W sumie to nawet się cieszę, że mój poprzedni wniosek: ‚Zasada #1: jak Cię widzą, taki Ci upust dają’ wywołał jakieś poruszenie, bo widzę, że moje motoryzacyjne przemyślenia nie przechodzą bez echa. I równie dobrze, że nie była to reakcja w stylu ‘masz 100% rację, za twoimi radami skoczę w ogień’ –  dobrze mieć jakąś przeciwwagę. Wnioski mają to do siebie, że jeśli nie są oparte na grupie badanych 10 000 + osób, to wkrada się do nich pierwiastek przypuszczeń, uprzedzeń, domysłów i innych nieobiektywnych myśli. Ale to, że nie są one zupełnie obiektywne, nie znaczy, że są błędne. Po prostu nie będą one dotyczyły dokładnie każdego napotkanego przypadku, ale jak wiadomo – każda reguła ma swoje wyjątki.

I może tego się trzymajmy. Ja będę się upierał, że moje wnioski wynikają z przebytych doświadczeń i nie są wyssane z palca. Że najpewniej spełnią swoją rolę w momencie, kiedy będziecie kupować samochód u dealera. Ale tak jak wspominałem wcześniej, nie zagwarantuję wam, że za każdy samochód zapłacicie 20% mniej, bo od zbyt wielu personalnych i interpersonalnych czynników to zależy. Nie będę gwarantował ostatecznego sukcesu, bo byłoby to wierutne kłamstwo, a w końcu ten blog ma być do bólu szczery. Ale skoro u mnie to zadziałało, to czemu miałoby nie działać w innych wypadkach?

Zasada #2: Z kim przystajesz, taki rabat dostajesz

Ok, skoro już udało się naprostować pewne nieścisłości, to przejdę do rzeczy. Wiem już na pewno, że przyjście ubranym porządnie, ale nieprzesadnie, może przynieść wymierne korzyści. Tak jest, kiedy do salonu sprzedaży przychodzimy w pojedynkę. Wtedy wszystko jest w naszych rękach, tu się liczy zasada #1 + nasze umiejętności negocjacyjne (o czym będzie w innym poście).

Sytuacja trochę się komplikuje, kiedy będziemy kupować auto nie tylko dla siebie, ale użytkownikiem będzie też np. żona. Ewentualnie to auto ma być dla niej, a jak wiadomo, większość kobiet zna się na motoryzacji tak jak faceci na kolorach, więc potrzebują pomocy przy wyborze (jeśli któraś z czytelniczek się zna, składam pokłony). Ok, więc idziemy do dealera. I tutaj w grę wchodzi zasada #2: z kim przystajesz, taki rabat dostajesz.

 

Nie chodzi tutaj bynajmniej o to, jak prezentuje się osoba z którą idziemy wybierać samochód. To pozostawmy zasadzie #1. Chodzi mi bardziej o to, że osoba nam towarzysząca powinna być równie zainteresowana tematem jak my i przynajmniej starać się coś wnosić do konwersacji. Wystarczą najgłupsze pytania typu: ‘Czy kolor czerwony jest dostępny? Czy tylko rubinowy?’. Skąd taki wniosek? Z tego co zaobserwowałem, jeśli sprzedawca widzi zainteresowanie z obu stron, jest bardziej skory do rozmowy i negocjacji. A poza tym wiadomo: co dwie głowy to nie jedna, więc może się okazać, że jeśli my o czymś zapomnieliśmy, to ta 2ga osoba sobie o tym czymś przypomni i sprzedawca nas nie przytnie (czyt. nie zedrze z nas więcej kasy).

 

 Auto dla kobiety

Sytuacja w której negocjujący o czymś zapomniał i druga osoba musiała ‘przejąć pałeczkę’, zdarzała mi się już niejednokrotnie. I to jest idealne wyjście z sytuacji, szczególnie jeśli 2 osoby w miarę się na rzeczy znają. Gorzej, jeśli idziesz negocjować mając przy boku partnerkę: tutaj należy przeprowadzić instruktaż co ma robić, o czym się sam na sobie przekonałem

Sytuacja wyglądała następująco: tata chciał zrobić mamie prezent i kupić nowy samochód. Różne opcje wchodziły w grę, tym razem mieliśmy jechać do salonu Audi, ale że coś mu wypadło to musiałem jechać sam. A że samemu średnio mi się chciało to zabrałem Adziową ze sobą. Pojechaliśmy z założeniem, że negocjujemy cenę, tak, jakby miało to być auto dla niej. Weszliśmy do salonu, pokręciliśmy się, postaliśmy przy Audi A1 i jak sprzedawca nas wyhaczył przeszliśmy do sedna. Początkowo wszystko szło pięknie. Przez pierwsze 15/20 minut. Póki moja kobieta się nie znudziła i przestała się w ogóle interesować tym co się dzieje. Co sprzedawca skrzętnie zauważył i rozmowa zaczęła iść jak po grudzie. Jeśli padały jakieś pytania dotyczące wyposażenia czy wyglądu, co powinno być dla kobiety ważne, padały zdawkowe odpowiedzi, które niewiele wnosiły. Sam próbowałem ratować sytuację, robiąc dobrą minę do złej gry: że się aż tak nie zna, że przejrzymy jeszcze opcje w domu, że wracamy z innego salonu i jesteśmy już troszkę skołowani. Na niewiele się to zdało, bo rozmowę zakończyliśmy po 25 minutach z obietnicą przesłania oferty w kilka dni.

Czekałem około tygodnia i oferta nie powaliła. Nie zdziwiłem się, po takiej rozmowie wiele się już nie spodziewałem. Do sprzedawcy w Audi nie mogę mieć zastrzeżeń: potem jeszcze dzwonił, dopytywał i generalnie kontakt mailowy mieliśmy. Ale wiedziałem dobrze, że można było wycisnąć z tego znacznie więcej. A finalnie i tak wybraliśmy inne auto.

Ale jaki z tego wniosek? Zwracajcie uwagę na to, z kim jedziecie kupować samochód. Jak jest to osoba, która się zna, to nie ma problemu. Będziecie się uzupełniać i jak dobrze pójdzie, to przyciśniecie sprzedawcę do muru, by zaproponował wam najlepszą możliwą ofertę. Ale jeśli to wy jesteście tą osoba która się zna, a ta druga… no, powiedzmy, że nie jest aż tak zafascynowana, to serio, poświęćcie trochę czasu, usiądźcie i przed wizytą u dealera porozmawiajcie. O oczekiwaniach, o ewentualnych sugestiach, o tym jaką wizję auta macie. To zaoszczędzi takiej sytuacji jak ta powyżej przedstawiona, w której ta 2ga osoba już nie ma nic do dodania, a wy nie wiecie o czym macie mówić, bo nie do końca znacie oczekiwania. A to jest woda na młyn dla sprzedawcy, żeby wcisnąć wam coś czego nie potrzebujecie albo podwyższyć cenę za jakąś niby fajną duperelę. Jasne, decyzji nie podejmuje się od razu w salonie, ale różnie to bywa, lepiej dmuchać na zimne.

Więc podsumowując: zawsze dobrze się przygotowujcie do rozmowy. To, że wy się znacie, może często nie wystarczyć, a wiedza 2giej osoby, nawet wyuczona, pomoże oszczędzić ciężkiej rozmowy ze sprzedawcą.

A tak swoją drogą, wspomniałem o tym, ze to nie był jedyny salon w którym wtedy byliśmy. Ale o tym w następnym poście z cyklu: ‘Kupowanie w salonie’.