Był rok… 2009, jeśli dobrze pamiętam. Poranek w jakiejś austriackiej mieścinie, mniej więcej w połowie drogi z Budvy w Czarnogórze do Pabianic pod Łodzią. Początek dnia, choć sierpniowy, był wyjątkowo mglisty, wilgotny, trochę przeszywał chłodem typowym raczej dla jesiennej pogody.

Czekała nas jednak jeszcze połowa drogi, dobre 700km, więc zanim dość wczesnym rankiem wyruszyliśmy, postanowiłem zajść jeszcze na stację benzynową by zaopatrzyć się w jakieś drobiazgi na drogę. Bez wody, gumy do żucia i żelek przecież trasy wytrzymać się nie da.

Owa stacja daleko wcale nie była – ot trzeba było skręcić w ulicę i przejść na jej drugą stronę, max 3 minuty pieszo.
Skoro jednak byłem w Austrii to zamiast przechodzić byle gdzie postanowiłem przejść sobie na pasach, jak prawy obywatel. I tak było na tyle wcześnie rano, że nikogo na drodze widać nie było, więc czego bym nie zrobił to i tak by było dobrze.

Kiedy jednak zbliżyłem się do pasów akurat ktoś jechał – był jakieś 100m od pasów. Nikogo więcej w promieniu zasięgu wzroku.
W Polsce ten ktoś by przejechał, a ja bym wtedy przeszedł. Ale nie – on stanął, poczekał aż przejdę i wtedy ruszył dalej.

To mi dało do myślenia.

Tak samo jak po czasie dało mi do myślenia, czemu ludzie w krajach skandynawskich jeżdżą po autostradach te 120 km/h i ani grama więcej.

Mają przecież dobre samochody, mają szerokie, nowoczesne drogi, mogliby jechać znacznie szybciej.

Ale nie. Oni jadą dokładnie tyle, ile trzeba. Z mojej perspektywy co prawda znacznie za wolno, ale nikt tam się jednak nie wychyla. Kary za przekroczenie prędkości to jedna sprawa, ale jest coś jeszcze.

Warszawa, dajmy na to rok 2005. Drogi średnie, komunikacja średnia, wszystko woła raczej o pomstę do nieba. Ludzie więc kluczą, wciskają się, zajeżdżają sobie drogę byle tylko dojechać jak najszybciej w wyznaczone miejsce. Narasta frustracja, kombinowanie, trudno się więc dziwić, że jak gdzieś na trasie poza warszawą widziało się kogoś, kto w taki sam sposób kombinuje, to z 90% prawdopodobieństwem miał tablice rejestracyjne zaczynające się na „W”.

W roku 2015 już niekoniecznie tak jest. Jest spokojniej, luźniej. Drogi są lepsze, komunikacja bardziej dopasowana do warunków, z większą łatwością możemy dostać się w wiele miejsc na mapie Polski. Naprawdę, wbrew temu co niektórzy czasem jeszcze mówią (choć argumentów zaczyna powoli im brakować) niemal z miesiąca na miesiąc na polskich drogach widać różnicę w jakości.

I widać też różnicę w sposobie jazdy. W porównaniu z tzw. zachodem wciąż niewielką, ale na przestrzeni lat zarysowuje się ona coraz wyraźniej.

Kultura jazdy bowiem nie wynika wyłącznie z charakteru. Mówi się, że Polacy jeżdżą dobrze, ale chamsko. Że jeżdżą może i pewnie, ale jednak ryzykownie, czasem na granicy rozsądku, że naszym sportem narodowym jest łamanie ograniczeń prędkości. Ponoć dla nas są one jedynie wskazówką ile się powinno jechać, a nie jaka jest górna granica.

Ja natomiast widzę poprawę. Może nie dużą, ale jednak znaczną, zauważalną gołym okiem.

Kultura jazdy bowiem, oprócz tego jacy jesteśmy, wynika z tego po czym jeździmy.

 

Kiedyś, choćbyśmy nie wiem o której wyjechali, zawsze była szansa, że nie zdążymy. Bo droga słaba, bo wypadek, bo korki. Infrastruktura była na takim poziomie, że planowanie jakiejkolwiek trasy wiązało się z dodaniem do zakładanego czasu minimum 30%, by w miarę zdążyć w wyznaczone miejsce.
Sami przecież wiecie jak to było, tłumaczyć Wam nie muszę. Wiadomym jest jednak, że jazda była katorgą.

Teraz jest prosto. Wpisujesz w Google Maps trasę, masz podany szacowany czas dojazdu i w dokładnie w takim czasie dojeżdżasz na miejsce. Odchylenia są naprawdę niewielkie. I żadne nadganianie nie ma w tym momencie sensu, bo infrastruktura jest już na tyle dobra, że pozwala bez stresu zaplanować trasę i niemal gwarantuje dojazd w wyznaczonych ramach czasowych.

Wyjątki się zdarzają, oczywiście. Mimo wszystko jednak coraz rzadziej.

Wracając więc do tego faceta w Austrii – wiecie czemu się zatrzymał, pomijając wrodzoną kulturę jazdy? Bo miał czas. Wiedział, że to go nie zbawi, nie musiał nadganiać straconego czasu.

Na szczęście my też możemy zacząć budować naszą kulturę jazdy także na ty. Bo wygląda na to, że i tak na miejsce dotrzemy na czas.