Wyobraźcie sobie motoryzację oczami księgowych – jak najtańsze materiały, formy proste do granic absurdu, ponieważ każde zagięcie blachy potęguje koszty, możliwie duża ilość części wspólnych nie tylko między modelami marki, ale także między samymi markami, ograniczenie cech charakterystycznych do totalnego minimum. Wszystko, co tylko się da sprowadzone do jak najniższych liczb w celu potęgowania zysku.
Tak by to mogło wyglądać, gdyby nie Ci ludzie, którzy szeptanie księgowych do ucha o wysokich kosztach mają w głębokim poważaniu i po prostu robią swoje. Bez nich motoryzacja byłaby równie interesująca co projektowanie żelazek – niby coś w sobie mają nowego, ale w gruncie rzeczy to i tak jedno i to samo.
Jest to jednak gatunek na wymarciu, więc warto na nich chuchać, dmuchać i brać wszystko co stworzą, cokolwiek by to nie było.
Z takiego założenia musieli wyjść w zarządzie Mazdy, kiedy 40-osobowej grupie zapaleńców pozwolono kontynuować prace nad silnikiem rotacyjnym, popularnie zwanym silnikiem Wankla. A mówiło się przecież ostatnimi czasy, że to, co było zamontowane w modelu RX8 jest zupełnym maksimum tego typu konstrukcji. Ponoć nie dało się przeskoczyć kwestii zużycia paliwa oraz redukcji spalin, które dla tego typu silników są piętą achillesową.
Cóż. Minęło bodajże 7 lat. Salon samochodowy w Tokio. A na nim prezentacja samochodu, którego żadna włoska marka by się nie powstydziła:
Musicie przyznać, że jest na co popatrzeć. Proporcje idealne, długi przód, ale widać, że to Mazda. Z miejsca się zakochałem.
Ale pal licho to, jak to auto wygląda. Pod maską pracuje już dopracowany silnik Skyactiv-R, czyli nic innego jak nowa wersja silnika wankla, o której mówiło się przecież, że nigdy ma nie powstać.
O, takiego wała, rzeczy niemożliwych nie ma.
Mazda RX9, bo tak najprawdopodobniej model będzie się zwał (musi tak być, innej opcji nie widzę) będzie strzałem w 10-kę. Będzie kontynuowała legendę silnika, który ma prawdopodobnie najlepsze przełożenie pojemności na moc. Silnika wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju. Cieszę się jak dziecko.
Yamaha Sports Ride
To też jest zresztą całkiem dobre. Otóż Yamaha, co by nie mówić znana z produkcji motocykli i sprzętu audio wszelkiej maści (o tym wiem, choć pewnie robią jeszcze dziesiątki innych rzeczy), postanowiła wskoczyć w coś, czego do tej pory nie robili zbyt często, przynajmniej według tego co wiem. Owszem próby były, ale zazwyczaj raczej mizernej jakości i poza tą mizerność nie wystające niczym szczególnym, jeśli chodzi o ich własne konstrukcje. Choć PoGood wspominał, że to oni stoją za projektem Hondy S2000, więc coś tam na ten temat z pewnością wiedzą.
A tutaj proszę bardzo – na salonie w Tokio Yamaha zaprezentowała model Sports Ride, który ma konkurować z MX-5’ką, ba, nawet ma być lżejsza i mocniejsza. Tak czy inaczej, ma to być mały roadster o niemałej mocy i fajnych właściwościach jezdnych, z silnikiem umieszczonym centralnie i zwinności godnej Caymana.
Nie wiem jak Wy, ale ja nie mam nic przeciwko. Takich małych samochodów z silnikiem centralnie nie było chyba od czasów Toyoty MR2, więc najwyższy czas to nadrobić. Problem może się jednak pojawić w kwestii serwisowania, ale gdyby tak się z jakąś inną marką dogadać, stworzyć wspólny projekt czy coś… to by mogło mieć ręce i nogi.
Zamówienie złożyłbym nawet i jutro.
Lexus LF-FC
A na koniec coś z półki najwyższej. Lexus bowiem doszedł do wniosku, że ich flagowa limuzyna nie do końca jest w stanie konkurować z niemiecką trójką klasy najwyższe, więc zapodał coś, co jest (a jakże) tak modnym połączeniem coupe i limuzyny.
Przyznać musicie, że proporcje ma to całkiem zacne, nawet te idiotyczne, wszędobylskie załamania karoserii tak charakterystycznie ostentacyjne dla obecnych Lexusów nie robią jakoś strasznie negatywnego wrażenia.
Ale jak sobie spojrzymy na środek, to… no właśnie. Nie ma nic. Dotykowego ekranu brak, przycisków brak, generalnie duży brak. Bo Japończycy tak sobie wymyślili, że auto sterowane gestami to dobry pomysł.
No, może i dobry do momentu, kiedy wymachując rękami grzmotniemy w drzewo.
Albo wyobraźcie sobie sytuacje, że komar wpadł do samochodu, machacie, odganiacie go, a tutaj auto samo zmienia ustawienia nawigacji i zamiast w domu lądujecie gdzieś pod wschodnią granicą. Ubaw po pachy normalnie.
A poza tym zwykłe przyciski są fajne, nie wiem czemu każdy na siłę chce się ich pozbyć. Nie ma nic lepszego jak dobre ‘kliknięcie’ mechanicznego przycisku.