Pierwszy wypadek przeżyłem (jak widać, przecież ktoś to pisze) w wieku bodajże 7 lat. Mało co z tego pamiętam, oprócz tego, że sytuacja działa się gdzieś w Łodzi, ja siedziałem na tylnym fotelu i nagle rozległ się huk, auto obróciło i tak szybko jak się wszystko rozpoczęło, tak szybko nastała zupełna cisza. Ojciec oczywiście wyskoczył wkurzony z samochodu, matka była przerażona, a ja prawdopodobnie darłem się wniebogłosy. No co, czego się spodziewaliście po kilkuletnim dziecku, że będzie siarczyście bluźniło, czy co?

W każdym razie finał sytuacji był taki, że nasza Brava (ale to było piękne auto na owe czasy) skończyła z rozwalonym lewym bokiem od strony maski, a maluch, który soczyście się w nas wbił był raczej do kasacji. Co się stało? To dobrze obrazowała wypowiedź sprawczyni całego zajścia:

 

„bo widzi Pan, ja tak z przyzwyczajenia pojechałam, bo tu zazwyczaj zielone jest. Rozumie Pan, nie zauważyłam czerwonego i nieszczęście gotowe”

Nie zrozumiał, bo tego zrozumieć się nie da. Tak przynajmniej wszystko wynika z opowieści, którą już kilka razy miałem okazję słyszeć.

W okolicy mojego rodzinnego domu jest takie charakterystyczne skrzyżowanie w kształcie litery ‘Y’. Jedna droga dojazdowa to zwykła droga miejska, druga dojazdowa do skrzyżowania to droga wojewódzka, ale jakoś tak dziwnie jest to wszystko skonstruowane, że pierwszeństwo ma w tym wypadku droga miejska. Co równie ważne, skrzyżowanie jest na szczycie górki, więc widoczność z każdej strony jest dość mocno ograniczona.

Każdy kto tam mieszka wie, że pomimo pierwszeństwa i tak lepiej zwolnić i się rozejrzeć. Czemu? Otóż, tak na logikę, w tym miejscu pierwszeństwo powinna mieć raczej droga wojewódzka – jest większa, szersza, bardziej zatłoczona. Słowem, spełnia wszelkie warunki, by być drogą z pierwszeństwem. Ale nie jest i to okazuje się być głównym problemem tego miejsca – osoby spoza miasta z przyzwyczajenia jadą nie zwracając uwagi na oznakowanie, przecinają skrzyżowanie niespecjalnie zwalniając i powodując niemałą liczbę stłuczek. A potem słychać tylko:

 

„bo rozumie Pan, Panie policjancie, jechałem i nie spodziewałem się nagłej zmiany pierwszeństwa. Tak, rozumie Pan, z przyzwyczajenia”

Pan Policjant nie rozumiał. Ubezpieczyciel też nie.

U kierowców zauważyłem pewne symptomatyczne już zachowanie jeśli chodzi o przejścia dla pieszych na dwupasmowych drogach – jeśli jest to przejście tuż przed skrzyżowaniem ze skrętem w prawo, to zamiast zatrzymywać się obok hamującego kierowcy, raczej wymijają na pasach delikatnie zwalniając i obserwując, co się na pasach dzieje.

Wiem, to jest idiotyczne, ale jednak bardzo częste zachowanie i nawet trochę je rozumiem. Mnie też cholera bierze kiedy się okazuje, że jakaś siermięga drogowa przed skrętem w prawo dohamowuje do niemal 0 km/h bez migacza, kiedy ja byłem przekonany, że przepuszcza pieszego. Można tak 5, 10, 50 razy, ale po wielu takich sytuacjach pod rząd człowiek się przyzwyczaja, że i tak nikt nie będzie szedł i wooops! Nieszczęście gotowe.

Wczoraj dokładnie w taki sposób facet zza mnie wyskoczył i potrącił pieszego na pasach.

Czemu tak zrobił – nie wiem. Sam mówił że to wina hamulców, ale jak dla mnie to zwyczajnie próbował mnie wyminąć, bo faktycznie parkowałem kilka metrów za pasami. Z przyzwyczajenia więc zrobił manewr, przeciął pasy i wjechał w człowieka. (spokojnie, przejechał mu „tylko” stopę. Co zabawne chłopak drugą miał już złamaną).

Swoją drogą, wiecie co było w tym najgorsze? Wiedziałem co się za chwilę stanie w momencie, kiedy zaczął mnie wyprzedzać, ale nie miałem jak chłopaka ostrzec, że zaraz coś go potrąci. Totalna niemoc jest straszna.

 

Kierowco, nie przyzwyczajaj się!

Pewnie mieliście kiedyś taką sytuację, kiedy rozmyślając za kółkiem, słuchając ulubionej piosenki, albo rozmawiając przez telefon (przez głośnomówiący, prawda?) po chwili zorientowaliście się, że nie macie pojęcia jak się w danym miejscu znaleźliście. To jest właśnie siła przyzwyczajenia – niektóre rzeczy robimy automatycznie, są wręcz niemal jak odruch bezwarunkowy, bo często powtarzane weszły nam w nawyk. Ja na przykład zawsze do domu wracam dokładnie tą samą drogą i nie raz już mi się zdarzyło, że kiedy miałem coś po drodze załatwić i zboczyć z trasy, a się zamyśliłem, to i tak pojechałem standardową trasą.

Niektóre nasze zachowania wynikają z przyzwyczajenia, są niemal bezwarunkowe – ale na drodze nie możemy sobie na nie pozwolić

Tak jest z setkami innych rzeczy, które wykonujemy dzień w dzień tak samo i nawet o nich specjalnie nie myślimy – one po prostu wykonują się same, niemal bezwiednie.

Każda z powyższych sytuacji właśnie z tego wynikała – z przyzwyczajenia. Jedna się przyzwyczaiła, że jest zielone, kto inny się przyzwyczaił do standardowego układu dróg, a kolejny do interpretowania różnych zachowań na drodze na swoją korzyść. Oczywiście, każda z tych osób popełniała błąd i nie można tego usprawiedliwiać, ale mimo wszystko – ogromna ilość błędów spowodowana jest właśnie przyzwyczajeniem.

Tylko na drodze nie można liczyć na przyzwyczajenia. Każdemu się to zdarza, to oczywiste. Ale mimo wszystko skupienie to podstawa i nie można sobie pozwolić na to, by przyzwyczajenia przyćmiły zdrowy rozsądek. Czerwone to czerwone, nie ma wyjątków, pierwszeństwo to pierwszeństw, koniec dyskusji.

No i, do jasnej cholery, pasy to jest świętość. Może kiedyś będzie inaczej (mam nadzieję, czemu dałem wyraz tutaj: klik), ale na ten moment każde zatrzymanie innego kierowcy przed pasami MUSI skutkować tym samym u innych. Bo może Ci się uda przejechać 50 razy bez problemu, ale za 51 potrącisz kogoś tak, że kolejne kilka lat spędzisz za kratkami. O prawie jazdy nie wspominając.