Można kupić coś z oznaczeniem GT-R na tylnej klapie. Można z RS, GTI, M, GTS… Można również sięgnąć po któryś ze sportowych samochodów z najwyższej półki – Ferrari czy Lamborghini. Problem w tym, że są to w większości pojazdy nastawione na agresywną walkę z równie agresywnym kierowcą.
Nie brakuje – również i w Polsce – osób, które sportowych samochodów najzwyczajniej w świecie się jednak boją. Nie wyglądu czy braku miejsca – boją się trudnej do okiełznania mocy, specyficznej charakterystyki prowadzenia i parametrów, które przy najmniejszym błędzie kierowcy prowadzą do nieuchronnej katastrofy. Hyundai Veloster ma być inny. To samochód dla tych, którzy „chcieliby, ale się boją”.
1+2+1 (drzwi)
Na początek ta zła wiadomość – już na starcie przygotować trzeba około 90 tysięcy złotych. To, prawdę powiedziawszy, dość wysoka kwota. W zamian jednak otrzymuje się jedne z najciekawszych kształtów ostatnich lat, a także szereg mniej bądź bardziej interesujących rozwiązań technicznych, które innym producentom w ciągu najbliższego stulecia raczej nie przyjdą do głowy. Jest więc Veloster czterodrzwiowym hatchbackiem. Tak – to nie pomyłka. Najgłośniej reklamowaną cechą nowego Hyundaia jest asymetryczny układ drzwi – w wersji europejskiej jest to jedno skrzydło po lewej stronie oraz dwa z prawej. Plus pokrywa bagażnika, czyli – jak by nie patrzeć – razem sztuki cztery.
Rozwiązanie to – faktycznie – swoje zadanie spełnia. Przyciąga uwagę. Kwestie poprawy bezpieczeństwa (chodzi wszak o to, by pasażerowie nie wysiadali prosto pod pędzące samochody, tylko udawali się bezpiecznie na chodnik) można potraktować z lekkim przymrużeniem oka. Ktoś, kto będzie chciał wpaść pod samochód, i tak to osiągnie, a brak tylnych drzwi mu w tym nie przeszkodzi. Do asymetrycznego układu trzeba się przyzwyczaić. Po pierwsze zostawiać sporo więcej miejsca z lewej strony przy parkowaniu. Plusem jest ogromny otwór – każdy się zmieści. Co innego po przeciwnej stronie auta – o ile przednie drzwi to poniekąd standard, o tyle już tylne nadają się głównie do podziwiania. Nawet średnio dużej osobie przeciśnięcie się nimi do wnętrza Velostera może sprawić ogromne kłopoty.
Diabeł tkwi w szczegółach
Sportowy – podobno, ale o tym później – Hyundai to nie tylko nietypowy układ drzwi. To również zaskakująca sylwetka, dzieło europejskich projektantów. Sylwetka nie jest szczególnie zgrabna – musiała ucierpieć w momencie, gdy za poprawianie projektu zabrali się księgowi. Staje się przez to nieco bardziej praktyczna. Nic nie można natomiast zarzucić pięknie wyrzeźbionemu tyłowi – to właśnie on z dwiema ułożonymi bezpośrednio obok siebie końcówkami wydechu i przeszkleniem u góry decyduje o sportowym wyglądzie koreańskiego auta. Razić mogą mocno wystające nadkola – czyżby „budowanie muskułów” rzeczywiście uzależniało?
Przód także jest udany, ale – jak mówią – diabeł tkwi w szczegółach. Podobnie jak urok Velostera. Jest więc rząd LED-ów pod reflektorami, są piękne 18-calowe felgi (choć po przejażdżce na niskoprofilowych oponach wizyta u kręgarza niezbędna) czy – przenosząc się do wnętrza – „pochylany” na modłę BMW pedał gazu. Ot, drobiazg, ale cieszy. Do tyłu natomiast patrzy się niczym przez przeszklony tunel – bardzo ciekawy efekt przeszklenia części dachu.. Jest też rewelacyjna skrzynia biegów – autentyczne mistrzostwo. Bardzo krótkie skoki drążka, a zarazem pewne jego prowadzenie – to sprawia, że zmiana biegów w Velosterze jest czystą przyjemnością. Konkurencja ma pod tym względem doprawdy wiele do nadrobienia.
Charakter: sport „light”
Wnętrze pełne intrygujących nawiązań.
Nowoczesna deska rozdzielcza o sportowym faktycznie charakterze.
Skrzynia połączona jest z 1,6-litrowym silnikiem benzynowym GDI. I tu dochodzimy do sedna, bowiem Hyundai promuje Velostera jako samochód sportowy. W rzeczywistości do sportowej narowistości jednak mu daleko. Po pierwsze, maksymalna moc 140-konnego silnika dostępna jest dość wysoko na skali obrotów. Po drugie, „twarde zawieszenie” to raczej efekt wywołany takimi, a nie innymi kołami aniżeli faktycznymi parametrami zawieszenia (kolumny McPherson z przodu i miłościwie nam panująca belka skrętna z tyłu).
Tak więc idea „chciałbym wyglądać sportowo, ale prowadzić się po Bożemu” jest tu jak najbardziej spełniona. I chyba dobrze – Veloster robi wrażenie, ale nie prowokuje kierowcy. Przy odrobinie wysiłku da się nim pojechać naprawdę szybko, ale nie trzeba mieć rafinerii. Spalanie rzędu 8,5 litra na 100 kilometrów (przy pojemności baku 50 litrów) w cyklu wyłącznie miejskim to naprawdę dobry wynik.
W zetknięciu z rzeczywistością
Nowy Hyundai Veloster to propozycja dla nieco bardziej majętnych ekscentryków, którym zależy przede wszystkim na wyróżnianiu się z tłumu. Pod tym względem Koreańczyk spisuje się znakomicie i nie ustępuje chociażby japońskiemu JUKE’owi. Sportowy wygląd został jednak złagodzony użytkową charakterystyką, co sprawia, że nie tak znowu trudno określić Velostera mianem „praktyczny”.
Czekamy na odpowiedź konkurencji… (Hyundai Veloster test)
Z pewnością wóz to ciekawy. Ciekawe też, jak wielu odważnych znajdzie się na zakup zadziornie wyglądającego, choć dość spokojnego w głębi Hyundaia? Czas pokaże, ale nie znaczy to, że nie będziemy z utęsknieniem wypatrywać na horyzoncie turbodoładowanej wersji. 210 koni mechanicznych uczyniłoby Velostera znacznie bardziej pociągającą zabawką dla mniej grzecznych dziewczynek i chłopców.