozwalające dopasować ustawienia zawieszenia do aktualnych potrzeb.
W 2008 roku Mercedesa CLS poddano faceliftingowi. Model upiększono przede wszystkim wizualnie – pod innymi względami zmieniło się raczej niewiele. Zadebiutowały lampy wykonane w całości w technologii LED, zmieniono końcówki układu wydechowego. Ot, czysta kosmetyka.
Producent podaje, że 272-konny Mercedes CLS350 powinien palić średnio ok. 9,3 l/100 kilometrów. Na podstawie tego łatwo wywnioskować, ile będzie spalał w rzeczywistości. Ale czy ogromne rachunki na stacjach benzynowych to jedyne zmartwienie właścicieli CLS-ów?
Między Bogiem a prawdą, spalanie jest akurat jednym z najmniejszych zmartwień – osoby, które muszą liczyć się z pieniędzmi, na CLS-a raczej się nie decydują. W silniku wysokoprężnym warto zwrócić uwagę na stan układu wtryskowego oraz filtra cząsteczek stałych, a także na turbosprężarkę. Z kolei w silnikach benzynowych sprzed faceliftingu pojawiają się problemy z łańcuchem rozrządu. Zawodzi 7-stopniowa skrzynia biegów. Zużyte pneumatyczne zawieszenie to finansowa skrzynia bez dna. Poza tymi rzeczami w CLS-ie zawodzą głównie drobiazgi, a i to nieczęsto.
Pytanie brzmi zatem: czy Mercedes C219 to dobra inwestycja?
Na nowszą generację (C218) trzeba wyłożyć przynajmniej 100 tysięcy więcej. W salonie – przynajmniej 200 tysięcy więcej. Odniesienia nie ma więc żadnego. Mercedes CLS to kosztowna zabawka. 4-drzwiowe coupe o długości niemal pięciu metrów to nie samochód dla typowej polskiej rodziny. I nie tylko ze względów finansowych.
Te ostatnie w przypadku CLS-a przedstawiają się podobnie jak w przypadku większości innych produktów Mercedesa (przynajmniej z nieco wyższej półki) – tj. im więcej zaoszczędzisz przy zakupie, tym więcej wydasz na serwisowanie i eksploatację. Lepiej wydać więcej na początku i cieszyć się bezawaryjnym samochodem niż „przyoszczędzić” a potem niemal zamieszkać w serwisie. Tylko że to oznacza, że CLS-a nie kupi się już za 50 tysięcy złotych, a za dwa razy więcej, co powinno zniechęcić większość „aspirujących posiadaczy”.