Czyhające za każdym rogiem fotoradary. Dziurawe drogi polujące na niedoskonałości zawieszeń. Chorzy na ambicję rowerzyści blokujący miasta i galopujące ceny paliw. Wszystko to sprawia, że coraz więcej osób porzuca samochód na rzecz komunikacji miejskiej. Auto ze środka transportu stało się dla wielu nieruchomością. Może to właśnie dobry moment, by przestać zwracać uwagę na koszty eksploatacji?

Utrzymanie samochodu, który stoi w garażu, kosztuje w zasadzie tyle samo, niezależnie od marki czy modelu. Ceny ubezpieczenia to zaledwie ułamek kosztów ponoszonych w przypadku intensywnej eksploatacji. Niektórzy, których w życiu nie posądziłoby się o nadmiar gotówki, zaczynają więc przebąkiwać o zakupie Jaguara. W końcu skoro i tak ma być używany raz na miesiąc, to niech przynajmniej ładnie wygląda. A to być może jeden z ostatnich momentów, by kupić Jaguara za rozsądną cenę?

Konstrukcja Jaguara S-Type

Jaguar S-Type, bo o tym modelu mowa, zaprezentowany został po raz pierwszy w 1998 roku, a do produkcji wprowadzony został rok później. Z taśm montażowych angielskiej fabryki w Birmingham zjeżdżał przez kolejne dziesięć lat, aż wreszcie – w 2008 – zastąpił go Jaguar XF. Choć oparty na tej samej płycie podłogowej (Ford DEW98, współdzielonej również z Lincolnem LS i Fordem Thunderbird), to będący jednak znacznie unowocześnioną konstrukcją.

S-Type dostępny był wyłącznie jako 4-drzwiowy sedan segmentu E, w którego standardy idealnie wpisywał się ze swoimi 490 cm długości. Prezentował się elegancko i – jeśli można tak powiedzieć – w pełni brytyjsko, przez co wielu było zarówno zwolenników, jak i przeciwników jego designu (projekt przygotował w 1995 roku Geoff Lawson; w 2004 Ian Cullum przeprowadził drobny facelifting). Mimo kontrowersyjnego dla niektórych wyglądu, Jaguar może pochwalić się całkiem imponującymi wynikami rynkowymi – S-Type sprzedał się w ponad 300 tysiącach egzemplarzy, co przy cenach początkowych i swoistej elitarności marki należy uznać za sukces.

Fakt, że w czasie produkcji S-Type Jaguar znajdował się już pod opiekuńczymi skrzydłami Forda, wpłynął nieco na wygląd wnętrza luksusowego samochodu. Mimo że kokpit zaprojektowano spójnie z resztą nadwozia i na pierwszy rzut oka naprawdę nie sposób nazwać go fordowskim, to bliższe przyjrzenie się przełącznikom i przyciskom zdradza pokrewieństwo. Podobnie jak materiały nie najwyższej jakości – właśnie na konsoli. Z kolei do skórzanej tapicerki czy wykończenia reszty wnętrza przyczepić się nie można. Jest przestronnie i luksusowo, a w „przedziale pasażerskim” nie brakuje miejsca – nawet pomimo wyraźnego tunelu środkowego. Co innego w zaledwie 400-litrowym bagażniku, który jest owszem długi, ale płaski. Na dodatek ograniczony dodatkowo wnikającymi do środka przestrzeni ładunkowej zawiasami.