Obserwując motoryzację i wszystko, co się wokół niej kręci, odnoszę wrażenie, że najważniejszym, a jednocześnie wywołującym największe zamieszanie słowem jest „prędkość” – tak zaczyna się sygnowany moim nazwiskiem rozdział Niecodziennego Poradnika Codziennej Jazdy, a jednocześnie moja największa jak dotąd duma jako blogera. Że ja, że rozdział, że w poradniku o jeździe, który ma mieć ogólnopolski zasięg?! Wow. Więcej nie potrafię z siebie wydusić.

Jak nietrudno się domyślić dotyczy on prędkości, a w zasadzie tego, jak sobie z nią radzić w zależności od zastanych na drodze warunków. I to Wy, jako pierwsi w Polsce, będziecie mieli okazję się z nim zapoznać W CAŁOŚCI. Tak – poniższy tekst to cały, czysty rozdział Naszego poradnika, taki jaki znajdzie się już w złożonym wydaniu. Zero przekłamań. Połechtało to Was trochę po ego prawda?

Resztę części, tak swoją drogą, już możecie zobaczyć u Marcina z Antymoto i Michała z automotiveblog.pl, a w kolejce czekają już Albin ze Strefy Kulturalnej Jazdy, Spalacz, Tommy aka Prentki i Magda z Antymoto. Czytania jest więc całkiem niemało.

Ale ok, ja tu gadu gadu, a poniżej czeka, jeszcze za kurtyną, świeżutki, czekający na ujawnienie rozdział. Mam nawet lekkie ciarki. to, co zaczynamy?

*Werbel*
*Przygaszone światła*
*Lasery*
*Narastające oczekiwanie*
*…*
*…*
*…*

*Kurtyna w górę!*

Obserwując motoryzację i wszystko, co się wokół niej kręci, odnoszę wrażenie, że najważniejszym, a jednocześnie wywołującym największe zamieszanie słowem jest „prędkość”. Z jednej strony każdy ją uwielbia — kogo w końcu nie rajcuje szybka jazda? Nie znam takiej osoby, która choćby jako pasażer nie uśmiechnęłaby się przynajmniej kącikiem ust, mijając bez najmniejszego problemu kolejny samochód. To jest zupełnie naturalne, tego nie da się wyzbyć, a chyba jeszcze gorzej jest temu zaprzeczać. Prędkość jest fajna i koniec, niezależnie od tego, czy osiąga się ją na miejscu kierowcy czy pasażera. Z drugiej jednak strony każdy chyba wie, że to, co daje przyjemność, często też bywa powodem wielu problemów. A z prędkością jest trochę tak jak z jedzeniem: najlepsze jest to, co najbardziej niezdrowe. Tak, prędkość też może być niezdrowa — a dokładniej mówiąc: niebezpieczna — co próbuje się nam udowodnić za pomocą wielu różnych kampanii społecznych, medialnych, reklamowych i innych wymyślnych sposobów.

Oczywiście głupotą byłoby kwestionować słuszność takich działań, ponieważ fakty i statystyki są nieubłagane: w Polsce wciąż bardzo dużo jest wypadków drogowych spowodowanych nadmierną prędkością. Statystyki mają jednak to do siebie, że są danymi liczbowymi, które można z łatwością przedstawić odpowiednio do własnych celów. A w przypadku takich kampanii cel jest jeden: wtłoczyć kierowcom do mózgów, że prędkość jest zła i jest powodem wszelkich drogowych nieszczęść.

Spójrzmy jednak prawdzie w oczy — wszyscy wiemy, że tak nie jest. Ciągle słyszymy o wypadkach, o tym, ile było ofiar i że można było tego uniknąć, gdyby prędkość była mniejsza. Dla mnie jest to jednak ten sam sposób argumentacji co w przypadku zbrodni z użyciem broni, kiedy ludzie mówią, że broń jest zła, bo zabija. Ale to przecież człowiek naciska spust! Równie idiotyczne zatem, idąc tym tropem, jest stwierdzenie, że prędkość zabija. Czym zabija? Pędem powietrza? Wskazówką na cyferblacie? Liczbą wyświetlającą
się na ekranie komputera pokładowego?

 

#postępyRobię: JAK DOSTOSOWAĆ PRĘDKOŚĆ DO WARUNKÓW NA DRODZE?

Nie, to nie prędkość zabija. Wypadki powodują ludzie, którzy nie potrafią odpowiednio dostosować prędkości do warunków panujących na drodze, do własnych umiejętności i do możliwości ich pojazdów. Prędkość sama w sobie nie jest niebezpieczna, ale osiągana przez niedoświadczone i niepewne osoby staje się groźna — zupełnie tak jak broń w rękach nieodpowiedniej osoby.

Nie mam zamiaru namawiać Cię do szybkiej jazdy na granicy rozsądku, bo przepisy drogowe są po to, by ich przestrzegać, mimo że każdemu zdarza się je łamać. Są też jednak tacy, którzy wszystkie ograniczenia biorą nazbyt serio, co jest równie — a w niektórych sytuacjach bardziej niebezpieczne niż szybka jazda. Chciałbym po prostu zwrócić uwagę na kilka rzeczy, dzięki którym na drodze będziesz się zachowywać tak, jak w danym momencie jest to konieczne: nie szybciej, nie wolniej — po prostu tak, jak pozwalają na to Twoje umiejętności, Twój samochód i warunki drogowe.

 

Zacznij od siebie

To jest absolutna podstawa. Parafrazując klasykę polskiego kina, musisz zadać sobie jedno zaje**ście, ale to zaje**ście ważne pytanie: na ile pewnie czujesz się za kierownicą?

To, za którym razem zdałeś egzamin na prawo jazdy, nie ma najmniejszego znaczenia, ani to, ile popełniłeś błędów. Liczy się tylko ewentualnie rubryka „dynamika jazdy”, pokazująca, czy nie jesteś z tych, którzy swoją opieszałością powodują korki. Pewnie 90 procent Czytelników odpowie, że czują się za kierownicą jak ryba w wodzie. OK, niech tak będzie. A teraz zadaj sobie jeszcze parę dodatkowych pytań:

• Czy jeździsz ostrożniej podczas opadów deszczu lub śniegu?

• Czy jeździsz ostrożniej podczas mgły?

• Czy jeździsz ostrożniej podczas porywistego wiatru?

• Czy jeździsz ostrożniej nad ranem, kiedy jeszcze widać rosę?

• Czy jeździsz ostrożniej na pierwszych kilometrach po uruchomieniu samochodu?

• Czy jeździsz inaczej w zależności od pory dnia i pory roku?

• Czy stosujesz zasadę ograniczonego zaufania?

Kierowco, jeśli na którekolwiek z powyższych pytań odpowiedziałeś stanowcze „nie” albo jeśli chociaż się zawahałeś, to przykro mi, nie jesteś pewnym i godnym zaufania kierowcą, ponieważ każdy z powyższych punktów ma niebagatelny wpływ na jazdę, niezależnie od tego czy jedziesz w mieście czy poza nim. Opady, mgła, wiatr, nawet rosa — każde z tych zjawisk powoduje, że zmienia się klarowność widzenia. Każdy opad na drodze sprawia, że inaczej działa układ przeniesienia napędu, wydłuża się droga hamowania, auto mniej precyzyjnie skręca w zadanym przez kierownicę kierunku. To jest właśnie najistotniejsze: pamiętać, że każda inna pogoda niż sucha i słoneczna wymaga zmiany sposobu prowadzenia auta, gdyż inaczej zachowuje się ono na drodze. Możecie tego nie czuć, ale w momencie skrajnej sytuacji drogowej z pewnością ta różnica da o sobie znać. Stąd tak wiele wypadków w deszczowe, mokre dni.

Także pora dnia i roku ma znaczenie: różne godziny zapadania zmroku oraz różne temperatury powietrza i nawierzchni mają wpływ na podzespoły, które gdy są nierozgrzane, inaczej reagują na polecenia kierowcy. Dopóki auto nie jest rozgrzane, nie zaleca się gwałtownych przyspieszeń, nagłych skrętów i raptownych hamowań, bo mogą ucierpieć na tym podzespoły — to jest napisane w każdej instrukcji samochodu. Ważne jest jednak, by w tym wszystkim nie przesadzić, bo nadgorliwość jest gorsza od pewnego nielubianego ustroju. Nie chodzi o to, by w trudniejszych warunkach od razu zmniejszać prędkość o połowę, skądże. Dynamika jazdy musi być zachowana. Ważne jest tylko, by pamiętać, że auto w różnych warunkach będzie się różnie zachowywało, a systemy wspomagające nie zawsze są w stanie pomóc. Jak na razie człowieka za kółkiem zastąpić się nie udało.

 

Poznaj swoje auto

Każde auto zachowuje się inaczej: inny jest promień skrętu, inna reakcja układu kierowniczego, inna praca zawieszenia ― czynników jest mnóstwo, sam z głowy wszystkich bym nie wymienił. Przypomnij sobie, jak się zachowujesz, kiedy wsiadasz za kółko nowego albo cudzego samochodu. Przez pierwsze kilometry jest niepewność, prawda? Trudno się dziwić, bo ilość czynników, którymi różnią się samochody, jest tak ogromna, że potrzeba trochę czasu, by przyzwyczaić się do nowych realiów. Wraz z kolejnymi kilometrami w końcu pewność przychodzi, a z nią najczęściej brawura. A wiemy wszyscy, czym brawura się kończy: zadrapanie boku to najmniejszy wymiar kary. A z czego to wynika?

Widzisz, pewność za kierownicą wcale nie oznacza znajomości samochodu. Pewność bowiem przychodzi znacznie wcześniej, znajomość natomiast jest wynikiem wielu doświadczeń w prowadzeniu danego modelu, na co składają się na przykład nagłe niebezpieczne sytuacje, ostre hamowania, nagłe wymijania i wyprzedzania — wszystko to, co pozwala poznać auto z jego najbardziej nieokiełznanej strony. Bo kiedy jedziesz prosto, wszystko jest proste. Dopiero kiedy pojawia się sytuacja alarmowa, wówczas się dowiadujesz, na co Twoje auto tak naprawdę stać.

Aby jednak do tych sytuacji kryzysowych nie dopuścić albo je zminimalizować, można sobie jakoś pomóc. Jest na to kilka sposobów, ale najprościej jest pojechać za miasto i sprawdzić, ile wynosi droga hamowania na suchej i na mokrej nawierzchni. Zimą pojedź wieczorem na parking i spróbuj wprowadzić auto w poślizg. To nie jest dziecinada, coś takiego faktycznie pomaga, mimo że kojarzy się z młodocianymi adeptami driftingu. Prawda jest jednak taka, że w im większej liczbie sytuacji auto sprawdzisz, tym lepiej je poznasz. Dzięki temu żadna prędkość nie będzie większym wyzwaniem, a kolejna sytuacja na drodze okaże się czymś, na co będziesz umiał zareagować. Taka wiedza jest nie do przecenienia.

Oczywiście najlepszym sposobem na poznanie możliwości własnego auta jest jazda po torze. I tutaj uwaga: nie potrzebujesz do tego samochodu sportowego, usportowionego, obniżonego czy w jakikolwiek sposób przystosowanego do lepszych osiągów. Na tor możesz pojechać jakimkolwiek samochodem, bo chodzi tutaj nie o czas, lecz o to, by samochód był przedłużeniem Twojej własnej ręki. Tak masz się w nim czuć, a jazda po torze najlepiej obnaża braki w umiejętnościach. Jeśli więc nie szkoda Ci kilkuset złotych, to się nie wahaj i jedź, bo jest to najlepsze, co możesz zrobić.

 

Zwróć uwagę na nawierzchnię

Nawierzchnia nawierzchni nie jest równa. U nas w Polsce można znaleźć mnóstwo różnych rodzajów dróg, a każda inaczej się zachowuje w zetknięciu z kołami. Warto więc wiedzieć, na której na co można sobie pozwolić.

Kocie łby — jedź wolno, szkoda zawieszenia. A jeśli zrobi się mokro, to powyżej 60 km/h droga hamowania po prostu się nie kończy, chyba że na innym samochodzie. Najlepiej więc zachować duży odstęp od poprzedzającego samochodu, nie przyspieszać gwałtownie i hamować dodatkowo silnikiem oprócz używania hamulców.

Płyta betonowa — czy ktoś w ogóle po tym szybko jeździ? Dajcie spokój, głowę chce urwać od telepania, więc nawet nie próbuj.

Kostka brukowa — lepiej niż kocie łby, ale wciąż bywa ślisko. Poza tym dróg się z niej nie robi, tylko deptaki.

Asfalt — rodzajów tej nawierzchni jest mnóstwo. Asfalt lepszej jakości, o widocznych dużych porach ładnie przepuszcza wodę i świetnie trzyma się opon, więc nawet kiedy jest mokro, to opona na nim zachowuje się niemal tak jak na suchej nawierzchni. Jeśli zatem opony i szosa są mokre, to w tym przypadku spokojnie możesz jechać. Gorzej, gdy asfalt dostaje charakterystycznego połysku — wtedy lepiej uważać, bo może być bardzo ślisko.

• Beton — najlepsza nawierzchnia. Trzyma niemal zawsze, przepuszcza wodę, najlepszy materiał, jaki dotychczas zastosowano do budowy dróg.

Oczywiście na drogę trzeba patrzeć ciągle, bo to, że jest zrobiona z dobrego asfaltu, nie znaczy, że łata pozostająca po naprawie nie mogła zostać wykonana po kosztach. Wtedy w różnych częściach drogi reakcja samochodu może być różna, koła mogą mieć różną przyczepność, co w prostej linii prowadzi do bączka. A tego raczej nikt doświadczyć nie chce.

O dziurach wspominać raczej nie muszę: są dziury, jedziemy wolno. Zawieszenia szkoda, łatwo stracić panowanie nad pojazdem, koła tracą przyczepność, przy prędkościach powyżej 70 km/h nietrudno o podbicie koła i utratę kontaktu opony z drogą. Kończy się to podobnie jak w przypadku wspomnianym powyżej. Albo gorzej.

I ostania, wybitnie zdradliwa rzecz, czyli kałuże. Nie dość, że zalewają dziury, przez co łatwo urwać koło, to jeszcze wytracają prędkość samochodu. Pal licho, jak się wjedzie wszystkimi kołami, ale jak na przykład kałuża jest głęboka i wjedzie się w nią tylko jednym kołem? Pewnie znacie to uczucie wyhamowania — nieprzyjemna sprawa, szczególnie przy dużej prędkości. Łatwo wtedy o utratę panowania nad samochodem, więc lepiej kałuże omijać, bo nigdy nie wiadomo, czy jest to płytka tafla wody czy głęboka dziura. A poza tym warto je omijać także ze względu na przechodniów. Ot, taka przychylność wobec innych użytkowników
dróg i chodników.

 

Właściwie interpretuj ograniczenia drogowe

To, co jest na znakach, jest święte. Możesz się z tym nie zgadzać, możesz się dziwić, czemu dany znak jest postawiony w takim, a nie innym miejscu, ale nic na to nie poradzisz. Musisz przestrzegać tego, co na nich widnieje, i koniec. Chyba że wolisz kilka punktów karnych i uszczuplony o kilkaset złotych portfel — to proszę bardzo, droga wolna.

O ile jednak znaki nakazu, zakazu i informacyjne nie pozostawiają raczej pola do polemiki z tym, co przedstawiają, to trochę inaczej jest z ograniczeniami prędkości. Niby jest to oczywiste: nie wolno przekroczyć pokazanej na nich wartości, aby nie dostać liściku z podpisem policjanta. I to jest jasne. Gdyby jednak tak było w 100 procentach, to na ograniczeniu do 60 km/h każde przekroczenie, nawet o 1 km/h, byłoby karalne. Ale tak nie jest.
Dopiero od przekroczenia o 10 km/h zaczynają się konsekwencje. Wiesz, dlaczego tak jest? Bo ograniczenia prędkości w mieście nie wskazują tak naprawdę granicy, której nie można przekroczyć. Nie mówią, że każda prędkość poniżej jest akceptowalna, a każda powyżej karalna.

Ograniczenia prędkości są tak naprawdę wskazówką, jaka prędkość w danym miejscu jest najlepsza. Nie mniejsza ani nie większa, tylko dokładnie ta, która widnieje na znaku, jest odpowiednia, by bezpiecznie dotrzeć na miejsce, ale też jechać na tyle szybko, by nie tworzyły się korki. Mówiąc krótko: masz ograniczenie do 70? Jedź 70. Do 50? Jedź 50. Wtedy będziesz jechać odpowiednio szybko i odpowiednio bezpiecznie i — zapewniam — dotrzesz sprawnie i punktualnie na miejsce.

 

Bój się innych kierowców

To wszystko, co wymieniłem w poprzednich akapitach, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie — kierowcy. To Ty musisz znać swoje możliwości, to Ty musisz potrafić ocenić pogodę, to Ty musisz umieć sprawić, by samochód Cię słuchał, a nie żył własnym życiem. Na to zawsze masz wpływ.

Na drodze nie masz wpływu tylko na jedno, mianowicie na innych kierowców. A to z nimi przecież dzień w dzień obcujesz, ale nie wiesz, kim ci ludzie są. Mijasz świeżo upieczonych kierowców, znudzonych taksówkarzy, wkurzonych biznesmenów, wiecznie śpieszących się przedstawicieli handlowych, zestresowanych dziadków i narwanych chłopców. Każda z tych osób jest inna, ma inny styl jazdy, inne zachowania i — co jest kluczowe — inny stopień koncentracji. I dlatego właśnie powinieneś innych kierowców się bać.

„Bać się” w tym kontekście nie oznacza oczywiście strachu przed tym, że zaraz jakiś koks wyjdzie i wyciągnie Cię za bety z samochodu. „Bać się” innych kierowców oznacza strach przed tym, jak oni się na drodze zachowają w momencie, kiedy jesteś tuż obok nich. Każdy z nich może Cię nie zauważyć, może wykonać niedorzeczny lub nieoczekiwany manewr albo nagle zahamować i nieświadomie stworzyć zagrożenie. Tak się dzieje dzień w dzień na drogach i z tego powodu jest najwięcej wypadków.

Jeśli więc już jedziesz i każdą z powyższych zasad wziąłeś sobie do serca, to weź sobie także tę ostatnią: uważaj na innych, miej oczy dookoła głowy. Zasada ograniczonego zaufania nie jest idiotycznym wymysłem, który został stworzony po to, by zawsze oglądać się przez ramię w trakcie różnych manewrów. Ona faktycznie działa, bo jeśli uwierzysz w to, że ktoś zachowa się na drodze w sposób, jakiego od niego oczekujesz, to możesz być pewny, że jesteś na najlepszej drodze do wypadku. Nie z Twojej winy, z winy innego użytkownika drogi. Wielu wypadkom można by było zapobiec, gdyby ludzie nie wierzyli w umiejętności innych. Droga to jedyne miejsce, w którym z zasady możecie innym nie ufać.

 

Podsumowanie

Nie ma kierowców idealnych. Każdy popełnia błędy, każdy o czymś zapomina, każdemu zdarzyło się kiedyś wymusić pierwszeństwo albo mniej lub bardziej przekroczyć granicę rozsądnej prędkości. Jeśli ktoś tego nigdy nie zrobił, znaczy to, że nigdy nie prowadził samochodu. Błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi. Sztuką jest jednak zmniejszyć liczbę niebezpiecznych sytuacji do najmniejszego możliwego minimum, jednocześnie dając sobie możliwość czerpania przyjemności z jazdy. I z prędkości.

W 99 procentach jest to zależne tylko i wyłącznie od Ciebie i od Twoich umiejętności. To Ty decydujesz, jak jeździsz i na co zwracasz uwagę. Te kilka kwestii opisanych przeze mnie powyżej z pewnością Ci pomoże stać się bardziej świadomym kierowcą, mimo że nie są to zasady jakiejś wiedzy tajemnej z klasztoru Szaolin — według mnie to są podstawy podstaw, o których wiele osób mówi, ale których nikt nie precyzuje.

Nie mogę Ci obiecać, że dzięki ich przyswojeniu staniesz się lepszym kierowcą, bo tak samo nikt po przeczytaniu zasad pokera nie staje się od razu graczem klasy światowej. By takim graczem się stać, potrzeba treningu — i tak samo jest z jazdą: tylko odpowiedni trening może sprawić, że będziesz lepszym kierowcą. Jeśli jednak to, co napisałem, będziesz zawsze mieć gdzieś z tyłu głowy i czasem w trakcie jazdy zapali Ci się w głowie lampka — pojawi się myśl, że coś powinieneś zrobić inaczej — to jest to mój i Twój sukces, który zbliża Cię do lepszej, bezpieczniejszej i zwyczajnie bardziej satysfakcjonującej jazdy.

Bo musisz pamiętać: oprócz bezpiecznej jazdy równie ważne jest czerpanie z niej przyjemności. A z czego czerpać przyjemność, jeśli nie z prędkości, nad którą potrafi się panować?