Jak zwykle obudziłem się koło 9, wyłączyłem budzik, przeciągnąłem, spojrzałem za okno: słońce. Całkiem nieźle jak na to co było ostatnio na dworze. Jak zwykle iPad do ręki żeby sprawdzić co tam się na świecie od rana pozmieniało i jak grom z jasnego nieba spadła na mnie konsternacja, smutek, zły humor i cała reszta niezbyt pozytywnej energii.

Tak źle na mnie wpłynęła wczorajsza przegrana naszych siatkarzy w barażach do ćwierćfinału.

Jak wpływają na nas cudze porażki i sukcesy

Nie ma co się dziwić mojej reakcji, bo zawsze powtarzam, że siatkówka to moja 3cia miłość, tuż za motoryzacją. Po pierwsze dlatego, że trenowałem ją długie lata i gra w nią sprawia mi kolosalną przyjemność. Po drugie uważam ją za najpiękniejszy i najbardziej doskonały sport drużynowy, z jednego prostego powodu: tutaj każdy zawodnik jest tak samo ważny jak każdy inny. Każdy element od siebie zależy i nie ma takiej możliwości, by jeden zawodnik wygrał cały mecz. Zespołowość w najlepszym tego słowa znaczeniu.

 

Trudno więc się dziwić, że za naszymi siatkarzami byłem całym sercem. Mój dzisiejszy poranny humor to zupełnie nic w porównaniu do tego, jak czułem się wczoraj. Po ostatnim gwizdku, kiedy ostatecznie tablica wyników pokazała rezultat 2:3 dla Bułgarów, poszedłem do pokoju, usiadłem przy komputerze, włączyłem muzykę, oparłem głowę na łokciach i patrzyłem się jak ten muł (nie obrażając muła) w ekran.

Byłem zawiedziony, podenerwowany, ale przede wszystkim ja sam odczuwałem gorycz porażki. A jeśli ja ją odczuwałem, to aż się boję wyobrazić jaką odczuwali sami zawodnicy.

Ich porażka wpłynęła na mnie demobilizująco, w zasadzie godzinę po meczu położyłem się spać. I możecie to uznać za swego rodzaju dziwactwo, to całe moje zachowanie, ale jestem pewien, że nie jestem jedyną osobą, która tak się tego wieczoru czuła.

A jak by było gdyby wygrali? Pewnie skakałbym z radości, tak jak robiłem to jeszcze w tamtym roku, gdy wygrywali Ligę Światową. Potem przez następne parę dni chodziłem jak nakręcony, dumny, że mamy taką drużynę. Sam czułem moc do działania.

Jakby nie patrzeć, jest to dość ciekawe zjawisko psychologiczne. Specjalistą nie jestem, ale znamienne jest jak bardzo działania osób, których sami nie znamy, które same nic dla nas konkretnego nie zrobiły, wpływają na nasze samopoczucie.

I jest to w totalnej opozycji do osób, które znamy, np. do sąsiadów. To taka nasza charakterystyczna polska przywara, że często cieszymy się z niepowodzeń osób, które znamy z widzenia lub nawiązaliśmy z nimi przelotną znajomość. Jeśli czujemy, że mają od nas lepiej, to życzymy im niepowodzeń i mamy z nich satysfakcje. A jeśli spotkało ich coś pozytywnego, w najlepszym wypadku rzucimy krótkie ‘gratuluję’. Smutne, ale prawdziwe.

O sukcesach wśród osób najbliższych nie mówię – one powinny nas cieszyć zawsze.

W każdym razie, zmierzam do tego, że łatwiej nam się identyfikować z osobami, które coś sobą reprezentują i znamy je tylko z tej strony. Nie interesuje nas tak bardzo życie prywatne sportowców, oni mają wygrywać i tym nam dawać radość. I jest nam, zwykłym ludziom, to bardzo potrzebne, żeby móc się z takimi sukcesami identyfikować. Bo one nas napędzają do dalszej pracy, poprawiają samopoczucie. Sprawiają, że czujemy się bardziej wyjątkowi, wiedząc, że ktoś nas reprezentuje i uważa za potęgę. Nie dotyczy to tylko sportowców – tak samo mogą nas cieszyć Oscary zdobyte przez polski film lub aktora, sukcesy biznesowe na arenie międzynarodowej, nawet sukcesy polityczne, to nie ma znaczenia.

I może warto by było również tak samo się cieszyć z sukcesów ludzi, którzy są wokół nas, może warto by było czerpać z tego taką samą energię? Ja się jakoś staram, nawet wychodzi, przecież zawsze lepiej równać do tych co są lepsi od nas, nieważne pod jakim względem.

Ale na ten moment życzę sobie i przede wszystkim naszym sportowcom, nie tylko siatkarzom, jak najwięcej sukcesów, żeby taka sytuacja jak wczoraj nie musiała się zbyt często zdarzać.

Bo zwyczajnie lubię oglądać sukcesy.