Jakiś czas temu, przy dość męskiej okazji, wywiązała się dyskusja, która nie była w żaden sposób wyjątkowa. Wywiązuje się ona bowiem z częstotliwością mniej więcej półroczną, lub według innej skali, przynajmniej co kilka męskich okazji. I jest tak nie tylko wśród osób, z którymi się zadaję. Dotyczy to w sumie każdego, kto w chociaż minimalny sposób jest podatny na szeroko pojętą kulturę. Bo wiecie przecież, że są tacy, którzy mają to głęboko gdzieś, ale oni tego tekstu nie załapią. Nawet nie muszą, bo, z tego co wiem, takich czytelników na tym blogu nie ma. Na szczęście.
Chodziło o rozmowę na temat muzyki. Zawsze jest tak, że najpierw wchodzą tematy błahe, potem pojawiają się te trochę poważniejsze, potem jest właśnie rzeczona kultura, a na samym końcu pojawiają się wiara, polityka i wszystko inne, o czym rozmawiać się raczej nie powinno. I jak to przy rozmowie o muzyce, każdy próbował wtrącić swoje trzy grosze. Chłopaki z Cornady (dobrze grają, czek dys ałt) stali za muzyką heavy metalową, dziewczyny podrzucały jakiś brit pop lub Indie, ja starałem się wtrącić swoje trzy grosze dotyczące pograniczy rocka i elektroniki itd. itp. Na szczęście każdy z nas ma w miarę otwarty umysł, więc obyło się bez kłótni, przynajmniej do momentu, kiedy ktoś zaczął wykładać wyższość Pearl Jamu nad Passion Pit albo nad jeszcze czymś innym. Przykłady można mnożyć, ale za każdym razem, kiedy ktoś przyrównywał zespół, który jest znany i lubiany, do nowego, mniej znanego, pojawiał się argument kluczowy, czyli ale przecież to jest klasyk, to musi być lepsze no i tutaj już nie powalczysz. Jak klasyk to klasyk, nie masz prawa głosu, musisz przyznać rację, rzucić się kolanami na groch i myknąć kilka razy wokół Jasnej Góry. Nie wypada polemizować. Są jednak tacy, którzy z tym walczą i wtedy pojawia się kontrargument o mniej więcej takiej formie a dla mnie to nie jest klasyk, dla mnie klasykiem jest ‘x’
Po takiej wymianie zdań kłótnia jest gotowa, każdy zaczyna wyrzygiwać swoje racje, nikt już nikogo nie słucha i trwa to kilkanaście minut aż emocje opadną. A potem, kiedy już nikomu nie chce się więcej kłócić, pada zdanie kluczowe wiecie, kiedyś to była muzyka, nie to co teraz. Co będą nasze dzieci słuchały? Teraz już się nie tworzy klasyków…
I tworzy się konsternacja i kiwanie głowami w zasępieniu.
Ten przykład akurat dotyczy muzyki, ale możemy go przyrównać w zasadzie do wszystkiego. Podobna dyskusja mogłaby się pojawić przy rozmowie o filatelistyce, malarstwie, meblarstwie, o motoryzacji oczywiście również. I za każdym razem ktoś by doszedł do wniosku, że kiedyś to było lepiej, a teraz to jest do kitu. I każda z tych osób byłaby w błędzie.
Jak powstają klasyki?
Ja też nie raz się zastanawiałem, czy któraś kapela, której aktualnie słucham, zostanie zapamiętana i czy będzie słuchana przez następne pokolenia. Nie byłem w stanie sobie na to odpowiedzieć, a mówiąc szczerze do niedawna byłem pewien, że żadna z nich tego zaszczytu nie dostąpi. Patrząc na aktualnie produkowane samochody konstatację miałem podobną. Blogo całkiem niedawno stwierdził przy okazji USB, że z pewnością za 30 lat klasykiem będzie BMW 6 Gran Coupe. Niektórzy się zgodzili, inni nie, powstała na ten temat dość obszerna dyskusja. Ja wskazałbym jako hipotetyczny klasyk Toyotę GT86, mimo, że tego auta nie lubię. Ale pewności nie mam żadnej czy tak będzie, nie wiem też, czy klasykiem stanie się wspomniane 6 Gran Coupe. A może będzie to nadchodzące Twingo, kto wie.
A teraz rzućcie sobie okiem na tego Mustanga.
Klasyka nad klasyki. Jeśli kogoś spytasz, jakiego muscle cara kojarzy, to na 99% wspomni Mustanga i na odchodne powie: ‘kiedyś chciałbym mieć takiego klasyka’. Ten, kto lubi motoryzację europejską może coś takiego powiedzieć natomiast o Citroenie 2CV
A fan japońskiej motoryzacji pewnie w podobny sposób zareaguje na widok Corolli AE86.
Wiecie, jaki jest wspólny mianownik każdego z powyższych samochodów? W momencie wypuszczenia na rynek były kolejnymi, zwykłymi modelami. Mustang był stworzony jako budżetowe auto pseudo sportowe, dostępne za małe pieniądze. 2CV miał zmotoryzować Francję, a Corolla to… po prostu Corolla, nie spodziewajmy się cudów. A teraz każdy z nich to samochód wyjątkowo pożądany na rynku wtórnym i każdy z nich to klasyka w historii motoryzacji.
A pamiętacie takie auto jak Renault Avantime? W momencie premiery każdy łapał się za głowę co to jest i czemu Renault się zdecydowało na produkcję takiego auta. Teraz cena używanego Avantime’a wyłącznie rośnie, a każdy model schodzi jak na pniu. To auto stało się klasykiem, mimo, że nikt się tego raczej nie spodziewał.
Czas wszystko pokaże
Tak naprawdę nie ma żadnej wytycznej według której dane auto powinno stać się klasykiem. Faktycznie, największe szanse na to mają wersje limitowane, ale niekoniecznie tak jest. Często kończą one jako samochody kolekcjonerskie, ale nie kultowe. Wiele samochodów aktualnie pożądanych to auta niemalże niezauważane w czasach, kiedy były produkowane. Były zwyczajne, nie miały w sobie nic specjalnego. Ale tak było wtedy. Teraz mają w sobie natomiast coś, czego nie mają auta nowe. W 2CV jest to banalna budowa, w Mustangu gaźnikowy silnik, w AE86 perfekcyjny napęd na tył. Czy konstruktorzy lata temu planowali wyjątkowość tych rozwiązań? Nie sądzę. Ale się udało.
Jedyna wytyczna, która powoduje, że coś staje się klasyczne, pomijając przypadkowe rozwiązania, to czas. I to też nie jest czas określony. Może to być 10 lat, tak jak w przypadku Avantime’a, może to być lat 50, tak jak w przypadku Mustanga Shelby GT500. Nie ma zasady. Wiadomo tylko, że trzeba czekać, bo nic nie staje się kultowe w momencie powstania. A jeśli ktoś próbuje jakiś produkt takim mianem okrzyknąć już w momencie wprowadzenia na rynek, to można być w 99% pewnym, że klasykiem się nie stanie. Na przekór.
W muzyce jest tak samo. Metallica stała się kultowa po kilkunastu latach. Sixto Rodriguez staje się kultowy dopiero teraz, nie wiadomo czemu tak późno (dorzuciłem do muzyki za kółkiem). Nie będę więc starał się przesądzać, co stanie się klasykiem w przyszłości. Mam swoje typy, ciekaw tylko jestem, czy się sprawdzą.