Chyba każdy miał kiedyś taką rzecz, którą lubił jakby z automatu, podświadomie. To jest taki dziwny rodzaj sympatii, bo dotyczy on zazwyczaj rzeczy, które obiektywnie nic w sobie ciekawego nie mają. Zazwyczaj są wątpliwej urody, mają kiepską funkcjonalność, generalnie w żadnej kategorii nie są najlepsze. Ale mają to ‘coś’, co sprawia, że je lubimy, nie próbując nawet dociekać, czemu w zasadzie tak jest. Czasem wynika to z doświadczenia, czasem jest to związane z jakimś miłym wspomnieniem, różnie bywa.

Bardzo często jest tak z markami samochodów. Weźmy np. jakiegoś taksówkarza i załóżmy, że ma na imię Zbyszek. Otóż Pan Zbyszek odkąd zaczął pracować, to zawsze jeździł Passatem. Po 800 tys. przejechanych kilometrów przyszedł jednak w końcu czas, żeby tego ukochanego Paska B2 zmienić na coś innego. Cud, że to auto jeszcze jest w stanie się poruszać. I co kupi Pan Zbyszek? Nowego Passata. Nie jest on przecież najlepszy w swojej klasie. Jest przyzwoity, ale każdy, kto chociaż trochę ogarnia kwestie motoryzacyjne wie, że za te pieniądze można kupić coś lepszego, ciekawszego, mocniejszego. Ale Pan Zbyszek tak kochał poprzedniego Paska, że choćby ten nowy był ewidentnie najgorszy od konkurencji, to on i tak go weźmie. Bo ma dobre wspomnienia z poprzednim i koniec, kropka. Nie przekonasz go.

Przykłady można mnożyć. Mam na przykład znajomego, który nie kupi sobie innego samochodu niż Saab. Marka już nie istnieje od pewnego czasu, a z pewnością nie tworzy aktualnie nic, na co można by zwrócić uwagę. Miał 40 tys. zł, mógł kupić cokolwiek. I kupił kolejnego Saaba, 9-3 Aero. A na pytanie ‘czemu Saab’, wzruszył tylko ramionami i powiedział ‘bo jakoś je lubię’. Więcej nie pytałem, nie było sensu. Zresztą fajne jest to auto, więc nawet się tak bardzo nie dziwię.

Ja też mam coś takiego. Nie mylcie tego z moim garażem marzeń – ten akurat jest równie irracjonalny, co przemyślany i żaden samochód, który się w nim znajduje, włącznie z Evo IX, nie jest dziełem przypadku. Natomiast jest rodzaj samochodów, które obiektywnie są idiotyczne, dość brzydkie, w Polsce w zasadzie niespotykane. A ja, odkąd pamiętam

Lubię pudełka

Czyli te samochody japońskiej produkcji, które wyglądają jak zminiaturyzowane autobusy, a tam się taki rodzaj mówi: minicar. Trudno się nawet jakiegoś konkretnego kształtu i finezji w nich doszukiwać, bo wszystkie, jak jeden mąż, wyglądają jak wyciosane z jednej bryły metalu. Dodano tylko jakieś proste światła, lusterka, zaaranżowano jakoś wnętrze i już. Więc dla przykładu, Daihatsu:

I do tego identyczna Honda N:

No i jak zwykle najbrzydsze Subaru Lucra. Nie wiem jak oni to robią, że każde auto, jakie wypuszczają, jest tak niemiłosiernie okropne. Wybitny talent, trzeba przyznać.

Pewnie jesteście zdziwieni, czemu akurat minicary mi się podobają. Też nie wiem. Ale podobała mi się też kiedyś Multipla, więc nie ma czemu się w zasadzie dziwić.
One są identyczne, są brzydkie, małe, ale po prostu mają to coś. Może chodzi o to, że są zrobione z pomysłem i dopasowane do realiów japońskich miast, może dlatego, że są totalnie inne od europejskich małych samochodów. I mają zazwyczaj przesuwane drzwi. Czyli jednak da się to zrobić dobrze w małym samochodzie, Peugeot może się uczyć. A ja lubię przesuwane drzwi w takich samochodach.
W tym wszystkim bym się doszukiwał sensu. Dlatego też, zanim kupiłem Swifta, myślałem o Fiacie Qubo, bo było takie inne od całej gamy małych samochodów i do tej pory też mi się podoba.

Nie ma jednak sensu dochodzić do tego, czemu. One dla mnie są fajne i koniec, kropka. Tak jak dla Pana Zbyszka fajny jest, o zgrozo, Passat. No nie wytłumaczysz.