Ostatnio przeczesując social media w poszukiwaniu inspiracji (tak naprawdę zwyczajnie się nudziłem) napotkałem na bardzo fajny filmik związany z akcją społeczną, której tematem przewodnim było, a jakżeby inaczej, bezpieczeństwo na drodze. Ci, którzy obserwują profil JWD na Facebooku pewnie już go widzieli, ale jest on na tyle dobry, że warto go pokazać i utrwalić na blogu.

Mocne, dobitne, trochę nawet niesmaczne, nie sądzicie?

Ale za to bardzo, bardzo zapada w pamięć. Już nie raz złapałem się w ciągu ostatnich dni na tym, że trzymając na ulicy telefon w ręce mimowolnie przystawałem mając przed oczami odbijającą się od maski samochodu ludzką kukłę.

Co, będąc właśnie we Włoszech, okazało się być wyjątkowo przydatną reakcją.

Ale to jest tylko jedna strona medalu – po prostu policja w Lozannie wypaliła z dobrym pomysłem i za to faktycznie należą się brawa. Wciąż bowiem niewiele jest tak dobrych produkcji, które potrafią wywrzeć jakiekolwiek pozytywne (w sensie reakcji ludzi) wrażenie, nawet za granicą. Bo to co się u nas dzieje to… eh, zresztą sami wiecie. Dobrych spotów jest jak na lekarstwo.

I to mi właśnie dało bardzo do myślenia (to jest na druga strona medalu) – u nas, jak już tworzymy jakieś akcje, to mamy dziwną przypadłość, by pokazywać problem tylko z jednej perspektywy. Jak tylko coś się dzieje to się nakręcamy, linczujemy domniemanych winnych, piętnujemy zachowania, tworzymy akcję za akcją, które mają przestrzegać przed konkretnymi zachowaniami.

Zupełnie tak jak teraz z dopalaczami – pojawił się Mocarz, więc pojawiło się kilka lepszych lub gorszych spotów ukazujących efekty przyjmowania tychże narkotyków. Obrazy młodych ludzi niszczonych śmiercionośnymi narkotykami, pokazanych w konwulsjach, trzymanych w zakładach zamkniętych etc. Fakt – to bardzo światła idea, by młodych ludzi przed tym w jakiś sposób bronić.
Dziwne jest jednak również to, a nawet w sumie trochę smutne, że mówi się tylko o tym, nie zwracając uwagi na to, co popycha ludzi do zażywania tych substancji. Nie jestem psychologiem, ani żadnym specjalistą w tej dziedzinie, by wskazywać na problemy za tą sytuacją stojące, ale tak na zdrowy rozum wydaje się oczywiste, że powinno się zwalczać powód, a nie samą sytuację. O tym jednak się nie mówi.

Nie jest tak u nas zresztą tylko z problemami, od których automatycznie, podświadomie, staramy się przecież dystansować. Zwróćcie uwagę też na sukcesy – gloryfikujemy tych, którzy odnoszą sukcesy. Wynosimy ich na piedestał, mamy „manię” na ich punkcie tak długo, jak tylko zdobywają medale czy kolejne punkty w rankingach.
Kiedy jednak tylko coś się dzieje, tych medali już tak łatwo nie przybywa, a sportowiec przechodzi mniejszy lub większy kryzys, to bardzo łatwo przychodzi nam rozczarowanie, linczowanie, a przede wszystkim zupełnie nieuzasadnione ocenianie ich pracy. Dodajmy do tego, że jest to zazwyczaj ocenianie mocno krytyczne, które przysłania wszystkie wcześniejsze dokonania. Oceniamy, nie próbując zrozumieć skąd problem się wziął.

Czy jest to fair? No nie bardzo.

Przy tworzeniu akcji społecznych mamy dziwną przypadłość, by pokazywać problem tylko z jednej perspektywy. A przecież wina nigdy nie leży po jednej stronie.

Kiedy więc widzę kolejne spoty reklam społecznych dotyczące prędkości na drodze, kiedy słyszę o kolejnych obostrzeniach dotyczących prawa jazdy czy zasad kodeksu drogowego (oba są bodaj jednymi z najbardziej rygorystycznych w Europie), to zaczynam się zastanawiać: czy ktoś faktycznie jest aż tak ślepy, że widzi tylko jedną stronę medalu? Czy ludzie za to odpowiedzialni faktycznie sądzą, że wina leży tylko po jednej stronie?

Retorycznie sam sobie odpowiem – z pewnością nie. Ale przecież, jak zawsze, tak jest łatwiej.

Łatwiej jest wlepić mandat za prędkość niż sprawić, by ta prędkość była albo bezpieczna (za pomocą infrastruktury), albo postrzegana jako nieodpowiednia.

Łatwiej jest zaostrzać przepisy dot. zdawania prawa jazdy i utrudniać zdobywanie go, niż potem sukcesywnie, poprzez kolejne szkolenia poszerzać wiedzę o ruchu drogowym.

I, analogicznie do wyżej zamieszczonego spotu, łatwiej jest za każdym razem linczować kierowców i zaostrzać przepisy tak, by to oni byli karani, zamiast pokazywać także i pieszym, że wina może leżeć po ich stronie. Bo to niemodne, bo to piesi są tymi bardziej „delikatnymi” w starciu z samochodem etc.

A wina, jak zawsze, leży przecież po obu stronach. O tym jednak łatwo się zapomina.