Lexus to marka, która na polskim rynku nigdy nie była szczególnie popularna. Niedawne zatrudnienie Pawła Małaszyńskiego w roli jej ambasadora nie tylko nie pomogło w popularyzacji “luksusowej Toyoty”, ale i niejednemu mocno ją obrzydziło. Można jednak sięgnąć pamięcią wstecz do czasów, kiedy Lexus i Małaszyński nie mieli absolutnie nic wspólnego. Do czasu, kiedy Lexus GS debiutował na rynku.Był rok 1991, ale zarys samochodu od dobrych kilku lat wędrował pomiędzy studiem projektowym Giugiaro i deskami kreślarskimi japońskich inżynierów. Zamysł był prosty i jakże… współczesny. |
Chodziło o to, by okroić samochód ze wszystkich możliwych opcji do wyboru, detali zewnętrznych i tych smaczków, o których miłośnicy motoryzacji potrafią rozmawiać całym godzinami. Lexus GS miał być ukłonem w stronę Europy, ale przyświecała mu (niedosłownie, rzecz jasna) amerykańska filozofia “można mieć Lexusa w dowolnym kolorze, pod warunkiem że będzie to kolor czarny”. I tak się też stało – pierwsza generacja monumentalnego Lexusa nie pozostawiała wiele wyboru. Co nie znaczy bynajmniej, że oferowała mało.
Dużo stali, dużo masy, dużo mocy
Lexus GS300 I – fot. Wikipedia
Narysowane przez Italdesign nadwozie wyraźnie odwołuje się do amerykańskich krążowników szos. Proste, a przede wszystkim długie linie i delikatne zaokrąglenia momentami przywodzą na myśl bardziej okręt niż samochód. Wymiary też są bez mała transatlantyckie – 495 centymetrów długości to wynik nieczęsto spotykany. Zemścił się wagą – 1720 kilogramów w najlepszym wypadku to masa, którą trzeba jakoś rozpędzić. Do tego zadania angażowano jeden z trzech silników do wyboru. Największą popularność zyskało wolnossące 3,0 z sześcioma cylindrami w układzie rzędowym na pokładzie (silnik 2JZ-GE). Oferowało 226 koni mechanicznych i przyzwoite osiągi (poniżej 9 sek. do 100 km/h) z zachowaniem jeszcze znośnego spalania. Radość z posiadania dużej mocy i napędu na tylne koła tłumiła czterostopniowa skrzynia biegów z opcją – wypada oddać Lexusowi sprawiedliwość – przełączenia w sportowy tryb pracy. Lexus GS, przynajmniej w pierwszej generacji, sportowy jednak nie był.
Alternatywę dla najpopularniejszej jednostki napędowej stanowił również 3,0-litrowy silnik (2JZ-GTE) wyposażony w dwie turbosprężarki, dzięki którym wykres mocy sięgał aż 276 KM. Wersja ta była jednak limitowana i nabycie jej możliwe było wyłącznie w specjalnych – “ekskluzywnych” – salonach w Japonii. Z czasem do gamy silnikowej dołączył jeszcze 4,0-litrowy motor V8 (1UZ-FE) z mocą zdławioną do 250 KM, ale za to z napędem na cztery koła.
I dużo kosztów!
Lexus GS300 – produkowany od 1991 roku
Aby Lexus GS300 (3,0Q) zadowolił się 14 litrami benzyny na 100 kilometrów trzeba traktować go z dużym wyczuciem. Jazda bez dłoni na drżącym z obawy portfelu to kolejne 3 litry na rachunku. Cykl miejski i – od czasu do czasu – sprawdzenie, czy żaden z 226 koni mech. nie poszedł przedwcześnie spać – 20 litrów i więcej. To nie są małe ilości, ale pamiętać trzeba, że kiedy pierwsza generacja GS wchodziła na rynek, zupełnie inaczej patrzono na realia paliwowe. Ropa – a w konsekwencji także benzyna – kosztowała wiele mniej, a silniki nie musiały być tłamszone bez litości, byle sprostać wymaganiom ekologów. Zatankowanie do pełna – 80 litrów – nie wywoływało też u nikogo palpitacji.
Ale paliwo to początek kosztów. Sam zakup nie jest drogi – 6-7 tysięcy złotych, w szczególnych przypadkach kilkanaście, to jak na Lexusa bardzo mało. Ponieważ jednak egzemplarzy w Polsce jest bardzo niewiele, trzeba liczyć się z koniecznością wyboru “mniejszego zła”. A koszty doprowadzenia auta do stanu używalnego małe nie będą – niektóre części są horrendalnie drogie, a znaczek na masce raczej nie skłoni żadnego rozsądnego mechanika do zaoferowania dodatkowego rabatu. Na szczęście jednak Lexus GS300 pierwszej generacji mimo upływu lat psuje się rzadko. Można powiedzieć, że z wiekiem radzi sobie bardzo przyzwoicie, aczkolwiek domeną 212-konnego silnika jest duży apetyt na olej. Po przejechaniu mniej więcej 150 tysięcy kilometrów (a chyba nikt nie wierzy, że uda mu się kupić 20-letnią limuzynę z mniejszym przebiegiem) konieczne staje się regularne uzupełnianie oleju silnikowego.
Lexus co się zowie
U początków produkcji za Lexusa GS300 trzeba było zapłacić ok. 38 tysięcy dolarów. W zamian otrzymywało się bardzo komfortową limuzynę z nieszczególnie, co ciekawe, dużym wnętrzem. Nawet w standardzie nie brakowało jej wyposażenia – pełna elektryka lusterek, siedzeń, a nawet regulacji kierownicy, elektryczny szyberdach, automatyczna klimatyzacja, zmieniarka na 12 płyt CD, tempomat, skórzana tapicerka i wykończenie z prawdziwego drewna orzecha wspaniale kontrastowały z… boleśnie nudną, wręcz ordynarną deską rozdzielczą.
Środkowa konsola pierwszych Lexusów GS niewiele tylko ustępowała absolutnemu mistrzowi brzydoty – Mitsubishi Carisma.
Dzisiaj zakup GS300 z lat 1991-1996 to inwestycja ryzykowna, która z pewnością okupiona zostanie sporymi nakładami gotówki. Jest to jednak zarazem jeden z najtańszych sposobów na wejście do elitarnego bądź co bądź grona posiadaczy Lexusów. I nawet jeśli faktycznie to “tylko Toyota z innym znaczkiem”, to wrażenia gwarantuje zupełnie inne. Zdecydowanie lepsze. I dlatego Lexusem – jeśli nie kupić – warto przynajmniej się przejechać. Żal będzie wysiadać.