Chyba nastał sezon na szybką jazdę, bo raptem wszyscy na raz rzucili się i jeden po drugim prezentują albo supercary albo usportowione wersje swoich standardowych modeli. Trochę dziwne, że akurat robią to przed zbliżającą się jesienią, a nie jakoś przed wakacjami, ale dobre i to. Przynajmniej nie ma stagnacji, z którą borykała się jeszcze kilkanaście dni temu motoryzacja.

Powód może być tylko jeden – wielkimi krokami zbliża się salon samochodowy w Paryżu, a tam jak zawsze z pewnością będzie od groma fajnych nowości. Sam jeszcze nie wiem, czy uda mi się do stolicy Francji dotrzeć, ale z tego co widzę to warto wysupłać w tym roku trochę grosza, bo dzieje się niemało i to nie tylko w motoryzacji europejskiej. Powiedziałbym wręcz, że to marki pozaeuropejskie w ostatnim czasie trochę dominują jeśli chodzi o nowości.

Weźmy na przykład takiego Dodge’a. Ok, należy on do Fiata, ale jest to marka amerykańska pełną gębą i takie samochody właśnie zaczyna robić – brutalne, bezpardonowe, ekstremalne. I chociaż nowego modelu raczej nie będzie, to wystarczą dwa najmocniejsze seryjnie produkowane musclecary – Challenger i Charger z dopiskiem Hellcat. Akurat to, że zrobiono 707 konną wersję coupe mnie specjalnie nie dziwi, bo aż się prosiło, by powstało w końcu jakieś monstrum na bazie Challengera nawiązujące do najlepszych lat amerykańskiej motoryzacji. Ale żeby wpakować tą samą technologię bez żadnych zmian do normalnego sedana?!

No proszę, aż gęba sama się cieszy. M5, E63 AMG, RS6… z czym do ludzi. Może technologicznie są bardziej zaawansowane, mają turbiny, kompresory, skomplikowane mapowania i wysokie sprężenia w małej pojemności ale nie mają jednej, genialnej rzeczy – 6.2 litrowego V8, które może pożerać 1l benzyny na 1km trasy. Czy jakiś europejski producent by się na to zdecydował? Nigdy. A amerykanie wzięli to co mieli najlepsze, podkręcili i stworzyli coś tak ociekającego męskością i seksem, że aż oczy z orbit wypadają. Jestem totalnie na tak.

Tak samo, jak jestem na tak jeśli chodzi o kolejną wizję konceptu Toyoty o nazwie FT1. Pokazano go już jakiś czas temu, ale wtedy jakoś specjalnie mnie to nie obchodziło – ani Toyota mi nie leży, ani nie wierzę w ich chęci powrotu do Supry. GT86 wydaje się być i tak już aż nadto wybujałą fanaberią tej ekstremalnie nudnej marki, więc prawdopodobieństwo wypuszczenia mocniejszego i jeszcze ciekawszego modelu traktowałem z mocnym przymrużeniem oka. Jeśli jednak prezentują kolejną, trochę inną wersję to musi być coś na rzeczy. Póki jednak nie usłyszę oficjalnej zapowiedzi, tak długo będę powstrzymywał się od jakiegokolwiek komentarza w tej kwestii i będę się jedynie gapił w zdjęcia śliniąc się delikatnie, bo FT1 grzeszy urodą.

 

Może jest odrobinę zbyt agresywne i zajeżdża F1, ale… nie, sorry, jest świetne i koniec, kropka.

I powiedzcie mi, jak ja mam skonfrontować tutaj zeszłotygodniowe doniesienia z europejskich rynków? Faktycznie, teaserem nowego Volvo XC90 jaram się strasznie. Robiłbym to nawet gdybym nie był oddanym zwolennikiem tej marki. Po prostu cieszę się, że w końcu ktoś z Europy zaczyna robić samochody, które w ciągu najbliższych 10 lat mogą naruszyć Niemiecką Trójkę. Nie łudzę się, że Volvo ich zdetronizuje, ale mam nadzieję, że zacznie mocniej się rozpychać łokciami w różnych segmentach tak, jak robiło to za pomocą poprzedniego XC90. Jeśli nadchodzący model będzie równie rewolucyjny jak poprzednik to będę spał spokojnie.

Bo jeśli chodzi o design, to nawet widząc jedynie zarysy jestem jak ten lotos na tafli jeziora – to po prostu musi się udać i trafić w gusta klientów. Jeśli skandynawski sposób projektowania tak bardzo jest popularny, to nowe Volvo z tego powodu też będą.

Nie będzie za to Saab, już chyba nigdy. Kolejna marka, która go wykupiła, upada. Tak dla odmiany, nie to żebym coś sugerował parę miesięcy temu pisząc o Odgrzewanym S(ch)aabie. Może jednak warto już sobie dać spokój, bo nic z tego nie będzie, a szkoda niszczyć tak piękną historię słabymi próbami wskrzeszenia.