Jeszcze 3 lata temu wyjazd na jakikolwiek salon samochodowy byłby dla mnie spełnieniem największych marzeń. Móc zobaczyć najnowsze premiery, samochody, których w Polsce nie uświadczysz, a łącznie jest ich kilka na świecie, mieć możliwość wpasowania się do niemal każdego Porsche czy Mercedesa – kto by tego nie chciał. Zrobiłoby to wrażenie nawet na kimś, kto z motoryzacją jest totalnie na bakier. Wystarczy traktować wtedy eksponaty jak dzieła sztuki użytkowej – wtedy nawet najbardziej zatwardziały sceptyk zbierałby koparę z podłogi.
Cóż, tak jest za pierwszym razem. Każdy kolejny wyjazd na targi samochodowe jest coraz bardziej rzeczowy. Mniej tu zachwytu nad byle jakim pojazdem (tak, będąc w Genewie sikałem nawet na widok prototypu nowego Smarta, what a shame), zaczynasz już szukać konkretnych modeli, o których wiesz, że powalą Cię na kolana. Szukasz szczegółów, detali, które tworzą motoryzacyjne dzieło sztuki. Ale, żeby nie było wątpliwości – w żadnym momencie nie ma czegoś takiego jak znudzenie. Tym się nie da znudzić. Po prostu zmienia się punkt widzenia, moim zdaniem na lepszy, bo pozwala wyciągnąć bardziej rzetelne wnioski. Dlatego nie poprzestanę na Genewie i Frankfurcie. Na przyszły rok planuję z pewnością Paryż, a co dalej, to się okaże.
Z pewnością jednak w tych planach nie uwzględniam wyjazdu Tokyo Motor Show. I nawet nie chodzi tutaj o kwestie finansowe, bo jak się okazuje, bilety lotnicze do Japonii nie są już aż tak absurdalnie drogie jak jeszcze parę lat temu. Da się pokombinować i pojechać za w miarę rozsądne pieniądze. Problem tkwi w zupełnie innej kwestii: moim zdaniem jest to najbardziej oderwany od rzeczywistości, w złym tego słowa znaczeniu, salon samochodowy na świecie.
Popatrzcie jakie były samochody japońskie na przełomie XX i XXI wieku. Może nie były to cuda designu na miarę włoskich mistrzów, ale nie były też tak okropnie nijakie jak we latach 80tych. To jeśli chodzi o wygląd. A co z kwestią mechaniki? Już wtedy była to totalna czołówka, tak pod względem zastosowanej najnowocześniejszej technologii, jak i pod względem myśli technicznej, która znacząco odbiegała od standardów europejskich, a przede wszystkim amerykańskich. To po prostu była zupełnie inna bajka. W porównaniu do Japonii, motoryzacja amerykańska ciągle była w piaskownicy ze swoimi monstrualnie dużymi i nieekonomicznymi silnikami, nie mówiąc o zawieszeniach przejętych prosto z XIX-wiecznych wozów konnych. Europejczycy natomiast zajmowali się wtedy silnikami Diesla. Co się teraz z nimi dzieje wie każdy.
A Japończycy z tego okresu pozostawili po sobie naprawdę fenomenalne samochody. Proszę bardzo. Przedstawiam Państwu Toyotę Suprę:
Oraz Mitsubishi 3000GT:
Nie zapominając o Hondzie NSX.
A tak w rzeczywistości tych samochodów było znacznie, znacznie więcej. I teraz każdy z nich jest już pozycją kultową, nie powiecie mi, że jest inaczej. I nie ma tu nic do powiedzenia moje uwielbienie do wysokoobrotowych silników. Nic, a nic.
A teraz spójrzcie sobie na tegoroczne premiery i concept cary z Tokyo Motor Show. I zadajmy wszyscy jedno, podstawowe pytanie: Japończycy, co wy do cholery zrobiliście?!
Systemy hybrydowe jeszcze byłem jakoś w stanie zrozumieć. Wszyscy się na to teraz rzucili, ma to widocznie jakieś logiczne podstawy. Ale jak tak patrzę na te samochody elektryczne, na pomysły, jakie próbują Japończycy wcielić w życie, to mi się nóż otwiera w kieszeni. A jak porównam sobie to z latami 90tymi, to mam ochotę odpalić piłę mechaniczną. Bo powiedzcie mi, jak można było stworzyć np. coś takiego?
Co to ma być, samochodowa deskorolka? Ja wiem, że jest to tylko wizja, a Japończycy zawsze robili lekko odkorowane rzeczy, ale spójrzmy prawdzie w oczy: kto chciałby jeździć samochodem na zasadzie balansowania ciałem? Po to jest Xbox Kinect, a nie samochód. Zresztą używając słowa ‘samochód’, mam wrażenie, że w tym momencie uwłaczam innym modelom.
Albo coś takiego, Nissan BladeGlider. Przepraszam, czy da się stworzyć coś bardziej okropnego? Ani to kształtne, ani ładne, ani, poza wątpliwym wyglądem, jakieś nowatorskie. Mówiąc krótko: wtopa. Dziękuję, raczej nie wezmę.
A z drugiej strony mamy auta tak nikczemnie przyziemne, że aż żal rzyć ściska. Subaru jest tego motywu zdecydowanym przodownikiem. Antymoto się już na ten temat dość ładnie rozpisało, a ja tylko potwierdzę: to co oni stworzyli z ostatnich konceptów to jakaś kpina z klientów. Ja rozumiem, że auta produkcyjne mocno odbiegają od planów designerów, ale nie kosztem wszystkiego, co w nich jest ładne! A jak się przegina, to wychodzi taki oto ochłap:
Ups. Znowu coś chłopakom z Subaru nie wyszło. Czekajmy tylko, jak wprowadzą do sprzedaży budżetowy kompakt pokroju Dacii. Bankructwo gwarantowane.
God, jak tak sobie patrzę na to, co oni tam wymyślili, to odechciewa mi się nawet na temat już pisać. Tokyo Motor Show trzymało poziom chyba tylko dzięki producentom europejskim. I chylę głowę przed Porsche, w końcu stworzyli w miarę ładnego SUVa. W miarę. Nie szalejmy, że jest piękny. Ale i tak lepsze niż to, co tam wyżej umieściłem.