Jakoś tak się ułożyło, że do tej pory miałem już nie raz okazję brać udział w wyborze samochodu. Zazwyczaj były to samochody osobowe, dwukrotnie też małe samochody dostawcze. Parę razy pomagałem wybrać samochód ojcu (który notabene zaraził mnie pasją do motoryzacji), czasem też był to samochód dla mamy, potem już kupowałem samochód dla siebie. Zdarzyło się też pomagać przy wyborze jakiemuś wujkowi czy kumplowi. I jak na początku tylko przeglądałem katalogi i coś tam wspominałem ‘dorosłym’, to parę lat później miałem okazję współnegocjować warunki kupna samochodu, aby na sam koniec samemu podjąć decyzję. Jak widać trochę się tego zebrało, parę godzin nad tym spędziłem, parę godzin przegadałem. Z tego wszystkiego nasunęły mi się pewne wnioski, które jak się później okazało, są wspólne dla kupna jakiegokolwiek samochodu u dealera.
ZASADA #1: Jak Cię widzą, taki Ci upust dają
A że te wnioski później na coś mi się przydały, to myślę, że przydadzą się też innym. I stąd pomył na krótki cykl postów pt. ‘Kupowanie w salonie’. Nie są to żadne twarde zasady, bez których przy kupnie auta ‘na bank’ stracicie 20% więcej pieniędzy. Jak zaznaczyłem, są to jedynie WNIOSKI, które mogą się okazać pomocne, jeśli będziecie mieli okazje kupować samochód w salonie.
Pierwsza ‘zasada’ opiera się na tym, jak widzą kupującego sprzedawcy. I jest ona bardzo prosta: im lepiej wyglądasz, tym łatwiej jest Ci negocjować i osiągnąć niższą cenę kupna. Proste, prawda? Abym nie okazał się gołosłowny, mam na to przykład, który jest niezbitym dowodem na słuszność mojej teorii. A w rolach głównych: Ja i Hyundai Veloster.
EKSPERYMENT Z NUDY
Jakiś czas temu, kiedy pomysł na tego bloga jeszcze nawet nie zaczął kiełkować w mojej głowie, prawdopodobnie z nudy, wpadłem na pewien pomysł. Parę tygodni wcześniej na polskim rynku zadebiutował Hyundai Veloster, co niemal zbiegło się z otwarciem salonu tej marki w moim rodzinnym mieście. Trochę odczekałem, żeby auto zdążyło się w miarę opatrzyć (nie opatrzyło się, moim zdaniem to wciąż jeden z ciekawszych samochodów na rynku) i postanowiłem pójść do salonu aby sprawdzić ile to auto w rzeczywistości kosztuje. Wiadomo przecież, że to co w katalogu, a to co mogą zaoferować sprzedawcy to dwie zupełnie inne bajki. A to ‘nie ma takiej opcji w Polsce’, albo ‘trzeba czekać 4 miesiące, bo zanim zbiorą zamówienia to sam Pan wie’, albo ‘najlepiej niech Pan wybierze inne auto’. Standard, teraz zupełnie mnie to nie dziwi.
Ale że akurat mieli wystawioną fajną wersję, to w zasadzie z biegu wszedłem do salonu (podjechałem Citroenem C3, warte odnotowania). Nie to, że byłem ubrany niechlujnie, na to sobie raczej nie pozwalam. Raczej była to wersja ‘zwyczajna’, czyli: t-shirt, jeansy, trampki, nic zbędnego, ale szału nie ma. Pokręciłem się chwilę, pooglądałem co mają na stanie, podszedł do mnie sprzedawca, spytał o co chodzi i zaprosił do stolika. Standardowa procedura, jeśli wyrażasz zainteresowanie.
Sęk w tym, jak sprzedawca reaguje. Bo jeśli wyrazisz zainteresowanie, to zawsze musi Cię obsłużyć. Ale w tym wypadku, od samego początku było widać, że wiele nie ugram, negocjując cenę za Velostera. Sprzedawca odpowiadał na moje pytania, ale zdawkowo, nic nie dodając od siebie. Na pytanie o cenę, sięgnął do ulotki, nie sprawdzając nic w komputerze, co raczej się nie zdarza. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym podziękowałem, wychodząc z salonu z normalną ceną katalogową wersji średniej tego modelu: 89 900zł.
Czułem niedosyt, wiadomo. Zwykła cena katalogowa, nic specjalnego, ale nie o to chodzi. Wiedziałem, że przez to jak byłem ubrany i czym przyjechałem, sprzedawca od razu założył, że mnie na to auto nie stać. I tutaj pojawił się pomysł, żeby odczekać 2 tygodnie, pójść do tego samego salonu ale do innego sprzedawcy, ubrać się lepiej, podjechać lepszym samochodem i podjąć rozmowy raz jeszcze.
2 TYGODNIE PÓŹNIEJ
Tym razem podjechałem Citroenem C5 po fl, do którego akurat miałem dostęp. Ubiór też znacznie bardziej na miejscu: jeansy, półbuty, koszula, marynarka, tzw. ‘sportowa elegancja’. Pewnym krokiem wszedłem do salonu, tak jak poprzednio przejrzałem i dopasowałem się do paru samochodów, aż zostałem zaproszony do stanowiska (innego sprzedawcy). I tutaj, tak jak się spodziewałem, zupełnie inne podejście. Sprzedawca miły i życzliwy. Na zadawane pytania odpowiadał rzeczowo, ale nie omieszkał często dodawać dodatkowych szczegółów, które miały mnie zachęcić do zakupu. Po tym jak wspomniałem, ile jestem mniej więcej przeznaczyć na auto (ok. 90 000zł), nawet nie brał do ręki prospektu, tylko od razu sprawdzał cenę w komputerze, szukając najbardziej dopasowanych do moich wymagań pod względem wyposażenia modeli. Jaki był tego rezultat? Wyszedłem z salonu z ceną (za podobne wyposażenie) o 6000 zł niższą i możliwością kredytowania 0%. I podejrzewam że ‘tylko’ 6000zł upustu wynikało z tego, że Veloster był dość nowym modelem na rynku, w innym wypadku upust byłby znacznie większy.
Oczywiście, można mówić, że trafiłem na innego sprzedawcę i to pewnie dlatego. Jest to możliwe, aczkolwiek salony samochodowe mają pewne zasady którymi muszą się kierować, więc sprzedawcy nie mają wielkiego pola manewru w swoich zachowaniach. Tak samo nie należy sądzić, że skoro Hyundai, to obsługa słaba. Teraz szczególnie marki koreańskie kładą nacisk na poprawę obsługi, aby jak najszybciej dogonić europejską konkurencję. Podobna sytuacja zdarzyła mi się zresztą w salonie Audi, o czym jednak wspomnę w następnym poście z tego cyklu, gdyż wiąże się z trochę innym założeniem.
Wniosek jest jednak prosty: ogromne znaczenie ma to jak wyglądasz i to czym przyjedziesz. Sprzedawcy bacznie obserwują to, z kim mają do czynienia. A jest oczywiste, że na jakiegoś ‘zwykłego’ kolesia szkoda im tracić czas, skoro za chwile może wejść jakiś ‘poważny’ klient, którego podbierze im inny sprzedawca. Serio, zwracajcie na to uwagę, a powinniście urwać parę procent od wartości samochodu.